Rozmowy

Maurycy Popiel Lubię mieć poczucie, że robię coś, na co mało kto by się porwał [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Ania Powałowska, Adrian Stykowski
21 grudnia 2020

Jest związany z krakowskim Teatrem Bagatela. Na co dzień mieszka jednak w Warszawie, gdzie gra m.in. w serialu „M jak miłość”. Maurycy Popiel pochodzi z rodziny o aktorskich tradycjach, ale jego wielką pasją stał się sport. Nie wyobraża sobie bez niego życia. Od kilku lat intensywnie trenuje, odnosząc sukcesy w prestiżowych biegach ultra.

Jak bardzo pandemia wpłynęła na twoją sytuację zawodową?

Znacząco. Od 13 marca do dzisiaj byłem na scenie może cztery razy, a normalnie byłbym pewnie około 150. Więc wszystkie moje teatralne „zajętości” pofrunęły w niebyt.

Brakuje ci teatru?

Myślę, że wszystkim nam, aktorom, brakuje. Mam też nadzieję, że widzom jeszcze bardziej i jak się skończy pandemia, to popularność teatru nie będzie mniejsza, a wręcz odwrotnie – będą szturmować teatry, stęsknieni oglądania przedstawień na żywo.

Dlaczego zostałeś aktorem?

Chyba dlatego, że nie umiem nic innego. (śmiech) Żartuję. Zostałem aktorem, bo to lubię i od dziecka lubiłem skupiać na sobie uwagę.

Dlatego, że byłeś najmłodszy z rodzeństwa?

To chyba kwestia charakteru. Chociaż faktycznie, moi bracia są starsi ode mnie parę lat. Mama jest aktorką [Lidia Bogaczówna – przyp. red.], więc łatwiej było wpaść na pomysł, by też zostać aktorem. Ale niestety z tych powodów, przez wszystkie lata edukacji byłem również czyimś bratem lub synem, i pewnie dlatego dobrze mi w Warszawie… Zresztą szkołę zawsze traktowałem bardziej jako miejsce, gdzie można było robić show, a nie miejsce, gdzie trzeba się uczyć i dobrze zachowywać. Byłem raczej kłopotliwym uczniem.

Nie lubiłeś się uczyć?

Z perspektywy dorosłego człowieka, mogę teraz powiedzieć, że nie lubiłem się uczyć tego, czego trzeba było się uczyć przez te 12 lat edukacji – od podstawówki do matury. Ja się uwielbiam uczyć i mam taką potrzebę. Jestem też taki, że jak się czegoś uczę, to chcę to zrobić najlepiej na świecie. Ale w szkole po prostu nie byłem w stanie odkryć w sobie tej cechy. Wiem, że szkoła być musi i nigdy z tym nie polemizowałem, aczkolwiek szkoda, że nie potrafiła mnie zainteresować niczym: ani matematyką, ani fizyką, ani chemią. Może trochę historią?

Co cię interesuje oprócz aktorstwa i teatru?

Głównie sport i wszystkie formy aktywności fizycznej, które wiążą się ze spędzaniem czasu w górach. Wiesz, że do 23. roku życia nigdy nie byłem w Tatrach? (śmiech) To zabawne, tym bardziej że jestem z Krakowa. Oczywiście w Zakopanem byłem wiele razy, jako dziecko i na wycieczce szkolnej. Żeby jednak wejść na Kasprowy czy na Rysy, czy nawet przejść się z Kuźnic na Kalatówki, po prostu jakoś… nie wiem? Nie było mi dane. Ale od czasu, gdy pojechałem w Tatry po raz pierwszy, byłem tam już chyba 300 razy. Kiedy trenowałem z Łukaszem Wańczykiem, jeszcze w Krakowie, wkręciliśmy się w biegi przeszkodowe i doszliśmy do wniosku, że najlepszą formę robi się jednak w Tatrach. To był mój pierwszy poważny wypad w góry. Od tamtej pory jestem w Tatrach raz w tygodniu, jeśli praca na to pozwala. Biegam, jeżdżę na nartach, chodzę. Swoją obecność w tepeenie [Tatrzańskim Parku Narodowym – przyp. red] za każdym razem chcę jakoś usprawiedliwić: że przyjechałem zrobić ciężki trening, a nie tylko podejść pod Morskie Oko. Chociaż wiem, że góry są dla wszystkich i również są do spacerowania nad Morskie Oko, i nie mam z tym problemu.

Nadal trenujesz biegi przeszkodowe?

Nie, ponieważ wyprowadziłem się z Krakowa, a ciężko mi się zmotywować do tego w Warszawie. Poza tym trudno się trenuje tego rodzaju bieganie tutaj, ze względu na to, że jest płasko. Muszę sobie jednak jakoś radzić, bo mój brat Andrzej, który jest ultramaratończykiem, ciągle mnie namawia do startów w ultra. A że jakoś nie potrafię mu odmówić, to potem na pięćdziesiątym kilometrze gdzieś w górach, myślę sobie: co ja zrobiłem? Na ten rok mieliśmy zaplanowane wspólne starty, ale niestety pandemicznie się pokrzyżowało wszystko. Chcieliśmy wystartować w Biegu Rzeźnika, nie zdążyłem jednak odpowiednio się przygotować, bo miałem dużo pracy i siedziałem w Warszawie. Ciężko mi było pogodzić to z treningami. Wystartowałem więc w Rzeźniczku, którego trasa ma 30 km. W sierpniu natomiast pobiegłem w Tatra Fest i dziękowałem Bogu, że skrócili trasę z 60 do 50 km. Dziesięć kilometrów mniej to dużo, szczególnie jak się ma już w nogach 40.

