Lifestyle

Taco Hemingway. Raper na niby?

Klementyna Szczuka Klementyna Szczuka
Zdjęcia kadr z klipu "schafter - bigos (feat. Taco Hemingway)", youtube.com/restaurant posse
9 grudnia 2019

Słuchają go w korporacjach oraz podstawówkach. Słucha go twój dziadek, kumpel, babcia, kuzyn, matka, córka… Nawiązując do linijek, które Taco Hemingway rzuca w pochodzącym z „Café Belga” utworze „Wszystko na Niby”, nasuwa się pytanie: jak to się stało, że warszawski raper jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów w Polsce?

Filip Tadeusz Szcześniak, bo tak nazywa się Taco Hemingway, urodził się w Kairze. Po dwóch latach przeprowadził się wraz z rodzicami do Chin, a kiedy miał sześć lat, zamieszkali w Warszawie. Raper ukończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a później podjął studia magisterskie na Wydziale Antropologii na Uniwersytecie Londyńskim. Swoją muzyczną karierę zaczynał, pisząc teksty po angielsku. Nawijał je pod nielegalnie ściągane bity MF Dooma, czyli jednego z klasyków amerykańskiego hip-hopowego podziemia. Wypuścił nawet pod pseudonimem Foodvillain mixtape „Who Killed JFK”, a rok później, już jako Taco Hemingway, pierwszą epkę – „Young Hems”, również w języku angielskim.

Zaskakujące jest to, że raper od początku nie promował się w mediach społecznościowych jak inni artyści. Do tej pory udzielił jedynie dwóch wywiadów. Fragmenty pierwszego z nich, przeprowadzonego przez Marka Falla, znalazły się na albumie „Café Belga”. Druga z rozmów ukazała się w wydanej we wrześniu tego roku książce „To nie jest hip-hop. Rozmowy II” Jacka Balińskiego i Bartka Strowskiego. O prywatnym życiu Taco Hemingwaya możemy zatem najwięcej dowiedzieć się jedynie z jego twórczości. Warto posłuchać na przykład kawałka „Żywot”.

Zeszło epek ponad dziesięć patoli

Jego kariera nabrała tempa dopiero po wydaniu w 2014 roku polskiego debiutu – „Trójkąt warszawski”. Koncept, w którym opowieść o trójkącie miłosnym i nocnej Warszawie osadzona została we współczesnych czasach, a jednocześnie w duchu PRL-u, okazał się przepisem na sukces. Papierosy, wódka, modne warszawskie lokale oraz narracja Taco, która bliższa była melorecytacji niż stricte rapowaniu. Nic dziwnego więc, że projekt spodobał się także tym, którzy hip-hopu na co dzień nie słuchają. I to po jego wydaniu związał się on z wytwórnią Asfalt Records, w której wydał kolejną, równie dobrze przyjętą, epkę – „Umowa o dzieło”.

Jednak po swoim pierwszym długogrającym albumie, koncepcyjnym i introspektywnym „Marmurze”, oraz wydanej parę miesięcy wcześniej epce „Wosk”, nastąpił przełom. Polska scena hip-hopowa zaczęła dość gwałtownie się zmieniać za sprawą napływających do nas trendów ze Stanów Zjednoczonych. Zaowocowało to paroma problematycznymi wówczas albumami, takimi jak „Nowy Kolor” Otsochodzi czy właśnie „Szprycer” Taco Hemingwaya.

Miał pisać, ale coś nie wyszło

Trap rap, podgatunek hip-hopu, mający swoje korzenie w Atlancie, w Polsce na początku brzmiał bardzo niezręcznie, niemal jak parodia. Również mniej ambitne, charakterystyczne dla niego teksty nie przyjęły się wtedy u nas zbyt dobrze. Zwłaszcza, jeśli wychodziły od artystów, którzy do tej pory słynęli z tworzenia tzw. świadomego hip-hopu. Problem ze „Szprycerem”, którego założeniem było bycie po prostu lekką płytą na lato, był więc taki, że Taco eksperymentując z popowo-rapowym brzmieniem, zawiódł fanów, którzy rapu na ogół nie słuchali. Czy „Szprycer” to materiał słaby? Dziś, po ponad dwóch latach i, co ważne, z perspektywy gatunku, który bardzo przez ten czas ewoluował i stał się najpopularniejszym, powiedziałabym, że nie. Jednak ruch, jakim było w tamtym momencie jego wydanie, nie był najlepszy. Od czasu jego premiery rozczarowanie „ambitniejszych fanów Taco” narastało (gościnny występ w „Nowym kolorze”), aby osiągnąć apogeum po kolaboracji z popowym raperem Quebonafide, której efektem była komercyjna „Soma 0,5 mg”. To na niej znalazł się jeden z największych przebojów 2018 roku, „Tamagotchi”. Rzadko zdarza się, żeby rapowy utwór grany był w popularnych rozgłośniach radiowych.

Album Taconafide okazał się wielkim sukcesem. Był produktem skierowanym przede wszystkim do najmłodszych i na tym poziomie wypadł niemalże idealnie. Chodziło tu o chwytliwe, jednak wciąż pełne nawiązań do tekstów kultury, kawałki, więc znajomo brzmiące bity (oskarżenia o plagiat, jakoby „Kryptowaluty” były zbyt podobne do utworu „Litty” amerykańskiego rapera Meek Milla) i niezręczne wersy w jego kontekście nie miały znaczenia.

Sytuacji nie naprawiła nawet osobista „Café Belga” – kwestie, z jakimi wiąże się sława oraz związek z Igą Lis, doprawione dekadenckim nastrojem i plastikowym brzmieniem, wygenerowały hity pokroju „Fiji”. Drugi studyjny album rapera traktował przede wszystkim o jego osobistych przeżyciach. Wyznał na nim także miłość córce Kingi Rusin i Tomasza Lisa…

WWA nie spłonie

Wydaje się więc, że dzięki wydanej w lipcu tego roku „Pocztówce z WWA, Lato ’19” Taco Hemingway nareszcie znalazł się w idealnym miejscu. Stworzył projekt, na którym po raz pierwszy oficjalnie pojawiają się goście – reprezentanci zarówno starej (Pezet, Ras), jak i nowej (Kizo, Schafter) szkoły hip-hopowej, a także świetny Dawid Podsiadło i Rosalie.. Dzięki temu trafił do szerszej publiczności – zarówno tej rapowej, jak i zupełnie z nią nie związanej, oraz przynajmniej częściowo udało mu się je ze sobą pogodzić. Albumowi temu ciężko jest cokolwiek zarzucić: przyjemne bity, dobre featuringi, no i koncept – garść obserwacji z rozpalonych słońcem warszawskich ulic, z których atmosferą tak łatwo jest się utożsamić.

W 2019 Taco Hemingway wystąpił też gościnnie w wielu ważnych hip-hopowych projektach. Usłyszeć można go na przykład na: „Wojtek Sokół” Sokoła, „Muzyka współczesna” Pezeta, „Audiotele” Schaftera oraz „Opowieści z Doliny Smoków” Bedoesa. To ugruntowało jego pozycję jako artysty hip-hopowego.