Rozmowy

Melania Grzesiewicz Wszystko przychodzi w odpowiednim momencie, gdy jesteśmy naprawdę na to gotowi [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Izabela Skrzypczak/Street Art Production
25 września 2022

Zawsze chciała zostać aktorką. Spełnienie tego marzenia nie było jednak takie łatwe. Udało się dzięki uporowi i głębokiemu przeświadczeniu, że to właśnie jest jej przeznaczone. Od czasu, gdy Melania Grzesiewicz dołączyła do obsady popularnego serialu „M jak miłość”, jej kariera aktorska nabiera tempa – pojawiają się nowe zawodowe wyzwania.

Mela, jak wyobrażałaś sobie swoje życie 10 lat temu?

Myślałam chyba, że będę teraz trochę dalej z życiem, tak ogólnie. W wieku 31 lat dopiero właściwie wchodzę w zawód. Zanim zostałam przyjęta do szkoły teatralnej w Krakowie przez dwa lata studiowałam politologię na Uniwersytecie Warszawskim. Ale to był tylko plan B. Moim największym marzeniem była szkoła teatralna. 20-letnia ja nie wyobrażałam sobie innego życia.

W ogóle nie rozważałaś wówczas innych scenariuszy?

W pewnym momencie zaczęłam. Zdawałam do szkoły parę razy i w trakcie tych prób miałam chwile zwątpienia, ale na szczęście nie trwały one długo. W pewnym momencie byłam jedyną osobą, która wierzyła, że dostanę się do szkoły teatralnej. Cały świat dawał mi znak: Mela, nie będziesz aktorką, będziesz politolożką albo dziennikarką, a ja uparcie twierdziłam: nie, zostanę aktorką. W głębi serca wiedziałam, że to jest mi przeznaczone. No i udało się. Ale to była długa droga…

Masz przeświadczenie, że jesteś we właściwym miejscu w życiu?

Nadal tam idę, ale na pewno jestem na dobrej drodze.

Powiedziałaś kiedyś, że aktorstwo jest najpiękniejszym i najczulszym zawodem na świecie. Przyznam, że bardzo mi się podoba określenie „najczulszy” w odniesieniu do tego zawodu. Pomyślałam, że musisz mieć wyjątkową wrażliwość. Im dłużej jesteś aktorką, tym bardziej się w tym utwierdzasz?

Tak, chociaż trudno zachować takie przekonanie. Wiemy, jak to często wygląda – w pewnych sytuacjach aktorstwo jest przemysłem, myśleniem wyłącznie w kategoriach pieniędzy, rozpoznawalności itd. Ale jeśli się trafi na osoby, które mają podobną wrażliwość, to można się utwierdzić, że takie myślenie o zawodzie aktora jak moje, mimo wszystko ma rację bytu. W szkole teatralnej miałam kilku takich profesorów – Agnieszka Glińska, a także Anna Dymna czy dziekan Adam Nawojczyk. To były osoby, z którymi spotykałam się w podobnym myśleniu o tej pracy. Mam wrażenie, że w Krakowie z niesamowitym pietyzmem pochylają się nad tym zawodem. W Warszawie jest inaczej. Wszystko jest bardziej takie… może nie odarte z głębszych myśli na ten temat, ale… jak to powiedzieć? Bardziej “normalne”.

Masz takie poczucie być może dlatego, że po szkole trafiłaś od razu na plan serialu, który jest produkcją komercyjną, a nie artystyczną jak bywa to w przypadku przedstawień teatralnych? Czy to właśnie nie rozbiło twoich wyobrażeń?

I tak, i nie. Oczywiście prawdą jest, że od czasu ukończenia szkoły, czyli od 3-4 lat lat nie zmierzyłam się jeszcze z dużą rolą w bardzo wymagającej produkcji czy na scenie – w jakiejś bardzo ambitnej sztuce. Po debiucie w Teatrze Telewizji [„Chłopcy”, reż. Robert Gliński – przyp. red.] gram przede wszystkim w komercyjnych produkcjach. Paradoksalnie jednak często spotykam się tam z większym szacunkiem do tej pracy i z większym zaangażowaniem niż przy innych, z pozoru bardziej ambitnych, w których miałam okazję grać. Więc nie ma na to reguły, wszystko zależy od ludzi, z którym pracujesz.

