Rozmowy

Martyna Wojciechowska Codziennie mam nową zajawkę [WYWIAD]

Katarzyna Stoparczyk Katarzyna Stoparczyk
Zdjęcia archiwum prywatne
18 stycznia 2022

Po raz pierwszy spotkałyśmy się w 2018. W radiu. W pokoju, który nazywamy salonikiem. Rozmawiałyśmy. Spodziewałam się twardej babki, która rozstawia po kątach facetów. Zobaczyłam nieśmiałą dziewczynkę. Kim jest kobieta, która była w stanie ukończyć Rajd Sahara Dakar, której osiem lat zajęło zdobywanie Korony Ziemi, a znacznie dłużej pomaganie potrzebującym. Kim jest ten człowiek, który zafundował sobie twardy pancerz, by chronić przed światem… właśnie, co chronić?

Jesteś wrażliwa?

Jestem, nawet czasem za bardzo. Aczkolwiek przyzwycza­iłam się do korelacji, że jeśli kobieta decyduje się na tak zwane męskie – podkreślam „tak zwane”, bo bardzo nie lubię tego określenia – sporty, jak rajdy samochodowe, wspinaczka, podróże na krańce świata, to ciągle musi zmagać się z tym określeniem. Że to takie męskie zainte­resowania, pani Martyno. Więc skoro zajmuję się takimi męskimi rzeczami, to zapewne mam też męskie, przypisy­wane mężczyznom cechy: siłę, niezłomność, właśnie brak wrażliwości. Co nie jest zgodne z prawdą. To jest kolejna łatka, z którą się muszę zmagać.

Bar­dzo często słyszę, że jestem silna, niezłomna, niezależna, a wrażliwość nie pasuje do tego wszystkiego. Otóż jest dokładnie odwrotnie – nie byłabym w stanie robić tego, co robię, nie byłabym w stanie jeździć na krańce świata, rozmawiać z moimi bohaterkami, kobietami wyjątkowy­ mi, inspirującymi, pięknymi ducho­wo, gdybym tej wrażliwości na nie i na drugiego człowieka nie miała. A punktem zwrotnym w moim życiu był czas, kiedy zostałam mamą. I mam wrażenie, że wszystko, co w moim życiu najlepsze, zaczęło się wła­śnie dziesięć lat temu. W tym roku moja córka obchodziła dziesiąte urodziny. Dziesięć lat temu uruchomiłam w sobie zupełnie inne pokłady emocji, empatii, wrażliwości, czu­łości, właśnie także dzięki macierzyństwu. 

Często kontrolujesz swoje zachowania i myśli? 

Staram się nie kontrolować moich myśli, natomiast za­chowania… Cóż, każdy z nas jest trochę zobowiązany w stosunku do innych, żeby swoje zachowania kontrolo­wać. Natomiast myśli nie kontroluję, nawet nie próbuję tego robić, uwielbiam strumień myśli, który płynie przez moją głowę. Z moimi współpracownikami śmiejemy się, że ja codziennie wstaję i mam nowy pomysł, zajawkę. Bardzo lubię te moje niekontrolowane myśli i pomysły.

Czuję, że mam naturę dziecka, którą pielęgnuję, i myślę, że gdybyśmy zachowali w sobie ten pierwotny pomysł na życie, potrzebę doświadczania, próbowania, czasami właśnie braku kontroli w wyrażaniu radości, to znacznie dłużej bylibyśmy młodzi. Ludzkość poszukuje eliksiru młodości, wierząc, że to może być tabletka, zabieg, a ja uważam, że eliksirem młodości, tym, co sprawia, że długo jesteśmy młodzi, jest radość życia. Właśnie taka dziecięca radość życia. 

Kiedy ostatnio czułaś się jak bez­troskie dziecko, które może wsko­czyć w sam środek kałuży, opryskać świat i mieć to w nosie?

Właśnie przed chwilą, wiesz? A jeśli chodzi o kałuże i ogólnie wchodzenie w miejsca, w któ­re z reguły nie wypada czy nie wolno wchodzić, to ja jestem pierwsza. Jeśli o mnie chodzi, to możemy wyjść stąd, poskakać po kałużach i zrobić wszystkie inne niemą­dre rzeczy. Użyję kolokwializmu, ale nie mam obciachu. Najzabawniejsze jest to, że moja córka, która jest żywym srebrem, chodzącą radością, czasami mnie strofuje za ta­ kie zachowanie i mówi: „Mamo, mamo, proszę cię”. A ja na to: „Co, przecież to jest super, że możemy potańczyć”. „Na ulicy?”. „Właśnie na ulicy, Maryśka, i nigdy z tego nie rezygnuj”. 

To jednak mamy wiele wspólnego. Poza tym ja też zwiałam z domu, kiedy miałam trzy lata. Co więcej, też żeby odwiedzić stację benzynową. 

