Rozmowy

Lanberry To cały czas jest droga [WYWIAD]

Klementyna Szczuka Klementyna Szczuka
Zdjęcia Bogna Goślińska
31 marca 2021

W październiku ubiegłego roku wydała szczególnie ważny album w swojej karierze. Był efektem wewnętrznej przemiany, której Lanberry doświadczyła na przestrzeni ostatnich lat. Nieocenione okazały się wtedy dla piosenkarki pomoc terapeuty i zmiana stylu życia na bardziej uważny. Zaczęła praktykować jogę oraz wdzięczność.

Twoja ostatnia płyta, „Co gryzie Panią L?”, była bardzo osobista.

„Co gryzie Panią L?” to mój manifest, zbiór zapisków z podróży, którą odbyłam w ciągu ostatnich dwóch lat. Co uniemożliwia mi tworzenie relacji? Dlaczego te relacje są lekko dysfunkcyjne? Dlaczego sama ze sobą nie mam zbyt dobrej relacji? Zastanawiam się, czy to jest ewolucja, czy to jest rewolucja w moim życiu. Raczej coś pomiędzy.

Wydarzyła się ona sama czy ktoś ci w niej pomógł?

Podkreślam bardzo dużą rolę terapii. Podejść do terapii miałam kilka, ale dopiero teraz mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że to była ta najlepsza w moim życiu. I jest nadal, bo trwa intensywnie od dwóch lat.

Dlaczego akurat tym razem udało ci się ją podjąć?

To był przypadek. Zobaczyłam u Anastazji Bernad na Instagramie odnośnik do mojej terapeutki. Zwlekałam jeszcze dwa czy trzy miesiące, aż w końcu stwierdziłam: „Okej, dobra, nie daję rady. Idę. Jestem otwarta na to, co ma być, na tę całą zmianę”. Doszłam już do tak wysokiej ściany, że nie dałam rady dalej funkcjonować.

Dzięki terapii wyszłaś z toksycznej relacji?

Tak, ale to nie była toksyczna relacja wyłącznie z drugą osobą, ale też toksyczna relacja z samą sobą. I to głównie na niej się skupiłam.

W jaki sposób przekonałabyś do pójścia na terapię kogoś, kto się przed tym wzbrania?

Najważniejsze jest, aby troszczyć się o siebie. To jest trochę klisza, ale kiedy wrócimy do tego, kim tak naprawdę jesteśmy, wtedy nasze relacje z innymi nabiorą innego koloru, kształtu, przebiegu, energii. Dopiero teraz skumałam, że to jest absolutna podstawa funkcjonowania w tym świecie. W tym trudnym świecie – pełnym pułapek i manipulacji, na które też trzeba być bardzo odpornym.

Jeśli ktoś zmaga się z różnymi problemami, z całego serca polecam poszukiwanie. Oczywiście, czasami może ono się nie udać za pierwszym razem – nie trafimy do dobrego specjalisty albo nie będzie on z nami kompatybilny, ale nie należy się tym zrażać, bo to jest proces. Szukajmy dalej, warto.

Jak zniosłaś moment, w którym zaczęła się pandemia i pierwszy lockdown?

To był przedziwny czas. Wydawałam akurat singiel „Tracę” i to był dla mnie taki okres przyzwyczajania się do tego, jak od teraz będzie wyglądać promocja. Trzeba było się przestawić na wszystkie wywiady, które były online, na koncerty online, mini koncerty akustyczne z domu. Długo nie widziałam się też z moimi bliskimi. 

Robiłam różne rzeczy. Chyba każdy z nas przechodził fazę pieczenia chleba i ćwiczeń. (śmiech) Albo wręcz przeciwnie, zalęgł przed Netfliksem. Ja miałam akurat fazę mojego ukochanego wyklejania kolaży i przede wszystkim – jogi.

Twój styl życia się zmienił, stałaś się bardziej aktywna?

Nie. (śmiech) Aczkolwiek zweryfikowałam swoją relację z jedzeniem i z aktywnością fizyczną.

Wtedy po raz pierwszy zaczęłaś praktykować jogę?

Nie, z jogą miałam różne fazy w swoim życiu. W ogóle medytacja i praca z oddechem zawsze były dla mnie ważne, natomiast wtedy stały się niezbędne. W pewnym momencie byliśmy tak bombardowani różnymi teoriami odnośnie pandemii, dowiadywaliśmy się kolejnych faktów na temat wirusa, że joga była naprawdę dobrym narzędziem do tego, żeby jakoś to wytrzymać. 

Nie mogę jednak zbyt wiele czasu poświęcać tylko i wyłącznie jodze, ponieważ sprzyja ona zapętlaniu się niektórych moich myśli. Jednak w aktywnościach fizycznych potrzebuję się wyżyć, spocić – żeby mieć naprawdę wysokie tętno. Wtedy ta energia, która się we mnie kumuluje w bardzo fajny sposób się rozładowuje.

Masz ulubione osoby na YouTubie, z którymi ćwiczysz jogę?

Oczywiście. Myślę, że to jest ukochany kanał wielu – Yoga With Adriene. Cudowna osoba. Nigdy nie lubiłam challenge’y, zawsze mnie odrzucało, kiedy ktoś krzyczał: „Teraz przez 30 dni będziemy robić challenge! Wchodzisz w to?”, ale ten jej bardzo mnie wciągnął. To było takie zwykłe, 30-dniowe wyzwanie z jogą z Adriene. I muszę przyznać, że codzienne, regularne ćwiczenia i dyscyplina – a to nie jest moja mocna strona – miały bardzo pozytywny wpływ na moją kondycję psychiczną i fizyczną.

Czy praktykujesz również wdzięczność?

