Rozmowy

Sylwia Koperska Żyję mocno, szybko, dziś [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Tatiana Jachyra
5 grudnia 2020

Przez lata Sylwia Koperska nie była gotowa, by zmierzyć się z traumatycznymi doświadczeniami swojego dzieciństwa. Oswoić demony z przeszłości pozwoliło jej dopiero pisanie książki. „Wilczyca” przyniosła jej upragniony spokój wewnętrzny. Okazała się również sukcesem wydawniczym. Oraz początkiem nowego etapu w życiu.

Zaskoczył cię sukces twojej książki?

Nie umiem odpowiedzieć ci na to pytanie… mam takie podejście do sukcesu, że dzisiaj jest, a jutro go nie ma, więc się nie przywiązuję do takich euforii. Czerpię radość życia z zupełnie innych rzeczy. 

Czym jest dla ciebie sukces?

Wolnością, również finansową.

A jakie to uczucie, wziąć do ręki własną książkę?

Fantastyczne! Poryczałam się, kiedy dziewczyny w wydawnictwie przyniosły mi wydrukowaną „Wilczycę”. To były bardzo duże emocje, jakbym noworodka wzięła na ręce. Zresztą często żartuję, że ja tej książki nie pisałam, tylko ją rodziłam.

Czy pisanie „Wilczycy” dużo cię kosztowało?

Oj, bardzo dużo. Były momenty, kiedy chciałam się wycofać, rozwiązać umowę. Wtedy mój mąż mnie wspierał – mówił, że to mnie oczyści. Pisanie jej było dla mnie jak operacja na otwartym sercu. Każda rozmowa na ten temat też, nawet dzisiaj z tobą… I nie chodzi o to, że ja się tego wszystkiego wstydzę. Dla mnie to cały czas jest takie terapeutyczne grzebanie paluchem we flakach. Są momenty, kiedy jestem tym bardzo zmęczona. Ale są też takie, kiedy mam poczucie niesamowitego spełnienia i sensu tego wszystkiego – gdy dostaję wiadomości od ludzi, którzy piszą mi, że mieli podobnie i że daję im wiarę w lepsze jutro. No więc rodziłam w bólach tę książkę, bardzo trudną dla mnie. To była terapia, na sto procent.

Nie miałaś wcześniej potrzeby uporządkowania wszystkich tych emocji wynikających z tego, czego doświadczyłaś jako dziecko i młoda dziewczyna?

Za bardzo się tego bałam. Wołałam się z tym nie mierzyć. Nie chciałam nigdy iść na terapię, żeby nie otworzyć wieka trumny. Jestem bardzo silną osobą, przebojową, o pozytywnym nastawieniu i uznałam, że grzebanie w gównie na nic mi się nie zda. 

Pytając cię o potrzebę uporządkowania, miałam na myśli nie terapię, lecz pewien rodzaj mierzenia się z doświadczeniami z przeszłości. Chcąc nie chcąc, zawsze wraca się myślami do dzieciństwa. Wszystko jedno, czy było ono szczęśliwe czy nie. Obrazy, osoby, sytuacje, zapachy – zawsze wracają. Często w nieoczekiwanych momentach.

Przypomina mi się zawsze tylko to, co poza moim domem. Napisałam o sobie „kukułeczka”, że kukułczyłam się do innych domów, np. mojej przyjaciółki Jagny… Więc wspomnienia raczej dotyczą tych sytuacji. Albo mojego taty, którego bardzo kochałam. W rodzinnym domu nigdy nie czułam się bezpieczna, nawet przez jedną sekundę. Opisanych w książce relacji z mamą w ani jednej kropli nie podkoloryzowałam. Wręcz przeciwnie, złagodziłam. Ona była potworem, była dramatyczna – w pełnym tego słowa znaczeniu. I jest do dziś. Miała tyle lat, żeby jakkolwiek załagodzić relacje między nami, dojrzeć… Nic takiego się nie wydarzyło. Jedyne, co ma mi do zaproponowania, to hejt, nienawiść, zarzucanie kłamstwa. Nigdy nie miała potrzeby się pojednać, jakkolwiek mnie utulić.

Czy ty byłaś chcianym dzieckiem?

Chyba właśnie nie. Dochodzę teraz do wniosku, że musiałam być wpadką, dlatego moja matka taka była wkurwiona na mnie całe życie. I na mojego brata, którego urodziła w wieku 16 lat. Tak naprawdę i ja, i Jacek nie byliśmy jej po drodze. Ale ona ogólnie jest bardzo nieprzyjemna i agresywna wobec wszystkich. Podejrzliwa. Myślę, że to jest socjopatka. I nie mówię tego ze złością, po prostu analizuję. Staram się niczego nie demonizować. Mam wspaniałego męża, fajnych przyjaciół, robię to, co lubię – co tu biadolić? Urodziłam tę wilczycę i koniec.