Co takiego jest w bieganiu ultra, że startujesz w kolejnych zawodach?

Chyba kręci mnie możliwość obcowania z górami tak na dwieście procent. To wyjątkowo intensywne przeżycie, kiedy w ciągu jednego dnia przebiegnie się całe Tatry.

Lubisz ekstremalne emocje?

Lubię… Lubię też mieć poczucie, że robię coś, na co mało kto by się porwał. Lubię też być najlepszy.

Trasy biegów ultra prowadzone są w trudnym terenie. Biegnie się też samemu. Co się wtedy czuje?

Ból. (śmiech) To jest nie do opisania. Trzeba tego doświadczyć, żeby wiedzieć. To jest po prostu niesamowita satysfakcja i szczęście w najczystszej postaci. Kiedy dobiegłem do mety Tatra Fest byłem tak zmęczony, że nie bylem w stanie myśleć, w głowie miałem pustkę. A mimo to twarz mi się śmiała i nie potrafiłem tego powstrzymać – więc chyba o to w tym chodzi.

Czy Tatra Fest jest twoim najdłuższym dotychczas ultra?

Tak. Wcześniej biegałem 30-kilometrowe trasy w górach, ale to były biegi z przeszkodami, więc zupełnie inny rodzaj wyzwania. Aktualnie biję się z myślami, by wystartować w Biegu Ultra Granią Tatr – brat oczywiście namawia. A to jest chyba najbardziej prestiżowa impreza biegowa w Polsce, organizowana co dwa lata. Jak ukończę ten bieg, to trochę nie będę wiedział, co dalej…

Są jeszcze inne, na przykład legendarny Ultra Trail du Mont Blanc.

Nie wiem, czy mam aż takie predyspozycje, abym był w stanie w ogóle ten bieg zrobić. Tym bardziej, że znam paru poważnych biegaczy. Przy nich jestem taki niepoważny, uprawiam sport głównie dla zdrowia. Trudno powiedzieć, żebym naprawdę trenował. Po prostu nie potrafię usiedzieć w miejscu. Muszę zrobić kilka jednostek treningowych w tygodniu, bo inaczej się źle czuję.

Jak godzisz treningi z pracą?

Niestety, czasem mi to koliduje. Zwłaszcza, gdy przez pięć dni jeździmy po Polsce ze spektaklem. Zazwyczaj biorę ze sobą rzeczy do biegania, ale rzadko jest okazja, bo gramy codziennie w innym mieście. Kończymy spektakle o 22.00, potem szybka kolacja, do hotelu i o 10.00 rano do busa i do następnego miasta. Kiedy jestem w Warszawie i nie spędzam na planie zdjęciowym 12 godzin, zawsze znajduję czas na trening – albo wcześnie rano albo wieczorem. Najczęściej jednak biegam późno, około 21.00, bo wtedy jest już trochę luźniej na bulwarach.

Czy ty widziałbyś siebie w innej roli w życiu niż aktorstwo?

Na pewno w jakiejś dyscyplinie sportowej, ale niestety na to jest za późno. Aczkolwiek w takim reżimie: dwa treningi dziennie sześć dni w tygodniu, zawody i odnowa biologiczna, na pewno dobrze bym się odnalazł. Sprawia mi to dużą przyjemność. Im ciężej trenuję, tym większą mam satysfakcję.

A co daje ci większą: sport czy aktorstwo?

(śmiech) Myślę, że można postawić znak równości pomiędzy uczuciem, kiedy wracam do auta po zejściu z gór i tym, kiedy kłaniam się widowni, która właśnie oglądała mnie na scenie.

Czy to jest również porównywalne poczucie spełnienia?

W teatrze, niestety, gra się w różnych sztukach i nie każda daje to poczucie. Natomiast góry – za każdym razem. Wiesz, nie zawsze gra się w tym, co sobie człowiek wymarzy. Szczególnie będąc w teatrze na etacie. Są role bardziej satysfakcjonujące i mniej satysfakcjonujące.

Która z ról sprawiła ci najwięcej satysfakcji?

Prawdę powiedziawszy, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ponieważ po skończonej pracy raczej już do niej nie wracam… Chociaż są role, za którymi tęsknię i chciałbym je zagrać jeszcze raz. Na przykład w spektaklu „Mefisto” Klausa Manna w reżyserii Michała Kotańskiego, który był w repertuarze mojego teatru w Krakowie. Nie miałem w nim dużej roli, ale uważałem, że to świetny spektakl i bardzo się cieszyłem, idąc na niego. Wiedziałem, że to będzie przyjemny wieczór. Tęsknię też za atmosferą, która panowała na planie „Miasto 44”. Była nieporównywalna z niczym innym. Zawiązałem wtedy z niektórymi przyjaźnie – z Antkiem Królikowskim czy z Anką Próchniak do dzisiejszego dnia mamy stały kontakt. To fajne. Gdybym dowiedział się, że jutro rano mogę znowu jechać na zdjęcia, na pewno bym wstał godzinę przed budzikiem.

Masz problem ze wstawaniem?

Jedyne okoliczności, kiedy nie mam z tym problemu, to gdy jadę w góry albo idę na narty.

Maurycy, kto jest lepszy w bieganiu? Ty czy twój brat?

Na pewno mój brat. On trzyma dyscyplinę treningową od wielu lat, a u mnie różnie jest. Niestety, jeśli praca nie pozwala mi ciężko trenować, szybko tracę motywację i forma mi ucieka. Mojemu bratu udaje się ją utrzymywać stale i to na niezłym poziomie, ja muszę ją co jakiś czas odbudowywać.