Rozmowy

Paulina Drażba Nigdy nie jest za późno! [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Karolina Martela
30 września 2020

Jako dziecko nie lubiła sportu, ponieważ zabierał jej tatę, który często wyjeżdżał na zgrupowania piłkarskie. Paulina Drażba mówi o sobie, że była typową córką trenera. Wolała czytać książki i pisać wiersze, niż ćwiczyć na wu-efie. Sport pojawił się w jej życiu, gdy miała 30 lat. Najpierw zaczęła praktykować jogę, później biegać. Jodze jest wierna cały czas, bieganie jednak zamieniła na slow jogging, który stał się jej największą pasją.

Dużo czasu spędzasz na świeżym powietrzu?

Od kiedy zaczęłam uprawiać slow jogging, godzinę-półtorej biegając codziennie o poranku. Potem jeszcze staram się wychodzić na spacer. Mam na przykład taki sobotni rytuał, że najpierw wyruszam do lasu po drugiej stronie ulicy na slow jogging. Wracam, biorę prysznic i jeśli jest lato, to jeszcze z mokrymi włosami, wychodzę ze szmacianą torbą na pobliski bazar. Przyjeżdżają tam dostawcy z małych miejscowości ze świeżymi warzywami i owocami. Wracam, wstawiam wywar na zupę, potem przyjeżdża z pracy mój mąż i doprawia ten wywar.
Na świeżym powietrzu staram się spędzać jak najwięcej czasu, dlatego że sprawia mi to ogromną radość. Poza tym zauważyłam, że mój organizm najzwyczajniej w świecie jest mi za to wdzięczny.

Lepiej się czujesz?

Zdecydowanie. Poprawiła się też moja skóra. Zawsze miałam bardzo jasną, nawet ziemistą cerę. Teraz najczęściej jestem lekko opalona, a moja cera wygląda promiennie, zdrowo. Często słyszę, że wyglądam dużo młodziej. Nie mam też potrzeby malowania się.

Od jak dawna jesteś aktywna fizycznie?

Do trzydziestki w moim życiu nie było żadnego sportu. Jedynymi aktywnościami były pływanie w jeziorze i jazda rowerem. Mój tata jest trenerem piłki nożnej, mój brat zawsze fascynował się sportem, a ja jestem takim klasycznym przykładem córki trenera: po prostu sport… Nie, nie było takiej możliwości. (śmiech)

Tata zachęcał cię do uprawiania sportu?

Ja do ósmej klasy byłam taką grubszą dziewczynką. Lubiłam jeść i byłam najmądrzejsza – kujonica, najlepsza we wszystkich przedmiotach, szczególnie humanistycznych. Mamie było mnie nawet trochę szkoda i raczej miałam zwolnienie z wu-efu. Wiedziała, że mam problem z przewrotami, ale lubię pisać wiersze – pozwalała mi więc na to ostatnie. Tata zaakceptował to.

Dlaczego więc zaczęłaś uprawiać sport?

Spodobała mi się bardzo joga. Wydawała mi się taka elegancka. Dziewczyny, które praktykowały jogę wydawały mi się takie zwinne, smukłe. Pomyślałam więc, że joga może być czymś, co sprawi mi przyjemność. Po dwóch pierwszych zajęciach zauważyłam zmiany w swoim ciele, a kiedy widzisz efekty, to tym bardziej jesteś zafascynowana. Jednak to, że ci super coś wychodzi, wcale nie oznacza, że robisz to dobrze. W jodze ważna jest pokora, o czym dowiedziałam się później. Więc rzeczywiście zaczęło się od jogi. Najpierw jeździłam do centrum miasta. Potem odkryłam piękne miejsce w Międzylesiu, podczas jednego ze spacerów. To był otoczony drzewami drewniany dom z wielkimi oknami. Pomyślałam, że na pewno fajnie się tam praktykuje i poszłam na zajęcia. Od tamtej pory, czyli od pięciu lat, chodzę tam trzy razy w tygodniu.

A kiedy w twoim życiu pojawiło się bieganie?

Pierwszy epizod miałam, gdy pracowałam w „Pytaniu na śniadanie”. Beata Sadowska wydała wtedy książkę „I jak tu nie biegać” i jeden z wydawców namówił mnie na zrobienie wywiadu z nią. Bardzo się przed tym wzbraniałam, bo nie uprawiałam wtedy jeszcze żadnego sportu. Nie miałam nawet pojęcia, jak powinnam się przygotować do tej rozmowy ani jak ubrać, żeby przy Beacie nie wyglądać jak sierota. (śmiech) Nosiłam wtedy wyłącznie sukienki i buty na obcasie. Spotkałyśmy się, a ponieważ Beata jest taka zaangażowana i od razu każdego chciałaby zarazić bieganiem, mówię: dobrze, pokaż mi, jak się to robi. Kiedy po tym pierwszym w życiu treningu wróciłam do pracy, miałam mnóstwo energii i pomyślałam, że może to jest jakiś sposób na życie. I zaczęłam biegać. Wyznaczałam sobie za każdym razem cele: dobiegnę do tego domu, dobiegnę kawałek dalej… Najważniejsze dla mnie wtedy było, żeby przebiec ten kilometr czy dwa. Uważałam to za swój ogromny sukces. Biegałam mniej więcej trzy razy w tygodniu. Potem miałam kontuzję – skręciłam sobie kostkę. Zauważyłam, że kiedy zaczynam się sama ze sobą ścigać, to coraz gorzej mi to bieganie wychodzi. Byłam więc taka raz wierna, raz niewierna. Robiłam sobie dwu-, trzymiesięczne przerwy. Ale zawsze byłam wierna jodze. Kiedy w tamtym roku biegałam już po trzy kilometry, mój tata któregoś razu powiedział mi: Córko, ty już możesz spokojnie biegać pięć kilometrów. I wyobraź sobie, że krótko potem dowiedziałam się, że jest taki bieg – właśnie na pięć kilometrów, w Radości. I postawiłam sobie za cel, że go przebiegnę, chociaż wydawało mi się to totalnie niemożliwe. Kiedy więc przebiegłam te pięć kilometrów i zdobyłam pierwszy w życiu medal, zadzwoniłam do taty. Byłam taka szalenie z siebie dumna, i bardzo mi imponowało, że on we mnie wierzy. To było w tamtym roku, 13 października. Od tego czasu biegam już więcej niż pięć kilometrów. Tata mnie tak zmotywował, żebym bardziej w siebie wierzyła.