Jest ci teraz lżej? 

Jest mi lżej. I wiesz co? Ja się coraz mniej boję mojej matki. Nawet pisząc o niej, miałam ciary na plecach. Czułam, że gdyby nagle stanęła w drzwiach, to ja bym chyba dostała zawału serca. Bałam się nawet jej wzroku. A teraz cieszę się, że to nazwałam. Że ona się też dowie prawdy o sobie, chociaż ją wypiera i uważa, że to wszystko bzdura. Papier już to przyjął i to zostanie na zawsze, jest takim świadectwem dla niej jako matki. Szkarłatna litera, na którą zasłużyła.

A rozmawiałaś kiedykolwiek na temat własnego dzieciństwa ze swoimi córkami?

Nie. Nigdy nie czułam takiej potrzeby. To było jak bolesne miejsce, którego dotykania unikasz. Wyjątkowo powiedziałam o tym mojemu Tomaszowi, na samym początku naszej znajomości. Ale między nami była taka chemia, taka komunia dusz, taka szczerość i prawda się objawiła w naszym uczuciu i związku od razu, że nie czułam jakiegokolwiek zagrożenia. Od pierwszej chwili, gdy spotkałam Tomka czułam się zaopiekowana. I od 11 lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Tomek jest moim najlepszym przyjacielem. Oprócz tego, że jest świetnym mężem i kochankiem, to również kumplem, na którym mogę polegać. Ufam mu. Ma więcej rozsądku. Ja, kiedy kogoś poznaję, wpadam w euforię, oddaję całe swoje serce od razu. I często Tomek mnie ostrzega, abym była ostrożna, bo później będzie płacz. Zdarzyło się dwa-trzy razy, że zaufałam komuś, kto okazał się fake’iem.

Jesteś bardzo bezpośrednia. Wszystko, co w głowie, to na języku.

Tak.

Wiesz, że to nie jest opłacalne?

No nie jest, ale po co nam glisty poprzyklejane do ciała? Lepiej mieć dwie, trzy sprawdzone osoby, na których można polegać niż wiele takich, które wypiją z ciebie ostatnią kroplę krwi. Emocjonalnie też. Ja się staram od takich ludzi odcinać. Nauczyłam się. Zauważyłam też, że jak mi nie za bardzo szło, to było wokół mnie wielu poklepywaczy po plecach. Chcesz poznać przyjaciół? Osiągnij sukces. – Przekonałam się, ile prawdy jest w takim powiedzeniu, bo zawsze myślałam, że przyjaciół poznaje się w biedzie. I tak, i nie. Kiedy już się dzieje coś dobrego, wówczas okazuje się się, kto jest kim. I pod tym względem również ten rok był dla mnie przełomowy. Bardzo dużo rzeczy zaczęłam widzieć, ale też „Wilczyca” przyniosła mi nieprawdopodobny spokój w sercu. Nigdy w życiu się tak nie czułam. Nigdy.

Po raz pierwszy masz tak duże poczucie komfortu psychicznego?

Tak. I poczucie siły. I takiego jakiegoś relaksu. Ostatnio robiłam badania, m.in. poziom kortyzolu i okazało się, że mam w normie. Śmieję się więc, że chyba po raz pierwszy w życiu. W dodatku napisane czarno na białym. (śmiech) To jest świetne uczucie. Przychodzę do domu i zawsze jest miło. Czuję się bezpiecznie, kładę się pod koc, piję herbatę… Fajnie mi. 

Jakie masz teraz plany?

Żeby wyżyć życie. Ja żyję mocno, szybko, dziś. Nie oszczędzam, jem dobrze, noszę się zacnie, bo lubię dzisiaj mieć przyjemność. Ciągle biegnie ta wilczyca. Już może powinnam zwalniać, ale nie zamierzam.

Jeśli nie masz zadyszki, nie zwalniaj. (śmiech)

(śmiech)

Przyjaźnisz się z Kasią Warnke. Od dawna?

