Rozmowy

Karolina Pilarczyk Myślę o tych, którzy we mnie wierzą i to daje mi siłę [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Marcin Szymański, archiwum Karoliny Pilarczyk
16 stycznia 2020

Królowa driftu, dwukrotna mistrzyni Europy. Karolina Pilarczyk długo walczyła o swoje miejsce w męskim świecie motosportu. Udało się, bo wie, czego chce od życia. Wciąż stawia sobie nowe cele i konsekwentnie je realizuje. Dzięki temu wygrywa.

Pamiętasz swoje emocje, gdy po raz pierwszy wsiadłaś do samochodu sama?

Za bardzo nie pamiętam, miłość do samochodów i motosportu odkryłam w sobie sama. Jestem rodzinnym prekursorem w tej dziedzinie i to ja w moich najbliższych staram się tą miłość zaszczepić. Ale na początku traktowałam to tak samo jak naukę jazdy na rowerze czy na nartach. Oczywiście, jako nastolatka pamiętam takie emocje, które sprawiały, że czułam się świetnie w samochodzie. To jednak bardziej było związane z tym, że czuję się dorośle – wolna, niezależna.

Kiedy pomyślałaś sobie, że mogłabyś jeździć zawodowo?

Wielokrotnie już opowiadałam moją historię z jazdą doszkalającą, podczas której odkryłam miłość do poślizgów. Ale myślę sobie, że ten drifting był mi pisany od dawna i kolejne sploty okoliczności i przypadki prowadziły mnie do niego krok po kroku.

Czyli zaczęło się od poślizgu? (śmiech)

Tak, żartuję, że to była miłość od pierwszego poślizgu. Myśl o zawodowstwie jednak kiełkowała bardzo długo, bo przede wszystkim nie wiedziałam, co robić i jak robić. Początki były dosyć trudne. Nie miałam wiedzy, nie miałam budżetu, nie miałam wsparcia. Stąd dużo czasu mi to zajęło. Do wszystkiego doszłam sama. Rodzice, którzy są moimi przyjaciółmi, nie popierali niestety tego pomysłu. To długie historie, które często przytaczam podczas spotkań motywacyjnych, mogłabym je opowiadać godzinami. (śmiech)

Rodzice próbowali cię od tego odwieść? Mieli inne oczekiwania wobec ciebie?

Zdecydowanie. Tata, który jest informatykiem, zawsze powtarzał, że zostałam stworzona do wyższych celów. (śmiech) Skończyłam najlepsze wtedy liceum w Polsce – Batorego, w klasie o profilu matematyczno-fizycznym. Potem zrobiłam jedne studia – Marketing i Zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim, drugie studia – International Business Program także na UW, a na deser – studia w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych. Później pracowałam na stanowiskach managerskich dla największych informatycznych korporacji na świecie. W związku z tym tata spodziewał się, że dostanę nagrodę Nobla w dziedzinie informatyki. (śmiech) Zresztą robię doktorat, więc tę swoją karierę naukową nadal prowadzę. Tata oczekiwał, że będę zbawiała świat, a tymczasem zdriftowałam – porzuciłam karierę w branży IT. Mama z kolei oczekiwała, że będę miała męża biznesmena, dwójkę dzieci, psa, kota, będę managerem w korporacjach. I wszystko zapowiadało się właściwie bardzo dobrze, bo przez długi czas szłam właśnie w tę stronę. Kiedy więc zdriftowałam, rodzice kompletnie tego nie poparli, wręcz byli zawiedzeni.

Uważali, że motosport przekreślił szanse na szczęśliwe życie?

No właśnie. Na ich marzenia. Bo to były ich marzenia, nie moje.

Jesteś jedynaczką?

Nie, mam starszego brata. Też studiował informatykę. Potem założył największy portal informatyczny w Polsce, wybudował dom, ma troje dzieci. On spełnił oczekiwania rodziców, ja postawiłam na realizację własnych marzeń.

W którym momencie rodzice docenili to, co robisz?

To jest trudne pytanie. Musieli się najpierw z tym pogodzić. Długo nie mówili mi, że są dumni ze mnie, jeżeli chodzi o motosport. Dowiadywałam się tego od osób trzecich. I to mi dopiero uświadomiło, że chyba się pogodzili. (śmiech) Do tej pory jednak nie jest to temat, który często poruszamy. Tata cały czas twierdzi, że ja się bawię w życiu, zamiast robić coś konstruktywnego.

Ale drifting daje ci poczucie szczęścia przecież, a rodzicom zawsze zależy, aby ich dziecko było w życiu szczęśliwe.

