Rozmowy

Katarzyna Tubylewicz Tym, co nam w życiu pomaga, jest miłość [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia archiwum prywatne
25 maja 2020

W przenikliwy sposób portretuje Szwecję, w której mieszka od 20 lat. Nie tylko w reportażach. Również w swojej pierwszej powieści kryminalnej „Bardzo zimna wiosna”, która miała niedawno premierę. Kraj ten widziany oczami Katarzyny Tubylewicz jest daleki od ideału, jakim jawi się wielu z nas. Jej Szwecja jest zaskakująco emocjonalna. Podobnie jak bohaterowie najnowszej książki. O tym m.in. rozmawiamy. Ale też o kobiecej wewnętrznej sile oraz… jodze, którą pisarka praktykuje od wielu lat i której jest nauczycielką.

Podobają mi się postaci, które powołałaś do życia w swojej ostatniej książce, „Bardzo zimna wiosna”. Zwłaszcza kobiece. Jedną z głównych bohaterek jest Greta, niezwykle silna kobieta.

Greta jest dla mnie ważną postacią, ponieważ chciałam pokazać, że kobieta stara nadal może być charyzmatyczna. Nadal może być osobą, którą zawsze zauważa się w towarzystwie i fascynować nie tylko osobowością, ale także wyglądem. Greta jest też taką bohaterką, która pokazuje, że kobiety stają się silne przez doświadczenie, przez wychodzenie z roli ofiary. Greta i Ewa doświadczyły przemocy, były świadkami przemocy. A siła moim zdaniem rodzi się w kobietach wraz z dojrzewaniem, nabywaniem doświadczeń… Macierzyństwo bardzo na to też wpływa.

Ty jesteś silna?

Mam 19-letniego syna i na pewno to stanowi jakąś część mojej siły. Zdecydowanie jestem silną kobietą, ale nie taką, która urodziła się jako przebojowa. Jestem osobą, która wykonała ogromną pracę nad sobą. Jako dziewczynka byłam bardzo nieśmiała, czerwieniłam się, nie miałam nigdy odwagi występować publicznie czy zabrać głosu w towarzystwie. Byłam skrajnie przestraszoną, wycofaną osobą i dopiero z czasem stałam się kimś zupełnie innym. Mam już tyle lat, że mogę spokojnie powiedzieć, że jestem silną kobietą. Tak.

A co sprawiło, że zaczęłaś pracę nad sobą?

To chyba było bardzo instynktowne. Byłam dzieckiem, które można określić mianem nadwrażliwego. W związku z tym miałam bardzo wybujałą fantazję i dużo różnych lęków. Przy tym chciałam dużo przeżywać, a przeszkodą, by naprawdę doświadczać życia była właśnie moja nieśmiałość, brak wiary w siebie, przekonanie, że jestem brzydka, głupia – wszystko to, co dziewczynki często o sobie myślą. Kiedy jednak ma się w sobie taką ogromną ciekawość świata, to życie różne rzeczy podpowiada, by ją zaspokoić. Ja musiałam się zmierzyć z tymi, których się bałam.

Co masz na myśli, mówiąc to?

Na przykład nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieszkać zagranicą, ponieważ bardzo wcześnie wiedziałam, że chcę pisać i tak silnie byłam i jestem związana z ojczystym językiem. Należę do pokolenia, w którym dużo ludzi planowało, że wyjedzie na studia zagranicę, bo chcieli żyć gdzie indziej. A ja w ogóle tego nie chciałam, uważałam że to jest przerażające. I nagle tak się ułożyło życie, że zakochałam się w moim obecnym mężu i właściwie jedyną opcją dla nas w tamtym momencie był wyjazd za nim do Szwecji. I ja to zrobiłam. I bardzo wcześnie, w kraju, którego języka nie znałam, urodziłam dziecko. Kiedy nasz syn był bardzo mały, często byłam z nim sama, ponieważ mąż pracował wtedy w innych miastach, w innych krajach i w domu bywał tylko w weekendy. Ja, rozpieszczona trochę jedynaczka, w Warszawie zawsze w tej samej grupie przyjaciół, z którą czułam się bezpiecznie, bojąc się spotkań z nowymi ludźmi, nagle musiałam się na nie otworzyć. No i zacząć mówić po szwedzku, a przecież początki używania nowego języka to zawsze swego rodzaju koszmar – dorosły, wykształcony człowiek brzmi nagle jak pięciolatek i robi przedziwne błędy.

Dużo cię to wszystko kosztowało?