Od kilku lat. Natomiast tak „na gęsto” – mniej więcej półtora roku. Zaczęło się od wzajemnej nieufności, a teraz jesteśmy pierwszoligowe psiapsi. Blisko trzymają się nasze rodziny. Bardzo lubię i szanuję Kasię i Piotra. Życie pokazało, że są bardzo lojalni i godni zaufania. Kasia jest osobą spontaniczną, pomocną i życzliwą, co rzadkie w tym środowisku. Dzięki niej zaczęłam współpracować z Patrykiem Vegą przy scenariuszach. Rzuciłam kiedyś w rozmowie jakiś zabawny tekst i ona natychmiast napisała do Vegi. Zaproponował, abym okraszała scenariusze jakimiś zabawnymi powiedzonkami. Dużo ich jest na przykład w dialogach Heleny, którą w „Plagach Breslau” grała Małgorzata Kożuchowska – m.in. „Co się gapisz jak kaczka w pusty basen?” Chociaż w „Kobietach mafii 2” jest też postać wzorowana na mnie – Stella.

Wasza przyjaźń z Kasią zaczęła się od nieufności, bo…?

Zanim ją poznałam, miałam jej projekcję i bardzo jej nie lubiłam. Ona mnie również. Żartuję, że gdyby oczy mogły ciskać pioruny, to Kasia byłaby wtedy popiołem. Przypadek sprawił, że zjawiła się kiedyś u nas w domu z koleżanką. Byłam w takim szoku, ale zrobiłam poker face. W końcu gość w dom – Bóg w dom. Wtedy tak naprawdę się poznałyśmy. I od półtora roku jesteśmy takie psiapsi sprawdzone. Rozmawiamy ze sobą codziennie, widujemy się przynajmniej raz w tygodniu, spędzamy razem urodziny, święta…

Co cię w niej ujęło?

Kaśka jest mega sprawiedliwa. Szczera. Bardzo mądra. Oczytana. Dużo się od niej uczę. I to jest fajne. Każda rozmowa z nią jest taka nieoczywista. Lubię też Kaśkę za to, że jest jakby nie z tego świata – wydaje się być trochę elfem, trochę człowiekiem. Nie znam drugiej takiej osoby.

A ty nadal jesteś łobuziarą?

Jestem.

I dresiarą? (śmiech)

No, zdecydowanie! (śmiech) Żartujemy z Kaśką, że jesteśmy „deathproofówy”. To nawiązanie do filmu „Death proof” Roberta Rodrigueza i Quentina Tarantino o kumpelach-huligankach. To jesteśmy my. (śmiech) Jestem łobuziakiem, tak. 

Powiedziałaś, że gdyby nie twoje doświadczenia, nie byłabyś w tym miejscu, w którym jesteś teraz. Miałaś na myśli sukces, który odniosłaś? Czy raczej emocjonalne historie, wewnętrzne?

Chodziło mi bardziej o te rzeczy wewnętrzne. Miłość do ludzi, ogromną empatię, to że nigdy nie pozostanę obojętna, jeśli ktoś potrzebuje wsparcia. Zaczęłam niedawno współpracę z domem poprawczym w Falenicy i nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę. Czuję się tam potrzebna. To mi daje taką siłę, tak mnie rozczula… Jeśli miałabym płakać, to tylko z tego powodu, bo w innych sytuacjach już nie płaczę.

Czy twoja wyjątkowa wrażliwość na krzywdę innych jest wynikiem twoich doświadczeń?

Tak. Lubię pomagać. Lubię w ogóle ludzi. Nie ma dla mnie znaczenia, czy to intelektualista po pięciu fakultetach czy pan Heniek-krawężnik spod Żabki, bo ja z każdym znajdę bajerę, z każdym potrafię rozmawiać. Po prostu widzę, czy ktoś ma dobre serce, czy nie. To jest dla mnie oznaka bycia człowiekiem. Znam takich, którzy gardzą ludźmi bez wykształcenia, uważają ich za nic. Rozczarowaniem była dla mnie jedna z moich koleżanek, która otwarcie kiedyś przyznała, że gardzi takimi osobami jak ja. Dla mnie segregowanie ludzi na wykształconych i niewykształconych jest prymitywne, świadczące o tym, że osoba która tak się wypowiada, nie jest dobrym człowiekiem. Dlatego też ta Falenica mi pasuje. Są tam teoretycznie przekreślone przez społeczeństwo dziewczyny, bo jest przecież taki stereotyp, że dziewczyny z poprawczaka to lumpiary. A ja jak tam pojechałam, zobaczyłam 17 zagubionych dusz i ani jednej socjopatki. Po prostu niekochane dzieci.

W tych dziewczynach odnalazłaś swoją historię?

Tak, choć mnie się udało. Ja sobie jakoś sama poradziłam. Ale jestem za dawaniem szansy, wierzeniem w człowieka – nawet najgorszego. Takie idealistyczne mam podejście. Może wynika to z mojej niedojrzałości? Nie wiem. Nie chcę tego nazywać i już tego nie zmienię, bo mam pięć dych na zegarach.