Ja mam szczęście pracować z super ludźmi. Tak jest na przykład w przypadku „M jak miłość”. Gram ze wspaniałymi aktorami: Marcinem Bosakiem, Jackiem Kopczyńskim, Eweliną Kudeń, Anią Muchą – mogłabym tak wymieniać całą obsadę. Cała nasza ekipa realizatorska to są naprawdę świetni ludzie. Dzięki nim mam poczucie, że rozwijam się zawodowo. Chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jaki to gatunek, nie oszukujmy się: serial komercyjny, bardzo codzienny, z uproszczoną wizją świata. 

Dużo nauczyłaś się pracując na jego planie?

Dużo. I to mi dało ogromny komfort, gdy trafiłam na plan filmu „Pogrom” [premiera na początku 2023 r. – przyp. red.], który był ogromną produkcją. Dzięki swojej codziennej praktyce w serialu miałam niejako z głowy myślenie o wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Potrafiłam skupić się tylko na tym, co sama mam do zrobienia. Nie przerażało mnie, że na planie jest mnóstwo osób i wiele kamer, że muszę myśleć o wielu rzeczach poza graniem.

Moje postrzeganie siebie w tym zawodzie również się zmieniło. Nie potrzebuję już mieć punktu odniesienie dla tego, co robię. I mam nadzieję, że nie mówię tego za wcześnie. Ale wybudowałam w sobie takie poczucie, że nie muszę spełniać niczyich oczekiwań. „Proszę, to jestem ja”. W życiu prywatnym mam podobnie.

Osiągnęłaś pewien rodzaj dojrzałości? 

Tak można to nazwać. Przestałam się oglądać na starszych kolegów z branży. Być może po części dlatego, że bardzo zmieniło się myślenie o tym zawodzie w moim pokoleniu. Przyczyniła się do tego, myślę, zmiana systemu nauczania w szkole teatralnej. Już nie można sobie na pewne rzeczy pozwalać względem studentów. Sposób i środki, za pomocą których uczy się tego zawodu, złagodniały. Głównie dzięki historiom, które ujrzały światło dzienne. Wielkie nazwiska więc, będące wcześniej dla mnie wzorem, w jakiś sposób się unieważniły, niestety. Pozostaję z ogromnym szacunkiem do pracy tych osób, do wszystkich ról, które stworzyły, patrzę na to z podziwem, ale nie chcę tego brać do swojego życia. Po prostu. Nie mam już żadnego zawodowego guru, co nie wyklucza twórczych spotkań.

Moja droga potoczyła się tak, że po szkole nie trafiłam do teatru – debiutowałam przed kamerą. Aż do tej pory. Dostałam ostatnio propozycję zagrania w spektaklu, reżyserowanym przez Tomasza Gawrona. I niesamowite jest to, że mamy podobny sposób patrzenia na świat i na teatr. Pomimo że robimy komedię, pomimo że to spektakl impresaryjny, z którym będziemy jeździć po Polsce, praca ta jest dla mnie super procesem aktorskim. W obsadzie są świetni aktorzy: Maurycy Popiel, Michał Ziębicki, Paulina Kondrak, Igor Obłoza, później dołączy do nas Mikołaj Roznerski. To spotkanie zawodowe jest tak wspaniałe i tak towarzysko też super, że jak myślę o swojej drodze, to utwierdzam się, że mam szczęście. Choć być może w odniesieniu do tego, jak wyglądają kariery innych osób w moim wieku, wiadomo – zawsze mogłabym być zupełnie gdzie indziej. W moim przekonaniu jednak mam ogromne szczęście do zawodowych spotkań. 

Masz po prostu dobrą energię i dzięki temu przyciągasz do swojego życia fajnych ludzi.

