Lifestyle

Kobiety z obrazów [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Małgorzata Czyńska Małgorzata Czyńska
19 stycznia 2021

Książka ta jest galerią… nieprzeciętnych kobiet. Fascynujących i odważnych. Żyły w różnych epokach i pochodziły z różnych sfer. Wszystkie jednak są tak samo dobrze znane – pozowały do obrazów największym artystom swoich czasów. Jako żony i kochanki, częściej jednak kochanki. Oddane, lecz niezależne. Autorka portretuje m.in. Ninę Witkiewiczową, Catherine Bolnes, Jean Hébuterne, Emilie Flöge, Dorę Maar i Victorine Meurent.

VICTORINE MEURENT I ÉDOUARD MANET 

W tłumie zwiedzających Salon Paryski i odbywającą się tam co dwa lata wystawę sztuki w okazałym Palais de l’Industrie przechadzała się drobna rudowłosa dziewczyna. Przystawała przed obrazami, po cichu marząc, że jej prace też tu kiedyś zawisną. W modnej sukni z bufiastymi rękawkami oraz mocno rozkloszowanym dołem i w kapeluszu nałożonym na rude włosy nikt nie rozpoznawał w niej tej budzącej zgorszenie plugawej modelki Édouarda Maneta.

Z daleka spoglądała na sceny rozgrywające się przed jego obrazem zatytułowanym Olimpia. Obserwowała, jak na widok jej wizerunku na płótnie rodzice szybko odwracali dzieciom głowy, kobiety spuszczały wzrok i przyspieszały kroku, a ich mężowie, porządni burżuje, wprawdzie wygrażali laskami w stronę obrazu i rzucali niewybredne inwektywy pod adresem modelki, ale potem wracali na wystawę, choć już bez żon. Pewnie zaskakująco przyjemnie było popatrzeć na kobiecy akt, który nie udawał żadnej Afrodyty, białej niewolnicy w haremie czy Madonny karmiącej piersią małego Jezusa.

Victorine wiedziała dobrze, że w tej purytańskiej epoce uwielbiano przedstawienia nagich kobiet, ale koniecznie pod przykrywką biblijnego lub mitologicznego tematu. (…)

Oczywiście paryżanie chętnie chadzali do burdeli. W latach sześćdziesiątych XIX wieku w stołecznej prefekturze policji zarejestrowanych było ponad pięć tysięcy prostytutek, a dodatkowe trzydzieści tysięcy kobiet uprawiało miłosny proceder bez policyjnej książeczki i obowiązkowych badań lekarskich. Miasto roiło się od ulicznych dziewek i wyrafinowanych kokot, do których w kolejce ustawiali się żądni uciech arystokraci i poważni burżuje. W 1865 roku wszyscy oni w zwartym szyku stanęli na straży moralności, obrzucając Olimpię najgorszymi epitetami.

Édouard Manet, Olimpia, Muzeum Orsay, Paryż

Nikt nie zauważył formalnych analogii do sławnego obrazu Tycjana Wenus z Urbino. Już dwa lata wcześniej, kiedy Manet pokazał publiczności swoje Śniadanie na trawie, malowidło uznano za obrazę moralności, wyśmiano i nawet okładano laskami. Victorine siedząca nago na pikniku wśród ubranych mężczyzn i patrząca spokojnie na widza okrzyknięta została bezwstydnicą. Ale scena przedstawiająca młodą kobietę odzianą jedynie w biżuterię i pantofelki, z orchideą we włosach, z czarnym kotem u stóp i wychylającą się z cienia murzyńską służącą wywołała burzę. Gazety pisały, że Olimpia śmierdzi rozkładającym się trupem i przypomina samicę goryla, gdyż Manet malował śmiałymi pociągnięciami pędzla i nie portretował idealnych ciał jakby odkutych w alabastrze. 

„Cóż to za odaliska o żółtym brzuchu, haniebny model wydobyty nie wiedzieć skąd!” – pisał krytyk Jules Claretie, a inny przestrzegał: „Kobiety oczekujące rozwiązania i młode panienki, jeżeli są rozsądne, powinny uciekać od tego widoku”. Realizm Maneta był nie do przyjęcia i znacznie wyprzedzał epokę. (…)

