Rozmowy

Wiktor Krajewski Fascynuje mnie ciemna strona życia [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia street art production
10 kwietnia 2023

Uważa siebie za najnudniejszą osobę na świecie, ponieważ czas spędza głównie w domu i na spacerach z psem Józkiem. Jest samotnikiem. I choć obecność ludzi go męczy, o tych, którzy wydają mu się interesujący, Wiktor Krajewski genialnie pisze. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka – „Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL”.

Przyznam, że gdy dowiedziałam się, że napisałeś książkę o Jerzym Kalibabce, byłam zaskoczona. Swoje poprzednie książki poświęciłeś zupełnie innego rodzaju bohaterom. Po pierwsze były to kobiety, po drugie – osoby wzbudzające wyłącznie pozytywne emocje. To są pod każdym względem skrajnie odległe światy.

To prawda, są odległe. Napisałem kilka książek o kobietach podczas powstania warszawskiego i II wojny światowej i te bohaterki rzeczywiście są krystalicznie czyste, prawe, walczące o suwerenność Polski. I mimo że były ode mnie o ponad pięćdziesiąt lat starsze, odnosiłem wrażenie, że rozmawiam z rówieśnicami. Tylko że mnie, szczerze mówiąc, bardzo fascynuje ciemna strona życia i brud, i syf… Mnie się wydaje, że dlatego, że sam nie doświadczam żadnych emocji – nie stresuję się, nie denerwuję, nie cieszę, nie boję…

Zawsze tak było?

Chyba nie, bo pamiętam moment, w którym uświadomiłem sobie tę zmianę. To było coś takiego jakbym pewnego dnia obudził się po lobotomii, w wyniku której straciłem dostęp do wszystkich emocji. I to nie jest kwestia tego, że cierpię np. na depresję.

Czy to się stało w wyniku jakiegoś traumatycznego doświadczenia?

Nie, właśnie nie. Nie było żadnej traumy. Zauważyłem, że np. wszystkie filmy, które oglądam czy książki, które czytam są drastyczne, pokazują patologię w najczystszej postaci. Gdy rozmawiam później o nich z innymi osobami, słyszę, że nie byłyby w stanie tego oglądać czy czytać. Wręcz uzależniony jestem od „American Psycho”, „Requiem dla snu”, „Funny Games”. A moim guilty pleasure jest cykl filmów „Piła”. Znam każdy na pamięć. Ostatnio czytam wszystko o pedofilii: książki Halszki Opfer, „Mokradełko” Katarzyny Surmiak-Domańskiej czy „Rozmowy z pedofilem” Amy Zabin – to moje ostatnie lektury. Wydaje mi się, że dokonuję takich wyborów dlatego, że cały czas szukam czegoś, co sprawi, że poczuję silne emocje. Chyba o to chodzi. 

Dwa lata temu ukazała się moja książka „Seksoholicy”. Kiedy ją pisałem, myślałem, że praca nad nią sprawi, że całkowicie wykorzystam moją potrzebę obcowania z „brudem”. Tak się jednak nie stało. Wybór tego tematu był trochę efektem kompromisu pomiędzy mną a wydawnictwem. Moim pierwotnym zamysłem był zbiór rozmów z pedofilami. Chciałem podjąć ten temat, ponieważ nie jestem w stanie zrozumieć, że ludzie nie potrafią powiedzieć „stop” swojemu atawizmowi i robią rzeczy, o których wiadomo, że trafia się za nie do więzienia. Wydawca zaproponował, abym napisał o osobach uzależnionych od seksu. A ponieważ miałem kolegę, który na to cierpiał, zgodziłem się.

Można powiedzieć, że to był pierwszy krok w stronę historii o Kalibabce?

W pewnym sensie tak. Ale też oglądając różne seriale dokumentalne o psychopatach na Netflixie, zastanawiałem się, kto w Polsce byłby takim – nazwijmy to – odpowiednikiem tych osób. Przyszedł mi najpierw do głowy pomysł na książkę o Bogdanie Arnoldzie, seryjnym mordercy kobiet, który miał przydomek Władca Much. Okazało się jednak, że taka książka już jest. 

Wtedy na fali był akurat „Oszust z Tindera” i przypomniałem sobie o Jerzym Kalibabce. Zacząłem sprawdzać i zdziwiło mnie, że o nim książki nie ma, bo to jest osoba bardzo mocno wpisana w naszą popkulturę i właściwie cały czas obecna, mimo że nie żyje. W słowniku języka polskiego jest przecież słowo „kalibabka” pisane z małej litery, które określa uwodziciela. 

