Rozmowy

Tomasz Ciachorowski Fajnie byłoby być cynicznym łobuzem [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Karolina Martela
11 stycznia 2020

Do szkoły aktorskiej poszedł, by pokonać swoją… nieśmiałość. Tomasz Ciachorowski lubi udowadniać sobie, że stać go na więcej, często wychodzi więc poza granicę swojego komfortu. Również zawodowo. Dlatego przyjął propozycję występu w „Tańcu z Gwiazdami”, mimo iż taniec nie jest jego najmocniejszą stroną. Popularność przyniosła mu rola w serialu „M jak miłość”. Nie jest jednak wyłącznie aktorem serialowym. Można go też oglądać w spektaklach Teatru Polonia i Teatru Capitol.

Od 10 lat mieszkasz w Warszawie. Bardzo brakuje ci Gdańska?

Lubię tam wracać, bo w Gdańsku czas płynie trochę inaczej. Więc wiesz, czego mi brakuje? Takiego chilloutu. Ludzie w Trójmieście mają większy dystans do niektórych spraw, przewietrzone głowy, nie spinają się jak w Warszawie. Nie ma tej bieganiny, gonitwy, przynajmniej nie w takim stopniu jak tutaj.

Długo musiałeś przyzwyczajać się do tempa życia w Warszawie?

Nie, zwłaszcza, że na początku ten zgiełk Warszawy, ferment… też kulturalny, bo tu się dużo więcej dzieje na tym polu niż w Trójmieście, bardzo mi się podobały. Ale może jakaś zmiana we mnie zachodzi? Bo im dłużej tu mieszkam, tym bardziej męczy mnie dynamika tego miasta. Kiedyś byłem dużo bardziej aktywny – chodziłem częściej na imprezy, cały czas właściwie spotykałem się ze znajomymi. A teraz wolę wrócić do domu, włączyć „The Crown” i spędzić czas z moim psem.

Jak jeszcze lubisz spędzać wolny czas?

Mam go niewiele, bo dużo pracuję. Co roku w sezonie jesienno-zimowym mam kumulację zawodową. Zdałem sobie ostatnio sprawę z tego, że żyjemy w świecie, w którym wymaga się od nas funkcjonowania na wysokich obrotach, cały czas właściwie. I że ciągle musimy robić coś produktywnego, pożytecznego. A ja doceniam teraz właśnie te momenty w życiu, kiedy mogę sobie usiąść z filiżanką herbaty i owinięty kocem, obejrzeć jakiś serial, poczytać książkę, spędzić czas z bliskimi albo z przyjaciółmi. I zaczynam się dyscyplinować, żeby nie siedzieć tyle przed ekranem komputera albo smartfona, bo z doświadczenia wiem że może to wpływać bardzo destruktywnie na życie.

Jak ci się to udaje?

Na razie wprowadziłem sobie takie ograniczenie: pół godziny dziennie na instagramie. I kiedy ten czas upłynie, wyświetla mi się komunikat.

Stosujesz się?

Z reguły tak.

Ty jesteś naprawdę bardzo dobrze wychowany, skoro słuchasz nawet komunikatów wyświetlanych przez telefon. (śmiech)

Kiedy czuję, że zaczynam błądzić albo tracić grunt pod nogami, potrafię sam się zdyscyplinować i postawić do pionu.

Lubisz mieć życie pod kontrolą?

Lubię.

Dlaczego?

Nie wiem. A ty nie lubisz?

Ja? Bardzo. Nie lubię, jak mi się coś wymyka i nie jest tak, jakbym chciała. Uczę się panować nad tym, ale to dla mnie trudne.

Mnie się wydaje, że ta cecha wielokrotnie uratowała mi tyłek. Chociaż są takie momenty, w których muszę sam przed sobą przyznać, że nie mam nad czymś kontroli. Ale to jest też cenne, bo uczy pokory. Ok, nie muszę sprawować kontroli nad wszystkim. Są pewne rzeczy, na które nie masz i nie będziesz mieć wpływu i moment, gdy zaakceptujesz tę sytuację jest pierwszym, w którym zaczynasz dochodzić do pewnego dobrostanu. A ja bardzo lubię swoją strefę komfortu. Może inaczej: nie lubię dyskomfortu. Chociaż, jak patrzę wstecz na swoje życie, bardzo często z tej strefy komfortu wychodziłem – dzięki temu udawało mi się więcej ugrać.

Bo wiesz, jak to jest? Opuszczenie własnej strefy komfortu daje możliwość sięgania po nowe rzeczy.