A jeszcze niedawno Manet marzył o nauce w modnej wśród młodzieży pracowni Couture’a. W 1847 roku, podobnie jak wszyscy, podziwiał jego obraz Rzymianie okresu upadku, zwycięzcę Salonu. Trzy lata później ubłagał wreszcie ojca, żeby pozwolił mu studiować malarstwo. August Manet, nobliwy urzędnik, szef gabinetu Ministerstwa Sprawiedliwości, już dawno pożegnał się z nadzieją, że najstarszy syn, który w gimnazjum ciągle siedział w oślej ławce i powtarzał klasy, zrobi karierę w sądownictwie albo ostatecznie w marynarce. (…)

Studenci Couture’a wołali na Victorine Meurent „Krewetka”. Przezwisko było pieszczotliwe i bardzo do niej pasowało, miała filigranową figurę, rude włosy i mlecznoróżową karnację. Posiadała też talent aktorski i uwielbiała wcielać się w różne role. Zaczęła pozować malarzom jako szesnastolatka. Szybko przekonała się, że godziny spędzone w nieogrzewanej pracowni to raj w porównaniu z prasowaniem sztywnych gorsów męskich koszul, krochmaleniem halek i namaczaniem wielkich prześcieradeł. W końcu nieraz pomagała matce, która całe życie spędziła nad balią w pralni. 

Istnieje kilka wersji jej poznania się z Manetem. Najbardziej prawdopodobna jest taka, że malarz zobaczył Victorine właśnie w pracowni Couture’a, druga, że dojrzał ją w tłumie przed Pałacem Sprawiedliwości, kolejna, że spotkał dziewczynę w zakładzie grawerskim jej ojca. (…)

Skandal i niezrozumienie publiczności towarzyszyły im niemal od początku. Już obraz Uliczna śpiewaczka z 1862 roku wzbudził zgorszenie. Victorine pozowała w zastępstwie, bo prawdziwa śpiewaczka, którą malarz spotkał na ulicy przed podrzędnym kabaretem, nie była zainteresowana wizytą w pracowni przy rue Guyot. (…)

Chrzest bojowy oboje przeszli w 1863 roku, kiedy płótno Maneta Śniadanie na trawie nie zostało zakwalifikowane przez jury Salonu. To był rok, kiedy grono jurorów odrzuciło trzy piąte spośród pięciu tysięcy zgłoszonych prac. Niezadowolenie malarzy, dla których w zinstytucjonalizowanym życiu artystycznym Salon często oznaczał być albo nie być, okazało się tak wielkie, że cesarz Napoleon III polecił wystawić wszystkie dzieła. Śniadanie na trawie stało się, ku zgrozie Maneta, sztandarowym dziełem tego Salonu Odrzuconych, najczęściej i najbardziej wyszydzanym płótnem na wystawie. 

Édouard Manet, Śniadanie na trawie, Muzeum Orsay, Paryż

Był zdumiony szumem wokół obrazu, bo pragnął tylko namalować sielską scenę, wzorowaną na dziele Tycjana Koncert wiejski, tyle że umieszczoną we współczesnych realiach. Tymczasem samo ujęcie tematu – przedstawienie nagiej kobiety w towarzystwie ubranych mężczyzn – wywołało oburzenie krytyki i publiczności. Naga modelka Maneta stała się znana paryskiej publiczności z imienia i nazwiska. Rzadka rzecz w czasach, gdy zwykle pozujące kobiety pozostawały anonimowe.

Przyjęty dwa lata później na Salon obraz Olimpia tylko potwierdził jej opinię dziwki. Dziewiętnastowieczni krytycy sztuki i ówczesna publiczność tak mocno utożsamili modelkę Maneta z jego „nieprzyzwoitymi” obrazami, że do dzisiaj w powszechnej opinii uchodzi ona raz za prostą dziewkę z ludu, zwyczajną prostytutkę, raz za słynną paryską kurtyzanę. (…)

W pracowni Maneta bywały modelki, młode malarki, takie jak Berthe Morisot i Eva Gonzalès, oraz aktoreczki i kokoty, jak Méry Laurent i Henriette Hauser. Tę ostatnią poprosił o pozowanie do słynnego obrazu Nana, przedstawiającego kobietę w eleganckiej bieliźnie, pudrującą się i malującą usta przed lustrem oraz czekającego na nią mężczyznę w wieczorowym stroju, w wysokim cylindrze na głowie. Sposób ukazania nie pozostawia wątpliwości co do profesji kobiety, zresztą cały Paryż wiedział, że Henriette Hauser, zwana „Cytrynką”, była kochanką księcia d’Orange. 