To było bardzo ciekawe. Trudne, ale fascynujące. Na pewno bardzo dużo daje także świeże zakochanie, wtedy jest się o wiele silniejszym. Poza tym, kiedy zderzyłam się z nową rzeczywistością, z tym że muszę szybko nauczyć się szwedzkiego, samodzielnie poradzić z nowymi rzeczami, że w ogóle często jestem sama, bo na początku tak to wyglądało – potraktowałam jako wyzwanie. I bardzo szybko zaczęło mi się to podobać. I to nie był koniec, bo jako dosyć młoda osoba, wygrałam konkurs na dyrektora Instytutu Polskiego w Sztokholmie i pełniłam tę funkcję przez 6 lat. W latach 2006 -2012. Nagle trafiłam do bardzo sformalizowanego i hierarchicznego świata, którego się bałam, gdzie na zebraniach siedziałam ze starszymi ode mnie 10-20 lat mężczyznami, którzy na początku traktowali mnie jak małą blondynkę. Gdy zaczęłam pracę w Instytucie i zaczęłam go z moimi pracownikami reformować, byłam niesamowicie krytykowana, atakowana przez Polonię, z wieloma rzeczami znowu sama – wracałam z pracy do domu i płakałam. Ale znowu w siebie uwierzyłam i ten Instytut udało mi się zreformować, udało się na jakiś czas wprowadzić polską kulturę do najlepszych szwedzkich miejsc, zachwycić Szwedów Polską. Niestety potem Instytut na powrót zamienił się w konserwatywną instytucję, ale to już inna historia. W czasie pracy w dyplomacji, odkryłam też jogę. I to jest ten jeszcze jeden ważny element mojego rozwijania się. Praktykuję ją od 2008 r. i dzisiaj jestem też nauczycielką jogi po licznych kursach.

Czy praktykowanie jogi wtedy ci pomogło?

Ogromnie. Z powodu stresu w pracy dostałam ostrej astmy i dowiedziałam się, że joga może mi w tym pomóc. I rzeczywiście mnie z tej astmy wyleczyła. Ale czułam też intuicyjnie, że joga mnie interesuje na wielu poziomach. Na początku była dla mnie tym, czym jest dla wielu ludzi – praktykowałam ją dwa razy w tygodniu. Z czasem stała się także ścieżką duchową. Dzisiaj uprawiam bardzo wymagającą jogę – ashtangę, którą praktykuje się codziennie, bardzo wcześnie rano. Wstaję więc o piątej. To jest bardzo dynamiczna, fizyczna praktyka, która najpierw konfrontuje człowieka z jego słabościami, a potem go zmienia. Joga poważnie traktowana zawsze jest praktyką transformacyjną, która wzmacnia i ciało, i duszę. Pozwala lepiej zrozumieć siebie, przełamać różne ograniczenia, blokady i w ich miejsce wprowadzić spokój i siłę.

W jaki sposób wyglądało to zderzenie z własnymi słabościami? I ile czasu zajęło ci wypracowanie w sobie siły poprzez praktykowanie jogi?

Uważam, że tym, co nam w życiu pomaga, jest miłość. Ja od razu zakochałam się w jodze jako praktyce. Jeśli chodzi o słabości, gdy zaczęłam praktykować ashtangę, zauważyłam, że jestem naprawdę niecierpliwa. Że czasami moja ambicja i chęć zrobienia czegoś szybko, przynosi efekty dość opłakane, bo na początku parę razy się kontuzjowałam. Potem zrozumiałam, że pewne rzeczy należy robić wolniej. Dzisiaj jestem w jodze dość zaawansowana – na serii intermediate. To jest taka seria, w której przeważa bardzo dużo głębokich wygięć do tyłu. Są wspaniałe, ale na początku często w człowieku budzą lęk, a ich efektem jest ból. Więc miałam takie okresy, kiedy cały czas coś mnie bolało, zawsze jednak czułam, że to jest moja droga i muszę na niej pozostać. No i ból minął, zastąpiła go nowa energia i radość. Droga jogi jest też drogą otwartą – im dłużej się ją praktykuje, tym bardziej rozumie się coś, czego się dotąd nie rozumiało. I to nigdy nie jest zamknięty proces. Więc dzisiaj mogę powiedzieć, że ten proces wzmacniania się nie został zakończony, on nadal trwa.

Jak, według twojego doświadczenia, praktykowanie jogi przekłada się na budowanie siły fizycznej?

Jeżeli o to chodzi, to moja siła fizyczna i moje umiejętności są na takim poziomie, że po dwóch godzinach zaawansowanej praktyki nie czuję się zmęczona. Wręcz przeciwnie, mam dzięki temu dużo świeżej dobrej energii i poczucie, że będzie mi się lepiej pracowało. Na początku mojej drogi z ashtangą, po dużo krótszej praktyce, musiałam iść spać. Aby wzmocnić ciało potrzeba paru lat codziennej praktyki. Oczywiście to kwestia indywidualna. Dzisiaj, mając 45 lat, jestem naprawdę w dużo lepszej formie i o wiele sprawniejsza niż kiedykolwiek.

Joga jest w twoim życiu bardzo ważna. Czy dlatego Ewa, twoja bohaterka z „Bardzo zimnej wiosny” wycisza się, robiąc Powitanie słońca?

Tak, staram się jogę promować. Ewa dopiero wychodzi z roli ofiary i na początku, kiedy ją poznajemy, jest w silnej traumie i bardzo osłabiona. Daję jej jogę, bo jest ona narzędziem, które bardzo dużo może zmienić w życiu człowieka w pozytywny sposób.