Początkowo nie miałem nawet świadomości, że on tak naprawdę był predatorem seksualnym, a jego najmłodsza ofiara miała 14 lat. W tamtych czasach granica wieku, że można legalnie uprawiać seks od 15. roku życia, nie była ustanowiona. Niemniej jednak zdziwiłem się, że ktoś taki – bo on był drapieżcą seksualnym – w powszechnej świadomości, do dzisiaj, funkcjonuje jedynie jako podrywacz, polski Casanova. To jest wina popkultury. W 87. roku emitowany był w telewizji polskiej serial „Tulipan”, który Kalibabce nadał zupełnie nową tożsamość – z rysem romantycznym. I on tę tożsamość sobie przywłaszczył i umiejętnie wykorzystywał. Zarówno, gdy wyszedł w l. 90. na wolność, jak i wtedy, gdy siedział jeszcze w więzieniu.

Był w nim gwiazdą?

Tak. Palił w więzieniu zagraniczne papierosy i pachniał Old Spicem. Mógł czasem zakładać własne ubrania, korzystał z żelazka i suszarki do włosów. Dawał też klawiszom pieniądze, żeby przynosili mu z pobliskiej restauracji kotlety de volaille, które były wówczas synonimem luksusu. Kalibabka utrzymywał, że wszystko, co zostało przedstawione w serialu, jest prawdą. Twierdził, że miał wpływ na scenariusz, chociaż twórcy filmu odbyli z nim tylko jedno spotkanie. Krążyły też plotki, że miał go zagrać Tom Cruise, a prawa do ekranizacji jego historii miało kupić Hollywood.

Czy ciebie postać Kalibabki w pewien sposób zafascynowała?

Mnie chyba bardziej zafascynowało to, w jaki sposób on, trochę mydląc oczy dziennikarzom, a trochę licząc na ich nieuwagę, wykreował się zupełnie na nowo. Myślę, że dzisiaj byłoby mu trudniej, bo jednak wystarczy teraz wpisać imię i nazwisko w google i w pierwszej kolejności pojawią się informacje, co ten ktoś ma za uszami. Ale wiesz, chyba tak – on mnie trochę takim swoim sadystycznym zachowaniem jednak w pewnym sensie też fascynował… Widocznie mam w sobie jakiś rys psychopatyczny. (śmiech)

Gdy zaczynałeś pracę nad tą książkę, wychodziłeś od jakiejś tezy? 

Myślałem, że to będzie historia pełna retro-nostalgii i tego typu rzeczy. Najpierw pojechałem do Dziwnowa, skąd pochodził Kalibabka. A tam okazało się, że nikt nie chce ze mną na jego temat rozmawiać. Burmistrz poprosił mnie nawet, abym nie wymieniał w książce nazwy tego miasta i nie pisał, że Kalibabka spędził tu resztę swojego życia. I mnie to zdziwiło. Zacząłem zastanawiać się, z czym mają problem? Co on takiego strasznego zrobił? Zdziwiło mnie też to, że jego żona Karina i jego dzieci również były niechętne rozmowie ze mną., bo przecież zawsze bardzo dobrze mówili o nim w mediach. 

Postanowiłem odrzeć Kalibabkę z tej romantycznej powłoki i pokazać go takim, jakim był naprawdę. Aczkolwiek starałem się przy tym zachować jak największą neutralność i obiektywnie przedstawić mechanizm jego zachowania. Aby każdy mógł sam je ocenić. Przytaczam to, co sam mówił, co wskazują liczby, co mówią jego ofiary. Uzupełnieniem tego są wypowiedzi psychologa, seksuolożki, ludzi, którzy mieli z nim do czynienia. Wracając więc do twojego pytania, nie chciałem stawiać żadnej tezy, żeby nie ukierunkowywać nikogo, w jaki sposób ma o Kalibabce myśleć. 

Punktem wyjścia było moje przypuszczenie, że to nie jest zwykły uwodziciel, że to ktoś znacznie gorszy niż Oszust z Tindera. I że to, co o nim do tej pory było wiadomo, jest całkowicie błędne. Bo on nie miał ludzkiej twarzy.

Czy temu też miała służyć konstrukcja tej książki? 

Tak, zależało mi, aby nie nadawać przedstawionym w niej wydarzeniom takiej beletrystycznej, chronologicznej narracji. To byłoby nudne. Chciałem też w ten sposób zdystansować się do bohatera. Na końcu książki jest masa przypisów, nad którymi spędziłem długie godziny, aż miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Opracowywałem je starannie, aby udokumentować, że nic w tej książce nie jest wymyślone.

Gdyby Jerzy Kalibabka żył w dzisiejszych czasach, dostałby prawdopodobnie o wiele wyższy wyrok niż 15 lat więzienia.

Też tak myślę. Zresztą on sam się szczycił wówczas na łamach prasy tabloidowej, że gdyby za wszystko, co zrobił sądzono go w Stanach Zjednoczonych, dostałby kilkukrotne dożywocie. Dla mnie to jest zaskakujące, że zapraszano go do programów telewizyjnych, w których miał za zadanie pokazać, jak podrywa się kobietę.

