Lifestyle

Diana. Jej historia [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Andrew Morton Andrew Morton
25 listopada 2021

Jej życie wielu wydawało się bajką. Do czasu. Biografia księżnej Diany, określana jako najdłuższy pozew rozwodowy świata, powstała przy jej potajemnej współpracy. Dzięki temu wszyscy mogli dowiedzieć się, jak bardzo nieszczęśliwa czuła się Diana w małżeństwie z księciem Karolem oraz w rodzinie Windsorów. Za pięknym uśmiechem i perfekcyjnym wizerunkiem skrywała się dojmująco samotna kobieta. Bezsilna i pozbawiona prawa głosu.

Moim pierwszym wspomnieniem jest zapach wnętrza mojego wózka. Czułam plastik i zapach składanej budki. Urodziłam się w domu, nie w szpitalu. 

Największy chaos nastąpił, gdy mama postanowiła dać nogę. To nasze wspólne, bardzo żywe wspomnienie – jesteśmy we czworo. Każde z nas ma własną wersję tego, co powinno było się stać i co się stało. Całe nasze otoczenie opowiadało się po jednej ze stron. Różni ludzie przestali ze sobą rozmawiać. Dla mojego brata i dla mnie było to doświadczenie bardzo bolesne i czuliśmy się bardzo niepewnie. 

Charles [brat] powiedział mi niedawno, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo rozwód rodziców na niego wpłynął, dopóki się nie ożenił i nie zaczął żyć na własny rachunek. Ale jeśli chodzi o moje siostry… nie widzieliśmy, jak dorastały. Spotykaliśmy się z nimi podczas wakacji. Nie pamiętam, żeby to było coś wielkiego. 

Uwielbiałam swoją najstarszą siostrę i gdy wracała ze szkoły, prałam wszystkie jej ubrania. Pakowałam jej walizkę, nalewałam wody do wanny, ścieliłam łóżko – robiłam, co się dało. I uważałam, że to wspaniałe. Szybko się jednak przekonałam, że to nie był najlepszy pomysł. Zawsze opiekowałam się bratem. Obie moje siostry były bardzo niezależne. 

Nasze nianie często się zmieniały, bo tata był bardzo atrakcyjnym rozwodnikiem i świetną partią. Podejrzewaliśmy, że nianie przychodzą raczej dla niego niż po to, żeby się opiekować moim bratem i mną. Jeśli którejś z nich nie lubiliśmy, kładliśmy jej na krześle pinezki i wyrzucaliśmy jej ubrania przez okno. Zawsze uważaliśmy je za zagrożenie, bo próbowały zająć pozycję matki. Wszystkie te kobiety były bardzo młode i raczej ładne. Wybierał je mój ojciec. To, że co jakiś czas wracałam ze szkoły i zastawałam nową nianię, było bardzo męczące. 

Zawsze czułam się inna niż pozostali, bardziej samotna. Wiedziałam, że zmierzam w innym kierunku, nie miałam jednak pojęcia w jakim.

Gdy miałam trzynaście lat, powiedziałam do ojca: „Wiem, że wyjdę za kogoś, kto jest obiektem zainteresowania opinii publicznej”. Miałam na myśli raczej ambasadora – nie kogoś, kto żyje na świeczniku. Moje dzieciństwo było bardzo nieszczęśliwe. Moi rodzice zajmowali się rozwiązywaniem własnych problemów. Mama zawsze chodziła zapłakana. Tata nigdy o tym z nami nie rozmawiał. Nigdy nie mogliśmy zadawać pytań. Sytuacja była bardzo niestabilna, nianie ciągle się zmieniały. Ogólnie czułam się bardzo nieszczęśliwa i odizolowana od innych. 

Pamiętam, że w wieku lat czternastu uważałam, że nie jestem w niczym dobra, że jestem beznadziejna, bo mój brat zawsze dobrze zdawał egzaminy, a ja nie lubiłam się uczyć. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego jestem dla wszystkich utrapieniem, ale w późniejszych latach pojęłam, że pewnie chodziło o dziecko, syna, który zmarł przede mną i na którego punkcie moi rodzice oszaleli. Mieli syna i spadkobiercę, a potem nagle pojawiła się trzecia córka. Co za nuda, będziemy musieli spróbować raz jeszcze. Teraz już to rozumiem. Byłam tego świadoma, teraz to dostrzegam i akceptuję. 

Uwielbiałam zwierzęta, świnki morskie i takie tam. Miałam mnóstwo królików, świnek morskich i chomików. Chomiki rozmnażają się szybciej niż inne zwierzęta. Nigdy nie wiedziałam, jakiej są płci. Wszystkie miały imiona, ale pierwszego nie pamiętam. Mieliśmy po prostu nieskończoną liczbę zwierząt. Gdy umierała złota rybka, spłukiwano ją w toalecie. Króliki zawsze były chowane pod drzewem. W pudełkach po butach Clarks. 

