Lifestyle

LadiesGym. Siła kobiet

Magda Kuydowicz Magda Kuydowicz
Zdjęcia LadiesGym
5 kwietnia 2020

Należę do klubu LadiesGym od samego początku. Nawet nie wiem, kiedy minęło te pięć lat. Pewnego dnia po powrocie ze sportowych wakacji zaczepiły mnie dwie dziewczyny w metrze i zaprosiły na próbny trening. Tak się zaczęło. Klub jest malutki, kameralny wręcz. Ukryty wśród ursynowskich bloków. Trzy minuty od mojego domu, więc nie ma przebacz. Podstawowy trening trwa tylko pół godziny. I tyle muszę i mogę znaleźć dwa, trzy razy w tygodniu minimum. To mój nałóg. Dlatego to będzie także moja osobista historia.

Regularne ćwiczenia uratowały mnie, gdy rok temu straciłam pracę, a wcześniej – gdy przeżyłam zawód miłosny. Teraz spotykamy się z ladies on-line. A duszą tego miejsca i prawdziwą Królową Trenerek jest Ania Kocemba, charyzmatyczna managerka klubu. Dla Ani rzeczy niemożliwych po prostu nie ma. Na niektóre trzeba tylko trochę dłużej poczekać. Ania jest mocna i waleczna. Wysoka, z długimi czarnymi włosami i stanowczym głosem. Ma posłuch. Budzi też respekt. W sekundę potrafi zapanować na grupą kobiet, które do czasu epidemii codziennie w liczbie ponad dziewięćdziesięciu odwiedzały klub. I każda z nich miała jakąś ważną sprawę do omówienia. Najchętniej od zaraz.

Ania lubi treningi dynamiczne, bo sama taka jest. Tabata czy cardio-boxing to jej żywioł. Mnie i ladies nauczyła tego, że również tego rodzaju wysiłku potrzebujemy. Choć nie zawsze umiemy dotrzymać jej tempa, to jednak się nie poddajemy. Dzięki Ani w klubie panuje porządek, a te wiecznie marudzące koleżanki mają gwarancję, że zawsze zostaną wysłuchane.

Droga Ani do zawodowego zajmowania się sportem była dosyć wyboista. Z wielkiej korporacji trafiła nagle do malutkiego klubu dla pań. I jest w nim szczęśliwa.

Jej romans ze sportem był burzliwy. Najpierw chodziła w szkole podstawowej na aerobik, a potem miała bardzo długą przerwę. Robiła karierę. Praca w banku i siedzący tryb życia mocno dały się jej jednak we znaki. Pracę straciła nagle, ale nie bała się zmiany. Chyba po prostu była już na nią gotowa. Mam wrażenie, że właśnie dlatego ten klub, który współtworzyła od podstaw, to także jej prywatny sukces. Pozytywne nastawienie Ani do życia jest po prostu zaraźliwe. Chodzę tam również dla niej. Zależy mi na jej opinii i lubię, kiedy to ona prowadzi ćwiczenia. Lub po prostu jest w klubie i można na chwilę do niej podejść, zagadać albo się wyżalić.

Wraz z kilkoma koleżankami obserwujemy, jak bardzo nasze życie się zmieniło dzięki regularnym treningom. LadiesGym organizuje nam nieustannie rozmaite wyzwania, w ramach których dostajemy prezenty za wytrwałość. Był już wyjazd w góry i treningi w basenie w spa na Pradze. Na zajęcia z trenerkami trzeba się zapisywać w systemie. I to jest dopiero wyzwanie, by zdążyć na czas! Miejsca znikają w sekundę. Dlatego też mam chip, który upoważnia mnie do wchodzenia do klubu, gdy jest on zamknięty. Często z tego rozwiązania korzystałam.

Każda z nas chce być piękna, szczupła i zadowolona z siebie. Ania, podobnie jak wiele z nas, też miała w życiu swój przełomowy moment, dzięki któremu wróciła do regularnych treningów.

„Zrobiłam to, gdy po raz kolejny postanowiłam podjąć rękawice i schudnąć. Pięć lat pracy siedzącej w banku zrobiło swoje – stres, nadgodziny, brak czasu na posiłki w ciągu dnia… Dla mojego zdrowia i sylwetki to był spory cios. Byłam wówczas w momencie, w którym potrzebowałam zmiany – zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Zaczęłam więc działać i tak bardzo wkręciłam się w treningi i zdrowe odżywianie, że stało się to moją codziennością” – opowiada z lekkim uśmiechem.

Najważniejsze to się nie bać. Strach won! – jak powiedziała mi kiedyś koleżanka, gdy płakałam ze strachu po utracie pracy. Bardzo trudno mi było wrócić do stanu emocjonalnej równowagi. A do regularnego ćwiczenia, szczerze mówiąc, musiałam się zmuszać. Byłam w tak słabym stanie, że ćwiczyłam wówczas praktycznie codziennie. Potem brałam długi prysznic i piłam z dziewczynami w klubie herbatę. Ten codzienny rytuał powoli pomógł mi przywrócić właściwe proporcje w życiu. Pewnego razu w trakcie treningu obwodowego, gdy przenosiłam się ofiarnie z maty na inną maszynę, zwierzyłam się z tego Ani. Opowiedziała mi wówczas swoją historię, co bardzo dodało mi sił. Dzięki temu zrozumiałam, że zmiana jest na „inne”, a nie na „gorsze” czy „lepsze”. Poza tym, gdy opowiedziałam na głos o swoim strachu, ten automatycznie zmalał. Stał się nijaki, żałosny i bez sensu. Uznałam więc, że odłożę go na później i posłucham lepiej o tym, jaki Ania znalazła na siebie sposób. A potem było już tylko z górki. Naprawdę!

