Lifestyle

Larysa Dysput Lubię udowodnić sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Łukasz Bartyzel
4 listopada 2021

Miała zupełnie inny plan – spełniała się zawodowo jako dziennikarka telewizyjna. Tymczasem życie napisało dla niej zupełnie inny scenariusz i postawiło przed trudnym wyborem. Nowa droga, którą wybrała, okazała się jednak drogą do sukcesu. Od ponad 35 lat Larysa Dysput kieruje firmą, którą założyła jej mama. Dzięki temu Laboratorium Kosmetyczne AVA istnieje, i wciąż się rozwija, nieprzerwanie już od 60 lat.

Od czego zaczyna Pani dzień?

Od ćwiczeń. (śmiech) Codziennie, podkreślam – codziennie, mam pół godziny tylko dla siebie. I w tym czasie przeprowadzam gimnastykę. Przede wszystkim na kręgosłup, żeby się troszkę porozciągać i dobrze czuć przez resztę dnia. A w weekendy wraz z przyjaciółką robimy kilkunastokilometrowe spacery. Fajnie to działa, dotlenia i dodaje dobrej energii. Staram się jak najwięcej korzystać z dobrodziejstw ruchu na świeżym powietrzu. Bardzo mi więc doskwiera, że nasze środowisko naturalne jest tak niszczone, że ludzie nie dbają o nie. 

Pani podejście do życia oraz sposób, w jaki sama na co dzień postępuje są zgodne z tym, co robi pani w biznesie. Podoba mi się, że jest w tym prawda.

To musi być zbieżne. Zawsze starałam się być aktywna, bo jednak marazm nie popycha człowieka do działania. Musimy być energiczni – podejmować decyzje, ruszać się, przemieszczać, a jednocześnie utrzymywać się w dobrej kondycji. To idzie w parze.

Misją marki Ava jest możliwie największa dbałość o środowisko. 

Zgadza się. Na wielu płaszczyznach. Zależy nam, aby było jak najmniej marnotrawstwa i ingerencji w środowisko naturalne. W naszej nowej siedzibie zostały więc zainstalowane panele fotowoltaiczne oraz wewnętrzny obieg wody. Stosujemy też opakowania, które mogą być poddawane recyklingowi. Od wielu lat również stosujemy takie rozwiązania, aby nasze kosmetyki były jak najbardziej naturalne. Potwierdzeniem tego jest certyfikat ECOCERT, który otrzymaliśmy jako pierwsza polska firma 13 lat temu. W tamtym czasie nikt nie przykładał jeszcze takiej wagi jak dzisiaj do naturalności składów produktów kosmetycznych.

Ava nie tylko była pierwszą, ale długi czas jedyną w Polsce firmą, która mogła poszczycić się ECOCERT-em. Zanim w ogóle pojawił się trend na ekokosmetyki. Jak wasze produkty były wtedy przyjmowane?

Początek był bardzo trudny. Klienci podchodzili do nich troszkę podejrzliwie i sceptycznie. Wtedy wszystkim się wydawało, że to, co naturalne i pochodzenia roślinnego, słabiej działa niż kosmetyki konwencjonalne. Tymczasem w naszych kosmetykach prawie sto proc. stanowiły składniki aktywne. Nawet wody w nich nie było, tylko np. destylaty z lawendy, które mają działanie oczyszczające, kojące skórę i przeciwzapalne. Z tego powodu też nasze produkty były droższe niż inne. Z ceny jednak nie za bardzo można zejść, ponieważ surowce wykorzystywane w formułach certyfikowanych kosmetyków są droższe od konwencjonalnych.

Co ma na to wpływ?

Wszystkie składniki pochodzą z monitorowanych plantacji. Surowiec jest uzyskiwany w sposób fizyczny (za pomocą suszenia, tłoczenia, mielenia), a nie chemiczny (za pomocą rozpuszczalników chemicznych, kwasów, zasad). Na początku więc było ciężko, bo mieliśmy ECOCERT, a w publikacjach prasowych łączono nas z firmami, które naturalność miały jedynie w nazwie.

Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Czy ma pani satysfakcję, że byliście w Polsce prekursorem trendu eko w kosmetyce?

Tak. Dużo firm stara się obecnie o przyznanie ECOCERT-u, nie jesteśmy już jedyni. Nadal jednak się wyróżniamy, ponieważ receptury naszych kosmetyków w dalszym ciągu są bardziej skomplikowane w porównaniu z wieloma innymi. I jeżeli nawet nie certyfikujemy niektórych swoich produktów, bo jest to jednak długi proces, zawsze staramy się komponować ich receptury, żeby skład był jak najbardziej naturalny. Zależy mi, aby to nie były tylko puste hasła i żeby klienci byli zadowoleni.

Testuje pani na sobie wszystkie kosmetyki, nad recepturami których pracujecie?

Zawsze. Jestem pierwszą osobą, która dostaje wypraski nowych produktów. Zatwierdzam ich formułę, stężenie składników aktywnych, gęstość, zapach. Zależy mi, aby produkty marki Ava były naprawdę dobre i może dlatego udało nam się nieprzerwanie przetrwać te 60 lat na polskim rynku i tak się rozwinąć. 

To, że przejęła pani prowadzenie firmy po swojej mamie, wcale nie wydawało się kiedyś tak oczywiste. Miała pani inne plany – po studiach pracowała przez kilka lat jako dziennikarka.