Mam nadzieję, że tak właśnie jest. Bardzo wierzę w prawa energetyczne działające we wszechświecie. Bardzo mnie to też interesuje. Wracając do początku naszej rozmowy i twojego pytania, czy wyobrażam sobie, że mogłabym nie być aktorką? Teraz – tak. Myślę, że mogłabym się zajmować tematami związanymi z rozwojem duchowym. To jest coś, co było ze mną od zawsze, a co zaczęłam teraz świadomie nazywać. Zauważyłam, że wydatek energetyczny, którego się dokonuje wobec wszystkiego w swoim życiu, zawsze wraca, tylko w innej postaci. Po prostu.

Medytujesz?

Zdarza mi się. Nie robię tego codziennie, bo trudno jest mi wyłączyć umysł – często jestem bardzo przebodźcowana. Ale udaje mi się niekiedy zatrzymać.

Trudno jest ci utrzymać balans pomiędzy pracą a codziennym życiem?

Uczę się, to nie jest proste. Być może dlatego, że sama sobie narzuciłam zbyt szybkie tempo, bo szkoda mi czasu. Skończyłam szkołę trochę później i wydaje mi się, że w jakiś sposób mnie to obliguje, żeby przeskoczyć pewne etapy, chociaż przecież wiemy, że to niemal niemożliwe. Staram się jednak wyhamować. Od jakiegoś czasu żyję bardziej świadomie.

Co to znaczy?

Np. sierpień, gdy miałam urlop, był takim czasem, kiedy absolutnie zanurzyłam się w siebie. Zapadłam wręcz. Pojechałam do Francji, żeby poukładać sobie w głowie pewne rzeczy, rozpoznać mechanizmy, które kierują mną w różnych sytuacjach. Wiele lat poświęciłam na to, aby zostać aktorką i praca ta definiuje całe moje życie. Staram się jednak to zmienić i myśleć trochę inaczej: że moje życie to coś więcej niż tylko praca.

Zastanawiasz się, co dalej? W którą stronę pójść?

Tak. I co najzabawniejsze, coraz mniej myślę o tym w kategoriach nowych ról, chociaż wiadomo, że bardzo chciałabym mieć szansę zmierzyć się z intelektualnie wymagającymi bohaterkami. Ale tak to już jest, że kiedy osiągnie się upragniony cel, to człowiek przyjmuje to jako gwarant i nie pochyla się nad tym codziennie. Szybko zapomina, jak bardzo kiedyś o tym marzył. Dlatego nauczyłam się na siłę wzbudzać w sobie wdzięczność, przypominając sobie siebie z czasów, zanim zostałam aktorką. – Jakie to było dla mnie ważne, jakie to było niesamowicie wręcz niemożliwe do zrealizowania. Cały sierpień temu właśnie poświęciłam, przewijałam sobie wszystko w głowie w zwolnionym tempie, zadawałam sobie mnóstwo pytań: jak to jest z tobą, Mela? Co tobą kieruje? Co jest dla ciebie tak naprawdę ważne? 

I do jakich wniosków doszłaś?

Zaskakujących, bo okazało się, że to wcale nie jest kolejna rola. Podczas pobytu we Francji doszłam do wniosku, że zamiast przyjmować życie, które do mnie przychodzi, kontestuję je, bo nie zawsze jest idealnie takie, jak sobie to wyobrażałam. Na wszystkich płaszczyznach. Zrozumiałam, że chciałabym brać to moje życie takim, jakie jest – tu i teraz. Oraz że wszystko przychodzi w odpowiednim momencie, gdy jesteśmy naprawdę na to gotowi, tak jak było z moją wymarzoną szkołą w Krakowie, do której zdawałam cztery razy.

Mela, co lubisz w sobie najbardziej?

Uczciwość wobec siebie, świata i ludzi. Nie potrafię niczego zakłamywać. Wszystkie moje relacje z ludźmi są zbudowane na prawdzie, bez udawania, bez nakładania masek. Może byłoby mi łatwiej w tym zawodzie, gdybym wykreowała sobie na życie jakąś postać, za którą mogłabym się chować? Ale ja nie potrafię udawać. Jestem jaka jestem, i tyle. Staram się też być po prostu dobrym człowiekiem. I to w sobie lubię bardzo.

Za pomoc w realizacji materiału dziękujemy Chopin’s Room Cafe