Zdecydowanie. Rodzice na pewno chcą, abym była szczęśliwa, ale ich rozumienie szczęścia jest trochę inne niż moje. Ja im cały czas powtarzam, że nie chodzi o to, abym realizowała ich marzenia oraz oczekiwania społeczne, tylko żebym żyła własnym życiem. Tata zawsze mi powtarzał, cytując Konfucjusza: znajdź pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz dnia więcej. Mam cudowne życie, pomimo że nie jest cały czas tak różowo. (śmiech) Kocham wyzwania i kocham robić to, co robię.

A jakie to uczucie wygrywać z facetami?

(śmiech) Fajne. W ogóle wygrywać jest fajnie. Rywalizowanie zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami jest niezwykle ekscytujące. Kobiety w motosporcie są bardzo ambitne. Od mężczyzn różni je to, że są bardziej cierpliwe, uważniej słuchają tego, co się do nich mówi, lubią się uczyć, są bardzo mocno zdeterminowane. A faceci często działają pod wpływem impulsu – jak coś im nie wychodzi, to się denerwują. Potrafią też popełniać błędy jak im się wejdzie na ambicję, i to jest coś, co często wykorzystuję. (śmiech) Jest jakaś pikanteria w tym, że w środowisku męskim wygrywam z mężczyznami, oni bardzo tego nie lubią.

Jak reagują?

Teraz już o wiele lepiej, bo wiedzą, że po pierwsze – mam duże doświadczenie, po drugie – mam bardzo dobry sprzęt. I też osiągnięcia. Podchodzą więc do tego ze spokojem i akceptacją, traktując jak każdego innego zawodnika. Ale są też tacy, którzy rywalizację ze mną traktują ambicjonalnie – kiedy ustawiamy się na starcie widzę, że są spięci i wiem, że już przegrali. Bo w motosporcie kwestie psychologiczne, spokój i trochę takiego luzu są bardzo ważne. Szczególnie w drifcie – to są zawody jednego błędu. Jeśli się go popełni, straci kontrolę nad samochodem, to można mieć piękny przejazd całej trasy, a i tak się przegra.

Często musiałaś udowadniać, że jesteś równie dobra jak mężczyźni?

Wielokrotnie. Zarówno w świecie IT, w którym spędziłam zawodowo 15 lat, jak i w świecie motoryzacji. Faktycznie i tu, i tu kobieta musi pokazać, że jest wręcz lepsza, udowodnić swoją wartość, żeby móc zapracować na szacunek. Na początku musiałam udowodnić, że naprawdę jestem zdeterminowana i chcę jeździć. I będę miała osiągnięcia, że nie jest to moja fanaberia, bo chcę tylko ładnie wyglądać i błyszczeć w samochodzie.

Jeździsz różowym autem, by podkreślić kobiecość?

Absolutnie tak. Chcę pokazać, że kobieta w motosporcie może pozostać kobietą. Różowy kolor jest manifestacją. Co ciekawe, całe moje dzieciństwo nienawidziłam różowego i raczej nigdy nie postrzegałam się jako osoby, która mogłaby mieć jakikolwiek związek z różowym kolorem. Zawsze kojarzył mi się z eteryczną blondynką, a ja jestem dosyć silną osobowością, trenowałam kilka lat sztuki walki. Drifting to też silny sport i nagle – różowy.

Dobrze ci w tym kolorze.

(śmiech) Bardzo dziękuję. Na ten pomysł wpadł szef mojego teamu, Mariusz Dziurleja. Jak mi oznajmił, że auto będzie różowe, to spojrzałam na niego i powiedziałam: chyba cię Bóg opuścił. (śmiech)

Długo trwało, zanim się przełamałaś?

Trochę, aczkolwiek bardzo ufałam Mariuszowi, który nie tylko buduje samochody, ale ma też instynkt marketingowy. Stwierdziłam, że kolor to kolor – zawsze można zmienić. A jednak zaczęliśmy się nim bawić, i bawić się stereotypami, przełamywać je. Pokazywać, że można być w świecie motosportu kobietą, chodzić w szpilkach, ale wsiadać do 800-konnego samochodu i nawiązywać równorzędną, ostrą walkę na torze. Na początku to była trochę zabawa, z czasem jednak ten kolor stał się naszym brandem. Cały świat mnie z nim już kojarzy.

Kiedy wsiadasz do auta z bardzo mocnym silnikiem, co czujesz? Jesteś tylko ty i samochód?

To są takie emocje, które trudno wyrazić słowami. Kiedy robię tzw. drift taxi i wożę ludzi na prawym siedzeniu, to niezależnie czy to jest kobieta czy mężczyzna, czy to jest we Francji, Niemczech czy w Polsce, prawie wszyscy po wyjściu z auta mówią, że to lepsze niż seks. (śmiech) Te emocje, które daje motosport, to balansowanie na krawędzi sprawiają, że zapomina się kompletnie o świecie. Jest się tu i teraz. Ja wielokrotnie krzyczę w samochodzie, śmieję się w samochodzie… Taki to jest poziom adrenaliny. Uzależniający.

