Lifestyle

Wilczyca. W pogoni za wolnością [FRAGMENT POWIEŚCI]

Sylwia Koperska Sylwia Koperska
17 listopada 2020

Debiutancka powieść Sylwii Koperskiej stanowi jednocześnie pierwszą część trylogii. Bohaterką jest młoda dziewczyna, która dorasta w bogatym, ale toksycznym domu. Poszukując miłości i akceptacji, wpada w złe towarzystwo. Fabuła zawiera elementy autobiograficzne i jest swego rodzaju spowiedzią autorki. Przyznaje ona, że „Wilczyca” pozwoliła jej uwolnić się od traumatycznych doświadczeń. Prawa do ekranizacji książki zostały sprzedane, wkrótce więc będzie można obejrzeć filmową wersję historii.

U WRÓT PIEKIEŁ

Podjechaliśmy policyjną nysą pod Młyn. Tak mówiono na Areszt Śledczy w Poznaniu, bo znajdował się przy ulicy Młyńskiej. Wielki szary budynek wyglądał przygnębiająco, już przy wejściu miało się ochotę wydyndać. Otworzyły się drzwi samochodu, a ja wstrzymałam oddech. Kiedy jechaliśmy przez miasto, tylko te drzwi dzieliły mnie od wolności, teraz ją traciłam. Policjanci wyprowadzili mnie i Zielę na zewnątrz, rozmawiając między sobą o tym, co żony zrobiły na obiad. Byli całkowicie poza strefą mojego bólu. Chciałam się rozejrzeć, ale mój wzrok utkwił w bramie, dosłownie się w niej utopił – w masywnej, metalowej, ciężkiej bramie, wysokiej na paręnaście metrów. Stała się symbolem mojego koszmaru, widzę ją w snach do dziś. Nic potem nie było już tak przerażającego jak huk tej bramy, za którą skrywało się piekło. Za chwilę miałam przez nią przejść i zrozumieć, że wolność jest widokiem nieba. Na samą tę myśl chciało mi się wyć, a łzy kapały, jakby ktoś odkręcił kran. Z przerażenia mnie telepało, miałam na ciele gęsią skórkę; pięć dni wymiotów i niejedzenia zrobiło swoje.

Maj tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, mimo bujnej zieleni wokół, dla mnie był niczym najpodlejszy listopad. Tylko dzień był jakby ze mną, poza tym wszystkim. Świeże powietrze drylowało nozdrza, zapach wiosny wypełniał mnie od wewnątrz, ale miałam wiadomość, że to moje ostatnie podrygi. Bałam się. Panicznie się bałam. Kurewsko się bałam. Gwałtów, bicia, a nade wszystko izolacji. Czułam każde uderzenie serca. Moja przyjaciółka Ziela stała obok, ale nie mogłyśmy na siebie nawet spojrzeć. Policjanci nie pozwalali nam też rozmawiać – dla nich byłyśmy wspólniczkami i musieli pilnować, abyśmy nie ustaliły wspólnej wersji wydarzeń. Ale mojej głowy wcale nie zaprzątały kłamstwa. Dopiero wtedy pierwszy raz pomyślałam o konsekwencjach. Byłam w czarnej, smolistej dupie i tego nie dało się już ukryć – do dziś zresztą nie da się o tym zapomnieć. 