Ale też poszerzania jej. Ja cały czas jestem bardzo nieśmiały. Kiedy jednak przypomnę sobie siebie jako nastolatka – np. ucznia w technikum energetycznym albo harcerza – to staje mi przed oczami osoba, która żyła w jakimś permanentnym stresie.

Z czego to wynikało?

Z braku poczucia własnej wartości, z braku zgody na pewne cechy, które w sobie odkryłem… I to pewnie nie było też nic niezwykłego, bo wielu nastolatków mierzy się z podobnymi problemami. Ale pamiętam też, że było dla mnie rozczarowaniem to, że w sytuacjach publicznej ekspozycji czułem się mega niezręcznie. Towarzyszył mi wtedy ogromny stres. Zacząłem więc wyznaczać sobie cele, które wydawały mi się nieosiągalne: poszedłem do szkoły aktorskiej, skończyłem kurs dziennikarski, objąłem kierowniczą funkcję w ZHP. A kiedy już byłem w show biznesie, przedsięwzięciami, które mnie najbardziej chyba stresowały był „Taniec z Gwiazdami” i wizyta w programie u Kuby Wojewódzkiego.

Czego się obawiałeś? Konfrontacji? Że nie podołasz?

Jeżeli chodzi o Kubę, tak. Bałem się, że przejedzie mnie walcem. A okazało się, że to było super spotkanie. Kiedy usiadłem na tej kanapie, poczułem że to będzie fajna rozmowa. Natomiast w „Tańcu z Gwiazdami” poległem, stres mnie zjadł i straciłem grunt pod nogami. Ale wiedząc, że tak może być, bo taniec nie jest moją najmocniejszą stroną, spróbowałem. Ja też nie jestem chyba stworzony do tego rodzaju rozrywki.

Co cię najbardziej stresowało w „Tańcu z Gwiazdami”?

Mam chyba w sobie taki lęk przed ośmieszeniem, przed tym, że się skompromituję. Jednocześnie uprawiam zawód, w którym jestem cały czas oceniany i wystawiony na ostrze krytyki. Biorąc więc pod uwagę moje zahamowania, wybrałem sobie zawód, który prawie cały czas skazuje mnie na pewien dyskomfort. A jednocześnie czuję, że dzięki temu udało mi się wypłynąć na szerokie wody i zmierzyć się z lękami, które wcześniej były dla mnie kotwicą. Może to jest pewnego rodzaju strategia, którą stosuję w życiu? Lubię udowadniać sobie, że stać mnie na więcej, a kiedy już to zrobię, jestem zadowolony i wracam do swojej strefy komfortu. Chociaż ostatnio stwierdziłem, że ja już niczego nie muszę nikomu udowadniać – może to kwestia wieku? Za trzy miesiące kończę 40 lat. Dlaczego mam ciągle mierzyć się z tymi lękami? Ciągle walczyć? Jeszcze kilka lat temu, pamiętam, byłem przekonany, że jeżeli nie dzwoni telefon, to coś jest nie tak –- biegałem więc za castingerami, zabiegałem o kolejne role, bo wydawało mi się, że muszę być ciągle obecny w mediach. A teraz przestałem.

I jesteś obecny. Bardzo dużo pracujesz.

Wiesz co? Im bardziej odpuszczam, tym więcej rzeczy do mnie przychodzi. Ale wiesz, im jestem starszy – ty pewnie też tego…

Tomek, uważaj! (śmiech)

(śmiech) …doświadczasz? A może nie? Że im jesteś starsza, tym mniej obchodzi cię, co ludzie o tobie myślą.

Mnie raczej nigdy nie obchodziło, co myślą o mnie inni.

Zazdroszczę ci, bo ja zawsze się przejmowałem.

Krytycznymi ocenami, jeśli chodzi o zawód?

Tak.

A teraz?

Teraz mniej. Może dlatego, że wiem, na co mnie stać i wiem, że dzięki mojemu talentowi i pracy potrafię stworzyć postać na scenie albo na ekranie, z której jestem autentycznie dumny. Wiem, że potrafię być dobrym aktorem, ponadprzeciętnie dobrym aktorem. Ale potrafię też być miernym aktorem w niektórych okolicznościach. Kiedy ktoś mi odbiera poczucie bezpieczeństwa, robię się zaskakująco mało sprawny, mimo że mam przecież warsztat. Natomiast jeżeli ktoś zapewni mi poczucie bezpieczeństwa, zaufam reżyserowi, a on wie jak mnie poprowadzić, to sam jestem zaskoczony jak wiele potrafię z siebie wykrzesać.