Naprawdę? Powiem to mojej mamie, poczuje ulgę. Wiesz, jak postanowiłam uciec z domu, zapakowałam do torby wszystkie, wydawało mi się wtedy, potrzebne rzeczy. Pa­miętam tę torbę, trzymamy ją teraz w domu jako pewnego rodzaju relikwię. Postanowiłam poczekać na taki moment, kiedy nikt mnie nie zauważy, i uciec na pobliską stację benzynową. To było dla mnie miejsce pełne samocho­dów – przyjeżdżających, odjeżdżających. Dyskutujących, pijących kawę ludzi. Tam się piło kawę – wow, to było coś. 

Znaleźli cię czy sama wróciłaś do domu? 

Moi rodzice, szukając mnie, rozeszli się w różne strony i mama złapała mnie dosłownie w ostatniej chwili, kiedy robiłam krok, żeby przekroczyć ulicę Połczyńską. To jest trasa wylotowa na Poznań, oczywiście bardzo ruchliwa, a ja miałam wtedy trzy lata. Mama była tak szczęśliwa, że nawet na mnie nie nakrzyczała. Ja z tego doświadczenia wyciągnęłam ważną lekcję, że to nie o to chodzi, żeby nie wyruszać na samodzielne, samotne wyprawy, tylko żeby się przygotować i wszystko dobrze przemyśleć. 

Często w twoim życiu mama łapała cię za rękę w ostat­niej chwili? 

To ciekawe pytanie, ale myślę, że jednak nie. Mama poka­zywała mi różne aspekty mojej decyzji i jej konsekwencje, ale robiła to niezwykle mądrze. Muszę powiedzieć, że mam bardzo mądrą, wspaniałą, wyjątkową mamę, dzięki której jestem tym, kim jestem. Urodziłam się dzieckiem bardzo nieśmiałym, wycofanym, nawet trochę introwertycznym i to mama rozwinęła we mnie odwagę.

Wychowując moją Marysię, zastanawiam się, jak mama tego dokonała, gdzie jest ta tajemnica, gdzie jest sekret, że ja stałam się osobą odważną, bo za taką osobę się uważam. To jest cecha, którą w sobie cenię, szanuję, więc mogę się nią pochwalić. Wydaje mi się, że najważniejsze było to, że mama pozwalała mi po­pełniać błędy, pozwalała mi na doświadczanie. Czasem miało to konsekwencje, może nawet niezbyt przyjemne, ale mama trwała przy mnie, widząc, że nie zawsze robię coś dobrze. Nie miała potrzeby, żeby przestawić mnie na inne tory, zmuszać do innych rozwiązań, żeby mnie złapać za rękę i powiedzieć: „Nie, nie zrobisz tego, bo będzie tak i tak, bo ja to wiem”. Miałam poczucie ogromnego wspar­cia ze strony rodziców i to mnie ośmielało, żeby iść dalej. 

Ile miałaś lat, kiedy kupiłaś swój pierwszy motor? 

Z tym kupowaniem motoru to było trochę zawikłane. Miałam dziesięć lat. To była motorynka, nawet bym powiedziała, że właściwie to była taka zaawansowana suszarka do włosów. Historia była chyba dość zabawna, przynajmniej dla mnie. Dostawałam pieniądze na lekcje języka angielskiego, ale na miejsce nie docierałam. Pie­niądze odkładałam. Nie przepuściłam ich na cukierki czy inne głupoty, ale prawda jest taka, że je zdefraudowałam. 

Co mama na to? 

Rodzice mogli mi zabrać te pieniądze i powiedzieć: „Słu­chaj, oszukałaś nas, w związku z tym nie będzie ani tego, ani tego”. Ani lekcji, ani motorynki. Coś jednak sprawiło, że oni dostrzegli, że jest w tym tak wielka pasja, że wzięli te pieniądze, dołożyli mi resztę i kupiliśmy motoryn­kę, piękny niebieski Romet 50 cm3 pojemności. To był początek mojego nowego, wspaniałego życia. 

To wielki dar od losu, że pojawiłaś się w domu tak mądrych ludzi? 

Hm, wiesz, może to jest tak, że dzieci wybierają rodziców, kiedy przychodzą na ten świat? Ja miałam ten ogromny przywilej z wielu powodów. Bo urodziłam się w Europie, a nie w Afryce. Bo urodziłam się w Polsce, a uważam ten kraj za miejsce wielu możliwości. No i urodziłam się w domu rodziców, którzy podążali za mną i w trudnych momentach zawsze mnie wspierali. I tak sobie myślę, że los dobrze wiedział, jak to wszystko trzeba poukładać, żebym dzisiaj mogła robić to, co robię. 

Nikt prawdopodobnie nigdy nie wyznaczył ci w dzie­ciństwie wyraźnej granicy, tylko mówił: „fruń, Mar­tyna, fruń”. Czy tak było? 