Manet nie był skłonny do wielkich namiętności, ale lubił subtelne romanse. Z Berthe Morisot łączył go długoletni emocjonalny związek, zakończony dopiero jej małżeństwem z młodszym bratem Maneta. Z Méry Laurent podtrzymywał uroczy flirt, pisząc do niej liściki ozdobione pięknymi malunkami – ich przyjaźń musiała być dla niej ważna, bo po śmierci Maneta każdego roku zanosiła pierwsze kwiaty bzu na jego grób. (…)

Victorine Meurent na jakiś czas zniknęła z życia i pracowni Maneta. W latach siedemdziesiątych XIX wieku wyjechała do Ameryki. Wróciła do Paryża w 1875 roku i od razu zapisała się na wieczorowy kurs w Académie Julian. Od dawna chciała malować, uczyła się rysunku. Rok później zgłosiła na Salon swój autoportret.

Obraz został przyjęty. Wystawiała na Salonie także w latach 1879, 1885 i 1904. W 1903 roku została członkiem Société des Artistes Français. Wywalczyła sobie uznanie, ale wciąż ciągnął się za nią cień Olimpii. Zafascynowany Victorine Henri de Touluse-Lautrec nazywał ją po prostu Olimpią i sam malował podstarzałą już wtedy kobietę. Podobno około 1893 roku prowadził znajomych do jej mieszkania, żeby przedstawić im zniszczoną, wyłysiałą Olimpię.

Wokół jej postaci narastały kolejne mity. Wielu pisało, że źle skończyła i zmarła młodo. Żeby się utrzymać, sprzedawała rysunki w kawiarniach na Montmartrze, chodziła po knajpach z katarynką i małpką na ramieniu.

Trzy miesiące po śmierci Maneta, z początkiem sierpnia 1883 roku, Victorine zebrała się na odwagę i wysłała do pani Manet list z prośbą o finansową pomoc. 

Wie pani z pewnością, że pozowałam do znacznej części jego obrazów – pisała – między innymi do Olimpii, jego arcydzieła. Pan Manet okazywał mi duże zainteresowanie i mówił często, że jeżeli sprzeda swoje obrazy, odłoży dla mnie pewną gratyfikację. Byłam wówczas młoda i beztroska. Wyjechałam do Ameryki. Kiedy wróciłam, pan Manet, który sprzedał wiele swych obrazów panu Faure, powiedział mi, że i mnie się coś z tego należy. Nie chciałam przyjąć, podziękowałam mu gorąco i dodałam, że kiedy nie będę mogła już pozować, przypomnę mu jego obietnicę. Czas ten nadszedł wcześniej, niż myślałam; ostatnim razem, gdy widziałam pana Maneta, przyrzekł mi, że postara się dla mnie o miejsce bileterki w teatrze, i dodał, że zapłaci za mnie wymaganą kaucję… 

Suzanne zignorowała prośbę modelki męża. Zapewne podobnie jak inni sądziła, że Victorine była jego kochanką. Pewnie tak, chociaż niektórzy, jak historyczka sztuki Eunice Lipton, twierdzą, że to mało prawdopodobne, wziąwszy pod uwagę, że malarz zmarł wyniszczony przez syfilis, a Victorine przeżyła go o kilkadziesiąt lat.

Bój o Olimpię trwał jeszcze długo po śmierci Maneta. Kiedy Claude Monet dowiedział się, że wdowa po malarzu zamierza sprzedać sławne płótno amerykańskiemu nabywcy, wymyślił rozpisanie publicznej subskrypcji, która pozwoliłaby odkupić Olimpię od Suzanne i przekazać ją państwu. Przyjaciele Maneta marzyli, żeby obraz trafił do Luwru. (…) W listopadzie 1890 roku Olimpia została przekazana państwu, ale do Luwru obraz trafił dopiero w 1907 roku. 

Victorine Meurent żyła osiemdziesiąt trzy lata, zmarła w 1927 roku. Przez ostatnie dwadzieścia lat dzieliła dom w Colombes na przedmieściach Paryża z przyjaciółką Marie Dufour, nauczycielką gry na fortepianie.

W muzeum w Colombes znajduje się jedyne zachowane dzieło Victorine. Jeszcze do niedawna uważano, że cały jej twórczy dorobek przepadł w pożarze. Obraz Niedziela palmowa, przedstawiający dziewczynę niosącą palmową gałązkę, nie wyszedł spod ręki amatora. Udowadnia, że Victorine Meurent była utalentowaną, wrażliwą i wytrawną malarką. Tabarant twierdził, że była dziwną dziewczyną o wielu twarzach. Po pierwsze, pochodziła z klasy robotniczej, a chciała zostać malarzem; po drugie, była kobietą niezależną.