Który z reżyserów zapewnił ci największe poczucie bezpieczeństwa?

Myślę, że najbardziej udało się to Krzysztofowi Łukaszewiczowi na planie „M jak miłość”. Zrobił coś, co nikomu chyba wcześniej się nie udało – sprawił, że zaufałem mu w dwustu procentach. Kiedy zaufasz reżyserowi w ten sposób, robisz to, czego od ciebie wymaga i przestajesz przejmować się efektem. Oglądałem potem sceny, które zrobiliśmy z Krzyśkiem i były rewelacyjne.

Fajne jest w tobie to, że mówisz w taki wyważony sposób i jesteś bardzo grzeczny. To mi się podoba.

Mnie też zaczęło się to podobać. Przez wiele lat, kiedy ktoś mówił o mnie: „no, taki miły chłopiec”, myślałem sobie, że fajnie byłoby być cynicznym łobuzem. A teraz myślę sobie: co złego jest w byciu miłym chłopcem?

Zwłaszcza, że takich ludzi nie ma zbyt wielu.

Dopiero zaczynam tę cechę w sobie doceniać. Całe życie z tym walczyłem, chciałem być bardziej wyraźny i przebojowy. Po czym okazało się, że to nie jest kompletnie moja energia. Kiedy rozmawiałem z producentami „Tańca z Gwiazdami”, powiedziałem im, że nie jestem showmanem i nie będę go udawał. No i w pierwszym odcinku odpadłem. (śmiech)

Jesteś miły i dobrze ułożony, a mimo to potrafisz powiedzieć, co myślisz. Nawet jeśli się tym narażasz na ataki. Jakiś czas temu przyznałeś publicznie, że źle się czujesz w towarzystwie małych dzieci.

Powiedziałem, że nie przepadam za dziećmi, że wolę psy. I trochę dostałem za to po głowie. Wyrzucano mi, że stawiam wyżej zwierzęta, czy wręcz je humanizuję. Ale zauważyłem, że ja dzieci po prostu nie rozumiem. Wprawdzie im więcej czasu spędzam z moimi siostrzeńcami i siostrzenicami, tym łatwiej mi się z nimi komunikować, nie wyobrażam sobie jednak siebie w roli ojca. Ktoś mógłby powiedzieć że wynika z mojego egoizmu, ale nie zgodzę się.

Nie jest tak źle. Wspierasz wiele charytatywnych akcji na rzecz dzieci. Współpracujesz m.in. z fundacją SASA, której celem jest poprawa dostępu do opieki medycznej, z fundacjami Przemek Dzieciom i Fundacją Spełnionych Marzeń, które pomagają dzieciom na oddziałach onkologicznych.

Wydaje mi się, że na nas jako osobach popularnych, spoczywa pewnego rodzaju odpowiedzialność. Mamy większą możliwość wpływania na postawy ludzi – naszych widzów czy obserwatorów w social mediach, którzy się na nas w jakiś sposób wzorują. Mam teraz na sobie bluzę fundacji ONEday. Trzy dni temu po raz pierwszy byłem na spotkaniu zorganizowanym w auli Politechniki Gdańskiej, na które przyjechało ponad 700 dzieci z domów dziecka z całej Polski. I my – mówię nie tylko o sobie, ale i o moich kolegach aktorach, muzykach i influencerach – rozdawaliśmy dzieciakom prezenty ufundowane przez ludzi dobrej woli. I to było tak wzruszające przeżycie… To nie była siateczka z pomarańczą i czekoladą, tylko prezenty z prawdziwego zdarzenia, odpowiadające na marzenia tych dzieci – np. hulajnogi, sztalugi, hantle itp. Ja głęboko wierzę, że ludzi łatwo do takich inicjatyw przekonać, że łatwo z nas to dobro wykrzesać. Chociaż zło również.

Co masz na myśli?

Czytałem ostatnio dużo literatury o holocauście i jestem zdumiony tym, jak łatwo ludzi sprowokować do krzywdzenia innych ludzi. Uważam, że my rodzimy się raczej egoistami i dopiero w toku socjalizacji uczymy się dbać o siebie nawzajem. I bardzo łatwo nas przeciągnąć na dobrą lub na złą stronę. Ale jeżeli ktoś taki jak Jurek Owsiak, potrafi otworzyć serca tylu ludzi, zebrać dziesiątki milionów złotych na realną pomoc, to napawa to optymizmem.