Tak. To jest bardzo terapeutyczne i pozwala mi wchodzić w każdy dzień z taką dawką energii, która popycha mnie do różnych działań. Praktykowanie wdzięczności to nie jest łatwa rzecz. Wiadomo, że ciężko jest dziękować za trudne doświadczenia. Jednak właśnie to, że autentycznie za nie dziękujesz albo dziękujesz za najdrobniejsze nawet rzeczy, które ci się przydarzyły, naprawdę przynosi wymierne korzyści. 

Czuję, że to działa, i że ta cała filozofia wreszcie sprawia, że życie jest na maksa komfortowe. Potrafisz sobie poradzić i nie być już „Królową dram” – zacytuję swoją koleżankę [tytuł albumu sanah – przyp. red.].

Wspomniałaś, że zweryfikowałaś również swoją relację z jedzeniem. Co to znaczy?

Od 7 lat jestem wegetarianką i to bardzo ważna część mojego życia. Wszystkie produkty odzwierzęce staram się pozyskiwać z dość zrównoważonych źródeł – na tyle, na ile mogę. Moje niejedzenie mięsa zaczęło się tak naprawdę od tego, że nigdy nie lubiłam jego smaku. Dla niektórych to jest nie do przeskoczenia – po prostu tęsknią za smakiem mięsa. Ja miałam łatwiej. Dopiero potem przyszła świadomość, wiedza na temat całego przemysłu: jak on funkcjonuje, jaki ma bezpośredni wpływ na naszą planetę oraz w jakich warunkach odbywa się produkcja mięsa.

Dla mnie ważne jest, żeby ludzie, nawet ci, którzy kochają mięso, po prostu ograniczyli jego spożycie. Nie jestem typem wege terrorysty, który patrzy i mówi z wyrzutem: „Dlaczego masz to mięcho na talerzu?”. Raczej wejdę w dyskusję, jeśli ktoś jest otwarty i jest na nią przestrzeń. Zauważam wtedy, że ludzie po prostu nie myślą o tym, jaką drogę musi przebyć kawałek kotleta czy szynki, zanim wyląduje na talerzu. A kiedy nabierają nowej perspektywy, coś w nich zaczyna kiełkować.

Gotujesz sama czy masz ulubione lokale?

Lubię gotować, jeśli mam na to czas. Ale mam też ukochane lokale w Warszawie. W ogóle Warszawa jest cudownym miejscem dla ludzi, którzy nie jedzą mięsa. Ostatnio najczęściej zamawiam jedzenie z Tel Avivu. To jest taki typowy adres, pod który trzeba pójść, jeśli chce się zjeść – akurat w tym przypadku – coś wegańskiego.

Jakie jest twoje ulubione danie?

Bataty z ciecierzycą, fetą i kolendrą. Bardzo lubię też zupy. Tylko, że przygotowanie ich jest czasochłonne. Najpierw musisz zrobić bulion warzywny, który długo się gotuje… Potem wybierasz rodzaj zupy – czy chcesz krupnik, czy barszcz…

Jak czujesz się teraz, gdy zaczyna się kolejny lockdown? Mam wrażenie, że rok temu była taka świeża energia. Teraz wszyscy są coraz bardziej zmęczeni.

Czuję się fatalnie. Patrzę przez pryzmat mojej działalności i wiem, jak trzeba było się dostosować do nowych realiów. Chciałabym powrócić do tego, co było kiedyś. Możliwość zagrania koncertu online jest super, ale kiedy grasz taki koncert kolejny raz i nie masz interakcji ze słuchaczami, to jest bardzo przygnębiające. Nie ładujesz się tą energią. Jednak doświadczenie koncertowania i bezpośredniego kontaktu z ludźmi jest bezcenne. Bardzo motywuje.

Pracujesz już nad nową muzyką? 

Bardzo powoli. Jeszcze takim podsumowaniem tego, co mówię na płycie „Co gryzie panią L?” jest singiel „Tylko tańczę”. Teraz nakręciliśmy do niego wspólnie z Adamem Romanowskim klip. Bardzo chciałam, żeby był w nim motyw ślubu. Jak tylko stworzyłam ten utwór, a to było grubo ponad rok temu, widziałam uciekającą pannę młodą. (śmiech)

W teledysku gram więc uciśnioną żonę, pozostającą w toksycznej relacji, która ostatecznie triumfuje, bo wybiera życie w zgodzie ze sobą. To dość oczywisty przykład, ale na takich oczywistych przykładach czasem najbardziej widać tę uniwersalna prawdę. Ten klip był dla mnie wyzwaniem.

Dlaczego?

Mam w nim trzy podomki. Najgorsze podomki, jakie sobie można wyobrazić. Wyglądam jak wielka beza – suknia ślubna oraz fryzura à la trwała. Oszpeciłam się i musiałam przy tym trochę pograć twarzą, co też było dla mnie nowością.

W każdym razie absolutnie nie chcę demonizować małżeństw. Natomiast widzę zatrważającą liczbę par, które mają kilkudziesięcioletni staż i tyle lat żyją sfrustrowani, w totalnej wrogości i nie są w stanie nic z tym zrobić. Trują siebie oraz wszystko, co jest wokół. 

Chciałabyś to zmienić?

Raczej nie mam za dużej mocy, natomiast idealistycznie patrząc, zawsze jakąś moc ma muzyka i mój przekaz. Jeśli on dotrze do co najmniej jednej osoby, wtedy będę bardzo szczęśliwa. Nie jestem typem kaznodziei, po prostu chcę opowiadać o moich doświadczeniach. Być może ktoś ma podobne.

Skoro „Co gryzie panią L?” było nowym początkiem, jaki jest kolejny etap?

To cały czas jest droga.