Lifestyle

Katarzyna Pawlik Wygrana na końcu nie jest aż tak fajna jak droga, która do niej prowadzi [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia archiwum prywatne
18 stycznia 2021

Pilates odkryła, gdy z powodu problemów z kręgosłupem trafiła do fizjoterapeutki. Już po pierwszej sesji ból ustąpił. Zaczęła więc regularnie ćwiczyć. Metoda zachwyciła ją tak bardzo, że postanowiła sama również kształcić się w tym kierunku. Katarzyna Pawlik ukończyła jedną z najlepszych na świecie szkół pilatesu – Polestar Pilates w Miami, a po powrocie do kraju otworzyła własne studio Pilates100. Jej celem jest pomaganie ludziom poprzez poprawianie ich komfortu życia oraz popularyzacja pilatesu w Polsce.

Z wykształcenia jesteś psychologiem społecznym, ale pracujesz jako instruktorka pilates. Jak długa droga cię do tego doprowadziła?

Ukończyłam psychologię na SWPS w Warszawie. Gdy dorastałam, marzyłam, żeby zostać headhunterką. Wydawało mi się, że headhunterzy mają cudowne życie, bo uszczęśliwiają ludzi. Takie miałam dziecięco-naiwne wyobrażenie na temat tego zawodu. I w tym kierunku poszłam. Jako headhunterka pracowałam półtora roku. Starłam się niestety z brutalną rzeczywistością. W praktyce okazało się, że ten zawód wiąże się często z namawianiem ludzi do dokonania niekoniecznie lepszego wyboru. To jest biznes.

Miewałaś wyrzuty sumienia?

Jestem, niestety, uczciwa i kochająca ludzi. Ta praca stresowała mnie i nie byłam w tym dobra, bo nie miałam wewnętrznej motywacji. Ja nie umiem sprzedawać rzeczy, które są kompletnie w mojej ocenie niedobre. Namówienie człowieka, który ma dobrą pracę, aby ją zmienił na taką, która jest też teoretycznie ok, ale wiem, że w firmie są problemy personalne, sprawiało, że nie najlepiej się czułam. Przygnębiało mnie to. Absolutnie nie była to praca dla mnie. Zostawiłam ją, chociaż nie miałam żadnego pomysłu na zawodową przyszłość. Potem wszystko potoczyło się dosyć banalnie: mąż dostał pracę zagranicą i wyjechałam razem z nim. Pomyślałam, że odchowam tam dzieci, a jak wrócimy, będę martwiła się, co dalej.

Dokąd wyjechaliście?

Najpierw do Dubaju, a potem na Jamajkę, gdzie mój mąż dostał kolejną pracę. I tam odkryłam pilates. Miałam problemy z kręgosłupem i trafiłam do Summer Lopez, fizjoterapeutki, właścicielki Body Forte, studia pilatesu. I już na pierwszej sesji robiłam z nią ćwiczenia pilatesowe w ramach fizjoterapii. To było moje pierwsze doświadczenie. Miałam wtedy 36 lat. Nie szukałam pilatesu. Szukałam fizjoterapeuty, który uwolni mnie od bólu kręgosłupa po bliźniaczej ciąży.

Czy pilates był miłością od pierwszego wejrzenia?

Tak, od pierwszego ruchu. (śmiech) Wszystko było tak przemyślane, tak sensowne. Wyszłam stamtąd trzy centymetry wyższa. Nie odczuwałam żadnego bólu, co sprawiło, że życie wydawało mi się piękniejsze. To było dla mnie wielkie odkrycie. Zaczęłam więc regularnie chodzić na sesje. W szczytowym momencie było to sześć godzin pilatesu tygodniowo. Kiedy Summer zobaczyła, że tak bardzo się zaangażowałam i tak mi się podoba, poleciła mi szkołę Polestar Pilates. Główna siedziba znajdowała się w Miami, więc z Jamajki miałam wygodne połączenie – półtorej godziny lotu. I tak zaczęłam swoją przygodę edukacyjną.

Co cię zafascynowało w pilatesie?

Najbardziej to, w jaki sposób ten ruch leczy. Wiedziałam, że dzięki pilatesowi będę zdrowsza i w lepszej kondycji – będę mogła na przykład robić więcej rzeczy wspólnie z dziećmi. Nie myślałam wtedy, że kiedykolwiek poprowadzę własne studio. Zaczęłam studiować pilates z powodu troski o siebie i rodzinę, im bardziej jednak go poznawałam, tym bardziej chciałam się nim dzielić z innymi. Byłam zachwycona tym, jak przemyślane są te ćwiczenia, jak to wszystko spina się w całość, jak poprawia człowiekowi komfort życia.

Czym wyróżniała się szkoła, w której podjęłaś naukę?