Czytając twoją książkę, miałam poczucie bliskości z każdą z twoich bohaterek. W każdej odnajdywałam jakąś cząstkę siebie. A tobie która z bohaterek jest najbliższa?

Chyba nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. W ogóle powiem coś, co cię może zdziwić: mnie jest dużo łatwiej pisać o mężczyznach. Pomimo tego, że wiem i bardzo się z tego cieszę, że te bohaterki się udały i wywołują w czytelnikach emocje. Z jednej strony, każdej z nich jakąś część siebie dałam. Ale z drugiej strony, nawet jeśli obdzielam moich bohaterów (także mężczyzn), jakimiś częściami siebie, to jednocześnie bardzo pilnuję tego, żeby każdy bohater i każda bohaterka byli też odpowiednio daleko ode mnie. Nikt nie jest doskonały, każdy ma jakieś swoje rany i jednocześnie coś wspaniałego. Moim zdaniem kluczem do tego, żeby tworzyć wiarygodnych bohaterów jest to, by ich lubić, ale też zachować wobec nich dystans, dzięki któremu można ich pokazać obiektywnie, z wielu stron. Więc trudno mi powiedzieć, która z tych bohaterek jest mi najbliższa, ale… ważna była dla mnie bardzo Greta. Bo ona jest w jakiś sposób, po pierwsze przełamaniem pewnego stereotypu starej kobiety, a po drugie – ma cechy, które ja może też bym chciała w sobie rozwijać? Chociaż nie jest żadnym wzorem, ma dużo negatywnych cech. Chyba chciałabym mieć taką przyjaciółkę. (śmiech)

Wspólnie ze swoim synem Danielem, pracujesz nad kolejną książką – o samotności. Skąd pomysł na taki akurat temat?

Uznałam, że jest ciekawy. Mieszkam w Szwecji, ale jedną nogą zawsze jestem w Polsce i bardzo wyraźnie widzę różnicę w percepcji słowa „samotność” pomiędzy tymi krajami. W Polsce samotność jest, mam wrażenie, dość jednoznacznie kojarzona negatywnie. Bywa też tabu. Często, kiedy się mówi o kimś, że jest samotny, nigdy z nikim się nie związał, mieszka sam, jest to synonimem jakiejś katastrofy i nieudanego życia. Poza tym w Polsce jest też dużo trudniej o samotność, bo to jednak kraj gęsto zaludniony i nawet gdy się pójdzie na spacer do Lasu Kabackiego, spotyka się tabuny ludzi. Z jednej więc strony ludzie w Polsce boją się samotności, ale mają w sobie też czasami tęsknotę za przestrzenią, za tym, żeby pobyć gdzieś nad jeziorem samemu i posłuchać śpiewu ptaków. W Szwecji z kolei jest bardzo dużo ludzi, którzy mieszkają sami i to nie jest uznawane za coś złego i smutnego. 40 proc. gospodarstw to są gospodarstwa jednoosobowe. Czasami jest to tymczasowa sytuacja, bo Szwedzi rozwodzą się częściej niż Polacy, więc między związkami żyją samotnie. Szwedzi kochają też samotność na łonie natury. Mówi się, że dla tego bardzo zsekularyzowanego społeczeństwa, religią jest miłość do natury. I ta miłość jest chętnie przeżywana właśnie w samotności. Dlatego w Szwecji samotność kojarzy się też pozytywnie, choć zarazem sporo się dyskutuje o problemie samotności niechcianej i co jakiś czas rozpatrywane jest powołanie ministra ds. walki z samotnością.

Jak ty odbierasz samotność?

Ja z jednej strony bardzo potrzebuję ludzi, ogromnie cenię sobie głębokie związki i głębokie rozmowy, mam w sobie też wielką ciekawość innych. Z drugiej strony jednak jestem introwertyczką, ale zgodnie z tym, co mówi o introwertykach Susan Cain w swojej książce „Ciszej proszę”. Według niej introwertyk to jest taki człowiek, który w przeciwieństwie do ekstrawertyka, nie ładuje swoich baterii w towarzystwie. Introwertycy z reguły bardzo silnie wyczuwają różne ukryte przekazy między ludźmi, są bardzo empatyczni i dlatego obcowanie z innymi jest dla nich dużo bardziej męczące. Więc żeby się zrelaksować, żeby poczuć się znowu sobą, introwertyk musi być sam. I ja jestem taką osobą – też mam w sobie ogromną potrzebę samotności. Uważam wręcz, że samotność jest często warunkiem kreatywności.

Jest też jednym z podstawowych ludzkich doznań.

Tak. W końcu nasz lęk przed śmiercią jest strachem przed ostateczną samotnością – przechodzeniem samotnie przez odejście. Moja książka będzie opowieścią o różnych wymiarach samotności, różnym patrzeniu na nią: i o lęku, i o tęsknocie… Będzie składała się w dużej mierze z wywiadów, ale będzie też ilustrowaną fotografiami Daniela opowieścią o pięknych miejscach w Szwecji, w których można odnaleźć samotność.

Katarzyna Tubylewicz ze swoim synem Danielem.