To prawda. Tak było. Poczułam tę granicę, w sensie fizycz­nym, dwa lata temu. Miałam wypadek na motocyklu, złamałam obojczyk. I pomyślałam, że w jakimś sensie symbolicznie los przetrącił mi skrzydło. Przez długi czas nie miałam tej ręki, właściwie była bezużyteczna. Byłam przekonana, że tak już zostanie, że ja już wielu rzeczy w życiu nie zrobię i nie będę mogła zrobić. Przez dwa lata włożyłam wiele wysiłku i pracy, żeby wyrehabilitować ten bark. Po dwóch skomplikowanych operacjach i wielu wylanych łzach na macie do ćwiczeń jest wreszcie tak, jakby nigdy się nic z tą ręką nie wydarzyło. 

To nie był jedyny raz. Było coś z kręgosłupem, prawda? 

Tak, po złamaniu kręgosłupa też postanowiłam, że prze­konam się na własnej skórze, czy rzeczywiście niemożliwe nie istnieje. I niemożliwe nie istnieje. 

Straciłaś wtedy przyjaciela w wypadku samochodo­wym, przeżyłaś traumę. I z tego, co wiem, wystarczył jeden inspirujący program telewizyjny, ktoś poszedł w góry i zdobył szczyt, a ty już następnego dnia zaczę­łaś wracać do żywych i zdrowych. A skoro mówimy o skrzydłach, to powiedzmy także o tatuażach. Który z twoich licznych tatuaży najżywiej krąży w twoim krwiobiegu? 

Chyba ten, który zawiera koordynaty, czyli szerokość i dłu­gość geograficzną najważniejszych miejsc w moim życiu. To są miejsca przełomowe, chociaż nie o samo miejsce cho­dzi, raczej o sytuację, o symbol. To jest miejsce urodzenia mojej córki Marysi. Tutaj szczyt Mount Everest – nie dlatego, że jest najwyższą górą na świecie, ale właśnie dla­ tego, że półtora roku po złamaniu kręgosłupa przekonałam się, że niemożliwe nie istnieje, i zdobyłam ten wierzcho­łek.

To jest meta Rajdu Dakar – to był chyba pierwszy zryw w moim życiu, kiedy pokazałam, że granice nie ist­nieją i że zwykła dziewczyna z Polski z głową pełną marzeń może sobie wymyślić, że pojedzie na najcięższy na świecie, morderczy rajd i go prze­jedzie. Doświadczy tego po to, żeby wrócić i powiedzieć, że niemożliwe nie istnieje, bo chyba wtedy po raz pierwszy głośno to wypowiedziałam. To jest też mój ukochany dom w Szczyrku, drewniany, stary, opalany piecem kaflo­wym. Tam rano trzeba wstać, nanieść drewna i węgla, żeby w ogóle napalić i rozgrzać ten dom. 

Sama nosisz? 

Zdarza mi się. To jest też Centrum Onkologii i Hema­tologii Dziecięcej we Wrocławiu. Obiecałam wszystkim na oddziale, że jak stworzymy to wyjątkowe miejsce, to wytatuuję sobie jego koordynaty. Jak powiedziałam, tak zrobiłam. 

Gdzie jest sufit, twój sufit? 

Jaki sufit? 

W ogóle go nie ma? Każdy jakiś ma. Ja na przykład boję się wielu rzeczy. To jest mój sufit – nie wyciągnę ręki, bo się boję. O dziecko, o różne inne rzeczy. 

O dziecko też się boję. Jedyne, co w ogóle byłoby w stanie mnie sparaliżować, to lęk o moje dziecko. Na szczęście mam taką konstrukcję, że jeśli dzieje się coś złego, trudne­ go, to zachowuję przenikliwość umysłu i działam do koń­ca. Kiedy wszyscy tracą głowę, utrzymuję kontrolę. Potem mogę sobie popłakać i poprzeżywać to, co się wydarzyło, ale wielokrotnie się o tym przekonałam, że w sytuacjach, kiedy dzieje się coś naprawdę złego, po prostu wchodzę w rolę lidera i mówię „stop”. 

A co robisz, kiedy ktoś ci powie: „Martyna, tego się nie da zrobić?” 

To jest najlepsze zdanie, które mogę usłyszeć. Mnie się wtedy zapalają oczy i mówię: „Nie można? Nie da się? Nie, niemożliwe nie istnieje”. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy mi tak mówili, bo bardzo mnie to zmobilizowało.

Martyna Wojciechowska
Wywiad z Martyną Wojciechowską odbył się 23 czerwca 2018 roku, gdy była ona gościem audycji „Myślidziecka 3/5/7”. Stanowi fragment książki „Jak mieć w życiu frajdę” (wyd. Mando).