„Człowiek, który podnosi się z kolan walcząc o samego siebie, po pewnym czasie nabiera dużej śmiałości. W procesie moich zmian założyłam blog i zaczęłam być aktywna w mediach społecznościowych, gdzie poznałam setki wspaniałych osób – dzięki mojemu przekazowi mogłam je wspierać. To było coś niesamowitego! Moja pewność siebie oraz pewność tego, że chcę związać się zawodowo ze sportem, zwyczajnie popchnęły mnie do pójścia krok dalej. Czy się bałam? Chyba w tamtym czasie nie – jestem niepoprawną optymistką i jeśli coś sobie wymyślę, zawsze staram się to osiągnąć”. – wspomina Ania.

W tamtym czasie była już pewna, że chce zawodowo związać się ze sportem Co ważne, była na to gotowa również mentalnie. O podjęciu nowej pracy zadecydował w zasadzie los. Pewnego dnia po utracie pracy w banku znalazła ogłoszenie na Facebooku o nowo powstającym klubie dla kobiet, który poszukiwał instruktorki. Napisała do nich, pomyślnie przeszła proces rekrutacji i już w LadiesGym została. Na szczęście dla nas, czyli dla ladies.

Ćwiczące tu kobiety są bardzo różne, ale wszystkie mają jedną cechę wspólną: są świadome swoich potrzeb i tego, że warto sobie poświęcić wolny czas. I lepiej zrobić to na macie niż siedząc z ciastkiem przed telewizorem.

Choć i ciastka czasem jemy w klubie – co roku na urodzinach, kiedy dziewczyny przynoszą sałatki i wypieki. Pijemy wino i tańczymy. Ale to wyjątek, bo trenerki podpowiadają nam także dietę, jeśli tego chcemy. Mierzą nas i ważą regularnie. Mierzymy też sobie w trakcie kolejnych „kółek” tętno. W trakcie treningu obwodowego zawsze dwie z nas obserwują w kole, czy dobrze wykonujemy ćwiczenia. Ponieważ mam kłopoty z nadgarstkami i z lewym kolanem, dostaję często zamienniki ćwiczeń. Ale gdy się migam, natychmiast słyszę: „Magda, pupa niżej! Co jest z tobą? Możesz jeszcze! Dajesz, dajesz !” No i nie ma wyjścia – daję z siebie wtedy wszystko. Oczywiście najbardziej lubię ten moment po. Gdy biorę prysznic i całe ciało przyjemnie się odpręża, a głowa zrelaksowana długim wysiłkiem wraca do stanu równowagi.

Panie 60 plus potrafią mnie nieźle zawstydzić. Przychodzą do LadiesGym częściej niż ja. Klub to miejsce ich porannej trasy, gdy idą po zakupy i wieczornej, gdy spacerują. Potrafią więc ćwiczyć nawet dwa razy dziennie! Są zajęcia, na których są dużo lepsze ode mnie. Takie jak Relaksacja z elementami tai-chi z uroczą Izą Sapińską, joga z Renią Miszewską czy ćwiczenia z gumami z Anią Gołaszewską. Młodsze dziewczyny wolą dynamiczne zmagania na macie z Darią Częstochowską albo Magdą Czechoską, z którą ladies także biegają i chodzą z kijami lub (o zgrozo!) biegają po górach.

Oferta jest różnorodna, każda znajdzie coś dla siebie. Trzy kluby – na Ursynowie, Gocławiu i Ochocie są pełne. Bardzo już czekamy na moment, gdy znowu wrócimy do regularnych spotkań i ćwiczeń w sali. Dziewczyny przygotowały nam krótkie i dłuższe zestawy on-line. Wrzucają je na stronę o 10.30 na żywo, a potem filmik ląduje na stronie i fan page’u. Ja rano pracuję zdalnie, więc ćwiczę wieczorami, rano jedynie w weekendy. Najchętniej pilates z Anią lub krótki trening cardio-boxing z moją Królową Trenerek.

Moja życiowa zmiana zaczęła się od ćwiczeń i dlatego wiem, że to działa. Warto spróbować. Znalazłam nową pracę, napisałam kolejną książkę, zaprzyjaźniłam się z jedną z dziewczyn. Razem jeździłyśmy na wycieczki teatralne po Polsce.

Inna koleżanka pomogła mi rozwikłać problem z działem ekonomicznym w nowej firmie. My naprawdę się wspieramy. Poza tym kobiety były, są i będą dla mnie inspiracją. Ania Kocemba myśli podobnie. Dlatego chyba sobie ufamy i wzajemnie się inspirujemy do kolejnych zmian. Tu w klubie power woman działa na bieżąco. Produkujemy też regularnie na macie małe porcje szczęścia. I przekazujemy je dalej.

„Uważam, że każda z nas, kobiet, zasługuje na szczęście – czymkolwiek by ono nie było. Od zawsze patrzyłam z podziwem na silne kobiety tego świata i czułam z nimi jakąś bliżej niewytłumaczalną, szczególną więź. W głębi ducha uważam, że to właśnie my, kobiety, rządzimy światem i obserwując historię, mamy do tego coraz więcej narzędzi, a przede wszystkim odwagi. Świat potrzebuje więcej takich miejsc jak nasze, do którego możesz przyjść zarówno w szpilkach, jak i w dresie, z makijażem lub bez, w dobrym humorze lub w całkiem byle jakim. Za drzwiami zostawiasz swoje wykształcenie, swoje tytuły naukowe, swój stan konta i sytuację osobistą – i możesz po prostu być sobą – puentuje Ania.