Teraz przecież robi się to samo. Kogo zaprasza się do programów telewizyjnych, aby zwiększyć oglądalność?

(śmiech) No tak. W sumie można pokusić się o stwierdzenie, że Kalibabka był takim „patocelebrytą” tamtych czasów. Spełniał wszystkie warunki. Na pewno był charyzmatyczny, skoro owinął sobie wokół palca tyle kobiet. Był też osobą, która polaryzowała społeczeństwo – jedni go uwielbiali, drudzy nienawidzili.

Wtedy Kalibabka był jedyną tego rodzaju „gwiazdą”, dzisiaj miałby całkiem sporą konkurencję. (śmiech)

No tak, już abstrahując od tego, czy to jest wykreowana rzeczywistość czy nie. Ty większość swojego zawodowego życia spędziłaś w kolorowych magazynach dla kobiet i znasz wiele osób z pierwszych stron gazet, więc wiesz jak jest. Wiele z nich to przemocowcy albo osoby, które wykazują się zerowym szacunkiem wobec innych ludzi, alkoholicy. Myślę, że gdyby tak wywalić kawę na ławę, jeżeli chodzi o polski show biznes, to nagle by się okazało, że mamy do czynienia z gigantyczną grupą patologii. Tylko że ta patologia nosi droższe ubrania, ma licówki, niektórzy superciała i drogie samochody, ich imię jest znane i twarz jest znana. I są podziwiani, mimo że nie powinni. Gloryfikowanie takich ludzi w sumie jest straszne. Kalibabka idealnie wpisałby się w obecne czasy.

Wiktor, czego ty szukasz w ludziach?

Żeby nic ode mnie nie chcieli. (śmiech) To jest moje największe marzenie.

(śmiech) Poczekaj, ale ja cię nie pytam, czego od nich oczekujesz, tylko czego w nich szukasz.

Żeby nie byli typowi, nudni. Bo jednak otacza nas bylejakość, nijakość. I absolutnie nie chodzi mi tu o wygląd, ale o to, że właściwie wszyscy są tacy sami. Lubię osoby, które są inne, dziwne. Może trochę im zazdroszczę, że są jakieś, bo ja np. uważam siebie za najnudniejszą osobę na świecie.

Dlaczego?

No bo co ja mam za życie? Nie mówię, że niefajne, ale głównie spędzam czas w domu lub na spacerach z moim psem Józkiem.

Jesteś samotnikiem?

Zdecydowanie. Takim dziwadłem, nawet bym powiedział. Na wakacje wyjeżdżam sam – i nie dlatego, żeby jakoś szczególnie szaleć, tylko dlatego, że mnie męczy obecność ludzi. W zeszłym roku pojechałem po raz pierwszy od 10 lat na wakacje ze znajomymi, bo obiecali, że nie będą mnie zmuszać do niczego. Że jeśli nie będę chciał gdzieś pójść, to nie pójdę.

Jako dziecko też taki byłeś?

Chyba tak.

Jesteś jedynakiem?

Mam przyrodnią siostrę, ale dowiedziałem się o niej mając lat 35. Także jestem jedynakiem. (śmiech). 

Jak się czujesz z tym, że masz rodzeństwo?

Jest to dla mnie dziwne, ale w związku z tym, że się nie znamy, nadal uważam się za jedynaka. Nigdy też nie miałem ochoty, żebyśmy się spotkali face to face. Nie mam takiej potrzeby… Nie, no dziwne to jest, gdy całe życie masz w głowie, że jesteś jedynakiem, a nagle ktoś do ciebie pisze, że jest twoją siostrą. W dodatku młodszą. Ja już jestem chyba na rodzeństwo za stary. Tak mi się wydaje.

(śmiech) Daj spokój.

Pomyślałem sobie tylko, że to super, że wiem o siostrze, bo jak będę potrzebował przeszczepu nerki czy wątroby, mam do kogo zadzwonić. (śmiech) Powiem: ej, czy nie mogłabyś zrobić badań? (śmiech) Wiem, strasznie to brzmi.

Jaki ty jesteś pragmatyczny! (śmiech)

Wiele osób, kiedy im powiedziałem, że mam siostrę, reagowało słowami: „ale ekstra! to może być super przygoda!” Jaka przygoda? Ja nie potrzebuję przygód. Może to niektórym wydawać się dziwne, ale… Moja koleżanka dziennikarka zawsze powtarza: co chatka, to zagadka. (śmiech) To głupie powiedzenie, moim zdaniem jednak bardzo prawdziwe.

Kalibabka

Wiktor Krajewski, „Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL”, wyd. Znak Literanova (2023)