Kładzie się w niej duży nacisk na rehabilitację. Spodobało mi się ich holistyczne podejście do zagadnienia ruchu, mocne osadzenie w nauce – poparte badaniami medycznymi m.in. na temat funkcjonowania całego organizmu: ustawienia szkieletu, funkcjonowania aparatu ruchu, układu nerwowego czy krwionośnego. Dlatego właśnie pilates wydał mi się najbardziej rzetelną formą aktywności fizycznej spośród wszystkich. Ma on uzasadnienie w budowie, mechanice i fizjologii organizmu. To mnie najbardziej w pilatesie ujęło. Jestem sceptyczką, nie należę do ludzi, którzy odlatują w kosmos myślami, chociaż wyobraźni mi nie brakuje. Lubię mieć dowód, że coś działa. Było nim przede wszystkim to, że dzięki sesjom pilatesu moje samopoczucie bardzo się poprawiło, oraz to, że metoda ta ma absolutne racjonalne uzasadnienie medyczne.

Kiedy pomyślałaś sobie, że pilates może być twoim sposobem na życie?

Gdy mieliśmy już wracać do Polski. Zaczęłam ćwiczyć pilates w 2016 roku, w 2017 poszłam do szkoły pilatesu, a w 2018 zaczęłam myśleć nad założeniem własnego studia. To był w sumie dosyć krótki czas. Decyzję pomogły mi podjąć rozmowy z mężem przy kawie. Zastanawiałam się, co ja w Polsce będę robiła, skoro mój wyuczony zawód nie bardzo się sprawdził. Poza tym po tylu latach, powrót do niego nie miał najmniejszego sensu. Pomyślałam wtedy: dlaczego nie pilates? Jestem bardzo pokorną osobą. Wychodzę zawsze z założenia, że ile by człowiek nie studiował, to nadal jest bardzo malutki w tym, co robi. Jakoś leży to w mojej naturze…

Nigdy nie przypuszczałaś, że będziesz pomagać ludziom nie jako psycholog, lecz jako instruktorka pilatesu. To fascynujące, że życie stawia nas często nieoczekiwanie w takich sytuacjach, które odwracają je o 180 stopni.

Ja tego tak nie postrzegam. W moim przypadku jedna rzecz wynika z drugiej. Chociaż rzeczywiście, gdy spojrzeć na wszystko z boku, to… Życie jest drogą. Czasami zdarzają się na niej uskoki, czasami nagłe wspinaczki pod górę. Każdy musi tę własną ścieżkę odnaleźć i zdecydować, w którą stronę będzie podążał. Fajnie, że wspomniałaś, że pomagam ludziom – bo to na pewno był jeden z ważnych aspektów decyzji o założeniu własnego studia Pilates100. Psychologię również wybrałam z tego powodu. To ogromna satysfakcja, gdy przychodzi ktoś do mnie na zajęcia np. z takim bólem, że nie może podnieść ręki, a po sesji mówi, że ból ustąpił. Takie rzeczy rzeczywiście są cudowne.

Czy to ci daje największą satysfakcję w pracy?

Myślę że największa będzie taka długoterminowa, że naprawdę udało mi się pomóc wielu osobom – motywując je do lepszego życia zarówno swoim przykładem, jak i ucząc pilatesu. Moim marzeniem jest, aby w Polsce coraz więcej ludzi praktykowało pilates. Nie muszą u mnie, ale niech zaczną i przekonają się, że to im poprawia jakość życia. Jeśli się do tego przyczynię, choćby w niewielkim stopniu, wtedy będę szczęśliwa.

Czujesz się spełniona? W sensie miejsca w życiu, w którym jesteś teraz… Bo satysfakcję z tego, co robisz – masz.

To jest bardzo dobre pytanie. Bo ja, jak wcześniej ci powiedziałam, jestem osobą, która postrzega życie jako drogę. I cały czas mam takie wewnętrzne przekonanie, że spełniona mogę być dopiero na jej końcu, gdy już podsumuję całość. Patrząc na proces drogi – to tak. Myślę, że jestem spełniona. Ale cały czas myślę też sobie: jak mogę być spełniona, skoro mam jeszcze tyle do zrobienia? Tyle do nauczenia się? Na pewno mam ogromną radość z tego, co robię. Chociaż cały czas marzę o tym, co przede mną.

Jaki masz cel?

Długoterminowy? Rozpropagowanie pilatesu. Krótkoterminowy? Chciałabym być jeszcze lepszym instruktorem, jeszcze więcej wiedzieć na ten temat, mieć jeszcze bardziej różnorodne doświadczenie w pracy z klientami. Uczyć się postrzegania ciała, rozumienia go. Marzeniem wszystkich instruktorów pilatesu jest wyrobić w sobie taką super intuicję, jaką miał Joseph Pilates – patrzył na człowieka i wiedział, co mu jest potrzebne. Czytam teraz najnowszą książkę o Josephie Pilatesie pt. „Caged Lion”, a dwa dni temu oglądałam wywiad z jej autorem Johnem Howardem Steelem. Powiedział, że jest absolutnie przekonany, że Joseph Pilates nie miał pojęcia, jak te wszystkie mięśnie się nazywały, tylko był genialny w intuicyjnym rozumieniu ciała. Też chciałabym mieć takie umiejętności i moją drogą do osiągnięcia tego jest ciągłe szkolenie się, ale staram się pamiętać, że wygrana na końcu nie jest aż tak fajna, jak droga, która ku niej prowadzi.