Lifestyle

Sylwia Włodarczyk Niektóre rzeczy w sobie zaakceptowałam dopiero przed trzydziestką [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia materiały prasowe KISSKIN Jewerly, archiwum prywatne
2 lipca 2020

Jako dziewczynka nigdy nie marzyła, by zostać modelką. Jako kobieta – że założy własną markę biżuterii i z powodzeniem sama będzie pracowała na jej sukces. O pracy w modelingu oraz dojrzewaniu do akceptacji siebie mówi Sylwia Włodarczyk, właścicielka Kisskin Jewelry.

Ile miałaś lat, gdy trafiłaś do modelingu?

Czternaście. Zaczepiła mnie na Saskiej Kępie w Warszawie Lucyna Szymańska z agencji D’vision, proponując pracę. Na początku się tego obawiałam, bo to były takie czasy, gdy w Polsce modeling nie był popularny. Rodzice też byli tym zaniepokojeni. To, że zdecydowałam się pójść w tym kierunku jest po części zasługą przyjaciółki mojej mamy, która pracowała wtedy w jednym z polskich domów mody i powiedziała, że zna tę agencję, zna ludzi, którzy w niej pracują i że jak najbardziej powinnam spróbować.

Zaskoczyła cię ta propozycja?

Bardzo, nigdy nie marzyłam, aby być modelką. Jako dziewczynka zawsze pragnęłam zostać aktorką lub piosenkarką.

Uważałaś, że jesteś ładna?

Właśnie nie. Tak naprawdę dopiero ta praca pomogła mi w zaakceptowaniu siebie. Mam duże usta po mamie i dzieci zawsze się z tego wyśmiewały, więc nie uważałam nigdy ich za atut. Poza tym byłam bardzo wysoka i bardzo chuda. Także nie, nie uważałam, że jestem ładna albo mogłabym się nadawać do tego zawodu.

Jak długo trwało, zanim zaakceptowałaś swój wygląd?

Niektóre rzeczy w sobie, mogę śmiało powiedzieć, zaakceptowałam dopiero przed trzydziestką. Na przykład to, że mam właśnie duże usta oraz mniejszy biust niż inne kobiety, chociażby u mnie w rodzinie. Wysoki wzrost szczególnie mi nie przeszkadzał, ale jak założyłam buty na obcasie, to czułam się wśród ludzi jak wielkolud. Mało kobieco. Zresztą długo miałam problem ze znalezieniem partnera. (śmiech) A inne rzeczy? To te, z którymi zmaga się chyba każda kobieta – cellulit, że zwalnia metabolizm… Po prostu trzeba nauczyć się swojego ciała i akceptacji tego wszystkiego.

Gdzie pracowałaś jako modelka?

Na całym świecie. Mediolan, Paryż, Londyn, Ateny, Sydney… Wszędzie, dokąd można było wysłać mnie na kontrakt. Pracowałam m.in. dla zagranicznych magazynów: „Marie Claire”, „Elle”, „Vogue”. Również dla polskich projektantów – brałam udział praktycznie we wszystkich pokazach, które wtedy robili Łukasz Jemioł, Dawid Woliński, Agnieszka Maciejak czy Gosia Baczyńska. I tak naprawdę, ostatecznie jeszcze z modelingiem nie skończyłam. Cały czas jest on w moim życiu obecny. Chociaż wiadomo, że jest go mniej, bo jednak jest to praca dla młodych dziewczyn. Ale w komercji, dopóki organizm ci pozwala i czas, i uroda możesz pracować bardzo długo.

Co najbardziej podoba ci się w modelingu? Bo rozumiem, że nigdy tego nie żałowałaś?