Czy to, że zaczęłaś uprawiać sport, zbliżyło was do siebie?

Bardzo, bardzo. Kiedy tylko przyjeżdżam do Suwałk, robimy sobie wspólne wyprawy – tata chodzi z kijkami, ja biegam.

Miewasz gorsze dni?

Zdarzają się, często. Z bieganiem jest tak, że jak się wkręcisz, to chciałabyś cały czas więcej, ale twój organizm nie zawsze. Musisz robić przerwy na regenerację. Wydaje ci się, że jesteś coraz mocniejsza, ale musisz być tak samo pokorna, jak w przypadku jogi. Najgorsze dla mnie były więc te momenty, kiedy chciałam biec dalej, ale mój organizm mi nie pozwalał.

Czy to właśnie doprowadziło cię do slow joggingu?

W ubiegłym roku prowadziłam premierę książki „Slow jogging. Japońska droga do witalności” Maćka Kozakiewicza, który jest prezesem Polskiego Stowarzyszenia Slow Joggingu. I to on mnie zainspirował. Ale też kiedy trafia się historia podobna do twojej, zaczynasz się tym bardziej interesować. Twórca metody slow joggingu, profesor Tanaka, w młodości chciał być sportowcem. Okazało się jednak, że ma niewydolność serca i musi zrezygnować ze wszystkich aktywności fizycznych. Zaczął więc poszukiwać takiej, która przy minimum wysiłku, da mu maksimum korzyści. Uprawiając slow jogging pozbył się otyłości i zaczął tę metodę propagować. Wyobraź sobie, że po siedemdziesiątce przebiegł nawet maraton.

U ciebie też stosunkowo niedawno zdiagnozowano wadę serca.

Kiedy miałam 33 lata, w majówkę trafiłam do szpitala z podejrzeniem zawału. Okazało się, że mam zespół takotsubo – po polsku brzmi to bardzo romantycznie: zespół złamanego serca. Od tamtej pory przyjmuję leki i jestem pod stałą opieką lekarza. Pytałam nawet, czy mogłabym wystartować w maratonie, ale powiedział, że dla mnie to jest za długi dystans. Pozwala mi biegać do 15 km. Jestem zresztą w stałym kontakcie z nim, cały czas kontroluje mój stan, często badam serce. Poza tym ruch, świeże powietrze, dają mi taką niesamowitą siłę, ale też radość. O slow joggingu mówi się, że jest bieganiem z uśmiechem – niko niko. Ja zauważyłam, że rzeczywiście od czasu, gdy go uprawiam, częściej się uśmiecham i jestem bardziej przyjazna.

Jesteś animatorką slow joggingu, wkrótce będziesz zdawała egzamin na instruktorkę. Czy to jest twój plan B na życie?

Oczywiście. Tak to traktuję. Staram się tylko, żeby nie zatracić się w tej swojej pasji jak w pracy w telewizji. Żeby czerpać ze slow joggingu jak najwięcej radości. Odkryłam, że najpiękniejsze w tym są te chwile, kiedy wybiegam, gdy niebo jest zachmurzone i wracam przemoczona deszczem.

Dla mnie również. (śmiech) Żałuję tylko, że odkryłam to tak późno.

Nigdy nie jest za późno! Ja mam 35 lat i sport uprawiam dopiero od kilku lat. Oczywiście nikt się nie spodziewał, począwszy od moich rodziców, że sport mnie w ogóle w jakikolwiek sposób zainteresuje. Teraz jest ważnym elementem mojego życia. To mi dało ogromną radość. Myślę też, całkowicie egoistycznie, że to była szansa, żeby znaleźć czas wyłącznie dla siebie.

Czy sport otworzył cię na ludzi?

Na pewno. Bardzo. To jest coś, z czego nawet nie zdawałam sobie sprawy. Pracując w telewizji nie zauważałam, że tego potrzebuję. Nie mogę powiedzieć, że się izolowałam, ale miałam tak dużo bodźców – tak dużo pracy, tyle emocji, że kiedy wracałam do domu, to spałam i spotykałam się wyłącznie ze swoją rodziną, która jest dla mnie bardzo ważna. Nie miałam czasu, żeby polubić siebie, dopiero sport to sprawił, że zaakceptowałam swoje ciało. Uprawiam jogę i slow jogging, obydwie te aktywności nie wymagają stosowania żadnych akcesoriów – nic mnie nie ogranicza. Jest tylko moje ciało i moje możliwości. I to mi sprawia ogromną frajdę. Sport uczy też pokory. W jodze na przykład robisz coś, wydaje ci się, że to już jest ten moment, gdy możesz powiedzieć: jestem wspaniała! I nagle musisz zrobić krok do tyłu. Robisz go i niczego nie żałujesz. I to jest niesamowite. To daje ogromną, ale taką pozytywną pewność siebie. Wiem, że cokolwiek się teraz zdarzy w moim życiu, ja to udźwignę.