Odniosłaś już wiele sukcesów. Co chciałabyś jeszcze osiągnąć?

Najfajniejsze jest to, że w driftingu nie ma dla mnie właściwie czegoś takiego, że można powiedzieć: ok, zdobywam mistrzostwo świata i kończę. Zawsze będą kolejne ligi czy serie zawodów, w których można wystartować. Polska, Europa, teraz USA, a potem może ponownie ruszę do Azji? W końcu Japonia to kolebka driftu. Tam już wprawdzie byłam, ale np. Chiny są wciąż na mojej liście krajów, w których chciałabym podriftować. (śmiech)

Ten sport to nieustanne doskonalenie techniki?

Tak, i taki poziom przyjemności, że ja sobie w ogóle nie wyobrażam, abym kiedykolwiek przestała jeździć. Wielokrotnie powtarzam, że widzę siebie za kilkadziesiąt lat z chodzikiem i w okularach ze szkłami jak denka od butelek, mówiącą: odejdź młody człowieku, które to moje auto, bo nie widzę? (śmiech)

Kiedy robię tzw. drift taxi i wożę ludzi na prawym siedzeniu, to niezależnie czy to jest kobieta czy mężczyzna, czy to jest we Francji, Niemczech czy w Polsce, prawie wszyscy po wyjściu z auta mówią, że to lepsze niż seks”.

Szalona. (śmiech)

Nie ukrywam, że mam bardzo duże ambicje, aby wygrywać z mężczyznami. Chcę udowodnić, że kobiety potrafią osiągać najwyższe podia również w klasie mieszanej. Jestem mistrzynią Europy w klasie kobiet, teraz jako jedyna Polka i jedyna Europejka startuję w najbardziej prestiżowych zawodach driftingowych na świecie – Formuła Drift. To jest ogromne osiągnięcie, bo zdobycie licencji to jedno, ale potem wystartowanie i przejście całego cyklu to naprawdę ogromny wysiłek. To jest coś, czego dokonaliśmy i z czego jestem bardzo dumna. Mam obecnie licencję Pro2, więc mam zakusy, aby pokonać mężczyzn i zdobyć licencję Pro1. A potem w Pro1, już jako jedyna kobieta, bo teraz są sami faceci, pokazać, że kobiety potrafią być świetnymi zawodnikami.

Życzę ci tego, Karolina. Jesteś fantastyczną inspiracją dla innych kobiet.

I to jest właśnie też odpowiedź na twoje pytanie, czy są jeszcze jakieś cele, które chciałabym osiągnąć w swoim życiu. Oczywiście, piękny jest puchar i za mistrzostwo Europy, i pierwszy puchar, który w ogóle zdobyłam, i pierwszy, który wywalczyłam w grupie mieszanej. Jednak największym moim osiągnięciem jest właśnie to, że inspiruję ludzi. Dostaję mnóstwo wiadomości od różnych osób, że motywuję, pokazuję, że wszystkie trudności można pokonać. Pewien chłopak powiedział mi, że jego psychiatra doradził mu, aby znalazł sobie motosportowca, który da mu siłę, aby codziennie rano wstawał z łóżka i tym motosportowcem jestem ja. Podobnie w przypadku innego chłopaka, który jest w ciężkiej depresji po wypadku motocyklowym – daję mu siłę. Takie historie są dla mnie najważniejsze.

A skąd sama bierzesz tę siłę?

Pasja i życie mnie napędzają. Robię to, co kocham i to daje mi ogromną siłę, by przezwyciężać różne przeciwności. Długo mogłabym opowiadać, co się działo, zanim doszłam do miejsca, w którym teraz jestem. Wszyscy widzą już tę wisienkę na torcie: że mam trzy samochody, jeżdżę w Stanach Zjednoczonych. Ja przy driftingu jestem od ponad 15 lat, ale przez pierwszych 5, 6 walczyłam, żeby w ogóle zbudować samochód. Gdybym miała opisać historie z tego roku, który był moim pierwszym rokiem w Stanach, to było to pasmo potknięć, upadków, problemów, zwątpień… Wiele osób, przypuszczam, by się poddało.

Naprawdę zdarzają ci się chwile zwątpienia? Jak sobie wtedy radzisz?

Pierwsze, co przychodzi mi do głowy: walnę to wszystko, wrócę do korporacji. Ale potem myślę o tym, co już osiągnęłam, co daję ludziom, czego ode mnie oczekują… No co ja bym im powiedziała? „Słuchajcie, no nie, już mam dosyć walczenia o budżety? Już mam dosyć walczenia z tymi problemami?” No nie! To wszystko są po prostu wyzwania, z którymi trzeba się mierzyć. Myślę o tych, którzy we mnie wierzą i to daje mi chyba największą siłę, by podnieść głowę, otrzepać się, poprawić koronę i walczyć dalej. (śmiech)