Tylko jedna myśl przewiercała mi głowę: zostawiłam swoją ukochaną Laurę, i serce mi pękało. Dusiłam się na samą myśl, że nie zobaczę dziecka, nie przytulę, nie poczuję zapachu skóry córeczki. Zanim jednak serce po raz kolejny rozdarło mi się na miliony kawałków, usłyszałam ten dźwięk. Złowrogie dudnienie, jakby coś z jękiem i niechęcią ruszyło do przodu. Jezu, to ta brama! Nigdy, ale to nigdy w życiu nie miałam poczucia takiej beznadziei jak wtedy, gdy te straszne wrota wolno się zasuwały, tocząc się po szynie. Klatka po klatce, jakby w zwolnionym tempie, widziałam, jak się zamykają, a w uszach słyszałam huk przegranego życia. Przede mną był dziedziniec – brzydki, ponury, przygnębiający, z odrapaną elewacją. Nie chciałam tam wchodzić, bałam się zrobić choćby krok, ale policjant pchnął mnie lekko do przodu. No i przeszłam. Tuż za bramą był magazyn. Tu obrano mnie z tożsamości. Musiałam oddać wszystko, z czym wjechałam. Oddać siebie. Dostałam śmierdzący formaliną stary koc i drelichowy uniform do przebrania. Po zameldowaniu pojawił się funkcjonariusz z oddziału, żeby przeprowadzić mnie przez dziedziniec. Idąc wolnym krokiem, spojrzałam w prawo i od razu przeżyłam szok.

Wydawało mi się, że w swoim krótkim życiu widziałam już bardzo wielu bardzo różnych ludzi, ale trzy kobiety stojące pod pralnią wprawiły mnie w osłupienie. Nie zetknęłam się nigdy z taką patologią. wyglądały jak wiedźmy albo przechlane i wyniszczone penery. Opuchnięte twarze, małe oczka, a pod nimi nabrzmiałe worki. Tłuste cienkie hery upięte w końskie ogony eksponowały zakola i duże czoła. Jedna z nich odsłoniła wąskie wargi w uśmiechu. Zatkało mnie: gdzie podziały się jej zęby? Nawet z dużej odległości dostrzegłam, że jest szczerbata, a pozostałe kikuty były czarne i przegniłe.

– O, nowe żony przyjechały! – wrzasnęła ochrypłym głosem, na co wszystkie trzy ryknęły śmiechem. Ten dźwięk przypominał mi zgrzyt piekielnej bramy. Od razu wyobraziłam sobie, jak spotykam się z nimi sam na sam pod prysznicem i zaczynają mnie katować. W tej jednej chwili miałam ochotę raczej umrzeć, niż przeżyć kolejną minutę życia wśród takich baboli. Zanim weszliśmy do środka, obejrzałam się za siebie, by ostatni raz zobaczyć ołowiane niebo. Może i było pochmurne, ale symbolizowało wolność, która właśnie została mi odebrana. Wreszcie wpuszczono nas na oddział. Wchodziliśmy po schodach, a mnie robiło się ciemno przed oczami, bo wszystko wyglądało jak w Alcatraz: słabe oświetlenie, brudne beżowe lamperie i rzędy cel z metalowymi drzwiami w kolorze musztardy. Na końcu każdego korytarza prysznice. Czułam się, jakbym grała w filmie. Tylko że to wcale nie był film! To było moje życie.

Nagle z któregoś z pomieszczeń wyłoniła się ładna szczupła kobieta, wychowawczyni – później mówiłam już na nią tak jak inni: ,,wychówka”. Wyglądała tak jakoś normalnie i tak też się zachowywała. Dobry człowiek, bo gdy tylko mnie zobaczyła, złapała się za głowę. 

– Matko Boska, co ja z tobą zrobię? Gdzie ja cię posadzę? – jęknęła. 

Nic dziwnego. Stała przed nią młodziutka dziewczyna ubrana w schludny dresik, chuda i wysoka czarnulka z oczami opuchniętymi od ciągłego płaczu. Łzy się ode mnie nie odklejały, były jak wodospady. Wyglądałam żałośnie i tak też się czułam.

– Proszę – bąknęłam. – Niech mnie pani posadzi gdzieś, gdzie nie zrobią mi krzywdy.

– Jezu, no dobrze. Dam cię na przejściówkę.

Nie wiedziałam, co to jest ta „przejściówka”, ale po chwili stanęłam przed drzwiami celi. Były metalowe i szpetne, równie potworne jak cała reszta. Na chwilę zamknęłam oczy i przypomniałam sobie twarzyczkę Laury. Przez łzy, które się lały, kiedy uniosłam powieki, prawie nic nie było widać.