Zostałam postawiona przed faktem przejęcia firmy lub jej sprzedaży. I nie była to łatwa dla mnie decyzja. Firma mieściła się wówczas w suterenie domu mieszkalnego, w dwóch pomieszczeniach. W jednym odbywała się cała produkcja, czyli mieszanie i dozowanie oraz siedział księgowy, w drugim przygotowywano wszystkie składniki do zrobienia kremu, stał destylator, w którym uzyskiwaliśmy wodę destylowaną oraz odbywała się emulgacja – w pralce Frani. Ja ukończyłam handel zagraniczny na SGPiS [obecnie Szkoła Główna Handlowa – przyp. red.], bo chciałam prowadzić inne życie niż moja mama. Mieć kontakt ze światem. Pracowałam od 6 lat w telewizji, w redakcji ekonomicznej i kiedy nagle mama się rozchorowała i nie mogła prowadzić już firmy, stanęłam przed tak trudną decyzją. Był to rok 1985.  

Odważyła się pani.

Pomyślałam, że spróbuję, chociaż ciężko było. To była trudna decyzja z wielu powodów. Jedynie trzy produkty w ofercie nie wróżyły jakiejś wielkiej przyszłości. Mimo wszystko spróbowałam i tak już zostało.

Były momenty, gdy żałowała pani tej decyzji?

Na początku – tak. Nie miałam wtedy szczególnego doświadczenia, ponieważ ta praca nie wciągała mnie tak jak wcześniej mojej mamy. Kiedy musiałam więc samodzielnie to robić, wszystko było dla mnie dosyć trudne, borykałam się z wieloma problemami, nie miał mi kto doradzić. Ale jakoś tak powoli, powoli, wszystkiego się nauczyłam. 

Co dawało pani wtedy siłę? I co było największą motywacją?

Jestem ambitna i staram się za każdym razem osiągnąć wyznaczony cel. Nie do końca przekonywał mnie wtedy ten rodzaj pracy, ale chciałam sobie udowodnić, że jednak uda mi się coś z tym zrobić, rozwinąć to do określonego poziomu. Zaczęłam współpracować z koleżanką mojej mamy, farmaceutką, która pomogła mi w przygotowaniu kolejnych receptur. I wciągnęło mnie to. Odkrywanie możliwości surowców i tego, jak działają na skórę okazało się niesamowicie ciekawą pracą. 

Nowe zajęcie było bardzo wymagające, musiało pochłaniać panią od rana do wieczora. Jak udawało się pani pogodzić je z macierzyństwem?

Starałam się, oczywiście, jak najwięcej czasu poświęcać córce. Ale rzeczywiście nie da się prowadzić firmy i domu jednocześnie. Musiałam posiłkować się pomocą niani, która zresztą jest z nami już ponad 20 lat i stała się członkiem naszej rodziny. 

Moja mama bardzo dobrze gotowała. Kiedy zmarła, wyjęłam wszystkie jej przepisy i po kolei przygotowywałam każdą potrawę. Chciałam sobie udowodnić, że też to potrafię. Wszystko udało mi się zrobić i wszystko było smaczne. Doszłam więc do wniosku, że jestem genialna (śmiech) i gotowanie odstawiłam na bok.  

Lubi się pani sprawdzać?

Lubię udowodnić sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jeżeli pojawiają się jakieś przeszkody, traktuję je jak wyzwanie.

Czy pod tym względem jest pani podobna do swojej mamy?

Tak, mama też taka była. Rozpocząć tego rodzaju prywatną działalność w latach 50. czy 60. i trwać w tym, to naprawdę trzeba było mieć odwagę. I determinację. Tym bardziej, że byłyśmy z mamą właściwie same. Miałam jeszcze brata, ale zginął. Ojciec też zmarł wcześnie. Mama starała się poświęcać mi tyle czasu, ile mogła oraz zapewnić mi wykształcenie. Ja też robię wszystko, by swojej córce zapewnić przyszłość. Zawsze jej powtarzam, że nieważne jest to, ile masz, lecz to, ile jesteś w stanie zrobić sama. Uważam, że jeżeli się ma wykształcenie, posiada się wiedzę i umiejętności, to zawsze sobie poradzimy. Niezależnie od tego, czy się ma pieniądze, czy się ich nie ma.

Przygotowuje pani córkę do przejęcia firmy?

Tak, powoli zaczyna już w tym uczestniczyć. Zanim jednak samodzielnie zacznie ją prowadzić, zależy mi, aby zobaczyła, jak pracuje się w innych firmach. Ma już doświadczenie z firmy consultingowej, teraz pracuje w jednym z domów mediowych. Jednocześnie też kończy studia, jest na ostatnim roku SGH, na kierunku Zarządzanie. Myślę więc, że będzie dobrze przygotowana do prowadzenia AVA.

Do którego z waszych produktów albo linii ma Pani największe serce?

Moją ulubioną jest Śnieżna alga, którą całkiem przypadkowo zrobiliśmy.  Ava zajmuje się nie tylko produkcją marek własnych, przygotowujemy też receptury na zlecenie. I jeden z klientów uparł się, aby zrobić mu kosmetyki ze śnieżną algą. To drogi surowiec i wydawało nam się, że kosmetyki będą przez to też bardzo drogie. On jednak go zakupił, a po jakimś czasie wycofał się z pomysłu. Zaczęliśmy więc sami nad tym pracować i okazało się, że śnieżna alga rzeczywiście jest bardzo dobra. Wykorzystaliśmy więc ją do przygotowania całej linii produktów. Bardzo lubię też naszą linię z peptydami, ponieważ dobrze działają na skórę i w widoczny sposób poprawiają jej jakość. A trzecią moją ulubioną jest linia Botanical HiTech. Stosuję je wszystkie naprzemiennie. Jeśli więc ktoś pyta mnie, która linia jest moją ulubioną, nie jestem w stanie wymienić tylko jednej. (śmiech) W tworzenie każdej wkładam dużo serca.