Zupełnie nie żałowałam, aczkolwiek miałam kryzysy. Ta praca nie jest regularna i trzeba nauczyć się solidnej oszczędności swoich zasobów pieniężnych, żeby nie wydać wszystkiego naraz i nie zostać na lodzie. I to mi doskwierało. Miałam nawet taki moment, że postanowiłam pójść na studia i zacząć tzw. normalną pracę, od poniedziałku do piątku, z comiesięcznym wynagrodzeniem. Ale po trzech latach stwierdziłam, że bardzo tęsknię za modelingiem. Za podróżami. Za tym, że z dnia na dzień twoje życie się zmienia – lecisz gdzieś z super ekipą ludzi, z fajną marką i wspólnie robicie coś, co was fascynuje. Za tym, że tak naprawdę nie wiesz, co cię czeka jutro – bo kiedy codziennie siedzisz w biurze, spotykasz tych samych ludzi, to niewiele jest cię w stanie zaskoczyć.

Skąd pomysł, by założyć własną markę biżuteryjną?

To troszeczkę przez przypadek się stało. Kiedy mieszkaliśmy na południu Włoch, w Castellana Grotte niedaleko Bari, gdzie mój mąż grał w klubie, z powodu niedogodności w przemieszczaniu się, miałam znacznie mniej pracy. I któregoś dnia stwierdziłam, że zajmę się właśnie biżuterią. Zauważyłam, że sama nie kupuję biżuterii, ponieważ nie mogę znaleźć takiej, która mi się podoba: minimalistycznej, drobnej, która nie narzuca ci stylu, ale jest dyskretnym dodatkiem.

Obecnie na rynku jest sporo takich marek. Nie obawiałaś się konkurencji?

Bardzo się obawiałam. Między innymi dlatego, że z niektórymi osobami w świecie mody się znamy i nie wiedziałam, jak zareagują. Wiadomo, że każdy z każdym troszeczkę walczy. W pewnym momencie jednak doszłam do wniosku, że rynek jest na tyle duży, że każdy znajdzie swoje miejsce.

Czym wyróżnia się twoja biżuteria?

To jest ciekawe, ponieważ mnie się wydaje, że bransoletki czy kolczyki Kisskin aż tak bardzo nie wyróżniają się spośród innych tego typu marek. Kiedy jednak zadałam kiedyś kobietom pytanie na Instagramie, dlaczego lubią tę markę, odpowiadały, że jest inna niż wszystkie. Doceniają, że moja biżuteria jest bardzo kobieca, minimalistyczna, subtelna. Że można ją założyć do wszystkiego, i na wieczór i w ciągu dnia. Że kamienie, które staram się wyszukiwać są inne niż to, co jest na rynku. Te opinie mnie napędzają. Oraz to, że robię takie rzeczy, które mi się podobają i które sama bym założyła.

Czy to jest twoja pasja?

Chyba teraz tak. Przyznam, że od jakiegoś czasu więcej energii poświęcam na budowanie marki Kisskin, niż na modeling. Zależy mi, aby ludzie kupowali moją biżuterię dlatego, że im się podoba. Oraz by mieli przekonanie, że ze względu na jakość jest ona warta swojej ceny.

Skupiasz nie tylko na samodzielnym robieniu biżuterii. Zajmujesz się praktycznie wszystkim, od wyszukiwania kamieni po produkcję kampanii reklamowych.

To prawda. (śmiech) Do udziału w pierwszej kampanii, którą przygotowałam, zaprosiłam moją przyjaciółkę, Sarę Czarną, która jest modelką plus size. Bardzo się ucieszyła. Powiedziała, że niewiele jest marek, które się na to decydują, a przecież każda kobieta kupuje biżuterię: niska, wysoka, szczupła i taka, która ma nadwagę. Tymczasem zazwyczaj biżuterię, podobnie jak ubrania, promują dziewczyny i młode kobiety o nieskazitelnej urodzie, w których można się zakochać od pierwszego wejrzenia. Wiadomo, że w marketingu chodzi o to, aby pokazywać ładne rzeczy, bo to nakręca sprzedaż, ale kobiety naprawdę są różne i każda chciałaby się w tym wszystkim odnaleźć.