W łóżku miałam mnóstwo zwierząt maskotek i dla mnie zostawało bardzo mało miejsca. Musiałam z nimi spać co noc. Kochałam je wszystkie. Maskotki z czasów szkoły podstawowej mają metki z napisem: D. Spencer. To była moja rodzina. Nienawidziłam ciemności i miałam obsesję na jej punkcie, kazałam palić światło na korytarzu aż do czasu, gdy skończyłam dziesięć lat. Słyszałam, jak mój brat płacze za matką w swoim łóżku na drugim końcu domu – on też był bardzo nieszczęśliwy – a mój ojciec przebywał wtedy w zupełnie innej części domu i zawsze było nam bardzo ciężko. Nigdy nie mogłam się zebrać na odwagę, żeby wstać z łóżka. Pamiętam to do dziś. Pamiętam, jak ojciec uderzył matkę w twarz. Ukrywałam się za drzwiami, a mama płakała. Pamiętam, jak mama strasznie płakała w każdą sobotę, kiedy wyjeżdżaliśmy na weekend – w każdą sobotę wieczorem rozpoczynała się standardowa procedura i mama zaczynała płakać. W sobotę oboje widywaliśmy ją zapłakaną. „Co się stało, mamusiu?” „Och, nie chcę, żebyście jutro wyjeżdżali”. Wiesz, dla dziewięciolatki takie słowa były druzgocące. Pamiętam najbardziej bolesną decyzję, jaką kiedykolwiek musiałam podjąć. Byłam druhną kuzynki i na próbę ślubu musiałam założyć sukienkę. Matka podarowała mi zieloną sukienkę, a ojciec białą. Obie były bardzo eleganckie. Nie pamiętam już, którą wybrałam, pamiętam jednak, że byłam przerażona, bo nie chciałam faworyzować żadnego z rodziców. 

Pamiętam, jak toczyła się wielka dyskusja na temat tego, że przy- jedzie do mnie do Riddlesworth [prywatnej szkoły podstawowej] sędzia. Miał przyjechać i spytać, z kim wolałabym zamieszkać. Nigdy nie przyjechał, za to nagle zjawił się mój ojczym [nieżyjący już Peter Shand Kydd]. Charles i ja – mój brat i ja – pojechaliśmy do Londynu i kiedy witaliśmy się z mamą, spytałam: „Gdzie on jest? Gdzie twój nowy mąż?” „Stoi przy wejściu”. I zobaczyliśmy bardzo przystojnego, pięknego mężczyznę. Pragnęliśmy go pokochać, zaakceptowaliśmy go, był dla nas wspaniały, rozpieszczał nas. Bardzo miło było być rozpieszczaną. Rodzice tego nie robili. Peter trzymał się z dala od problemów. Miał – albo ma – trochę maniakalną albo nawet maniakalno-depresyjną osobowość. To był jego największy wróg. Kiedy miał zły humor, po prostu schodziliśmy mu z drogi. Jeśli tracił panowanie nad sobą, to do końca. Nigdy nie stanowiło to dla nas problemu. 

Charles i ja w zasadzie nie mogliśmy się doczekać, żeby rozwinąć skrzydła i zająć się własnymi sprawami. W szkole bardzo odstawaliśmy od innych dzieci, bo nasi rodzice się rozwiedli, a wtedy ludzie się nie rozwodzili. Ale gdy kończyliśmy pięcioletnią szkołę, wszystkie dzieci czymś się wyróżniały. Od zawsze byłam inna. Byłam o tym przekonana od samego początku. Nie wiedziałam, dlaczego. Nie mogłam nawet o tym mówić, ale siedziało mi to w głowie.
Rozwód rodziców pomógł mi zrozumieć wszystkich, którzy mają problem z życiem rodzinnym, czy chodzi o ojczyma, matkę czy kogokolwiek innego – ja to rozumiem. Przerabiałam to. 

Zawsze bardzo dobrze dogadywałam się ze wszystkimi. Niezależnie od tego, czy to był ogrodnik, czy policjant, zawsze szłam z nim porozmawiać. Ojciec lubił mawiać: „Traktuj każdego indywidualnie i nigdy się nie szarogęś”. 

Co roku z okazji Bożego Narodzenia i urodzin ojciec dawał nam dwadzieścia cztery godziny na napisanie listów z podziękowaniami. Nawet teraz, gdy tego nie robię, wpadam w panikę. Jeśli wracam z kolacji czy innej imprezy i wiem, że powinnam listownie podziękować za zaproszenie, to siadam o północy i piszę, nie czekam do rana, bo nie pozwoliłoby mi na to sumienie. A teraz robi to też William – i to jest wspaniałe. To miłe, gdy ludzie doceniają twoje starania. 

Na wakacje zawsze zawożono nas do Sandringham [rezydencja królowej w Norfolk]. Oglądaliśmy tam film Nasz cudowny samochodzik. Nienawidziliśmy go. Nie lubiłam tam jeździć. Zawsze panowała tam bardzo dziwna atmosfera. Biłam i kopałam każdego, kto próbował nas zmusić do wyjazdu. Ale tata nalegał. Mówił, że jeśli nie pojedziemy, to zachowamy się niegrzecznie. Powiedziałam, że nie chcę oglądać Naszego cudownego samochodzika trzeci rok z rzędu. Wakacje – powiedzmy, że trwały cztery tygodnie – zawsze były bardzo ponure. Dwa tygodnie u mamy i dwa u taty, trauma przenoszenia się z jednego domu do drugiego. Każde z rodziców próbowało nadrobić zaległości za pomocą rzeczy materialnych, a nie prawdziwego dotyku, czyli tego, czego oboje pragnęliśmy, ale żadne z nas nigdy nie dostało. Mówiąc „żadne z nas”, mam na myśli siebie i brata – utknęliśmy ze sobą, podczas gdy nasze dwie starsze siostry chodziły do prywatnej szkoły średniej i nie było ich w domu. 

Urodziny to oczywiście była czysta przyjemność. Kiedyś ojciec zamówił dromadera, na którym mogliśmy jeździć po trawniku. Ściągnął go z zoo w Bristolu. Na urodzinach zawsze świetnie się bawiłam. 

Tata uwielbia przyjęcia. Nadal jednak nikt się nie obejmował ani nie przytulał. Tego nigdy nie było. 

Na urodziny z reguły chciałam dostać wózek i lalki. Miałam bzika na punkcie wózków i lalek. I zbierałam porcelanę. A do tego wszystkie bajkowe przedmioty i małe króliczki. Uwielbiałam wszystko, co było malutkie i śliczne.

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy