Rozmowy

Katarzyna Kucewicz Dla mnie wędrówka w kierunku wymarzonej wagi jest drogą rozwoju osobistego [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia archiwum prywatne
20 stycznia 2023

Rok temu postanowiła, że zawalczy o swoje zdrowie: całkowicie zmieniła styl życia oraz sposób odżywiania. Tak zaczęła się jej wędrówka w kierunku wymarzonej wagi. Schudła już ponad 40 kilogramów. Katarzyna Kucewicz, popularna psycholożka i psychoterapeutka, mówi, w jaki sposób wspiera samą siebie, gdy pojawiają się kryzysy. A także, jak radykalna zmiana w wyglądzie zweryfikowała jej relacje z innymi ludźmi.

Równo rok temu, w styczniu zaczęłaś o siebie walczyć i schudłaś już ponad 40 kilogramów. To naprawdę robi wrażenie. I w tym kontekście bardzo poruszający jest jeden z twoich wpisów na IG, w którym przyznałaś: „Wiem, jaką drogę – upokorzeń, fatshamingu, atakowania, czucia się nikim – przeszłam”.

Ja ofiarą bardzo agresywnych, bezpośrednich ataków z zewnątrz nie byłam, ale nieprzyjemnych odzywek czy złośliwych sugestii – tak. Atakowanie osób z otyłością jest tak uprawomocnione, że ludzie często nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że ich komentarze są fatshamingiem i mogą kogoś skrzywdzić. Nierzadko jednak równie raniący jest autofatshaming – atakowanie same_ siebie, np. poprzez odtwarzanie w głowie słów rodziny, przyjaciół czy innych osób, które coś sugerują. 

Moja wędrówka jeszcze się nie skończyła, nadal jestem po stronie osób size plus. Przede mną jeszcze 19 kilogramów. 

Co cię zmotywowało, by tę wędrówkę podjąć?

W styczniu 2022 skończyłam 37 lat i to był moment, gdy powiedziałam sobie, że to już ostatni dzwonek, aby coś zmienić. Szwankowało mi zdrowie, miałam nadciśnienie, rozwalony kręgosłup, i różne inne dolegliwości. Czułam, że mam potencjał na bycie sprawną, energiczną osobą, a wszystko to szlag trafia, skoro byle schody czy lekki wysiłek powodują, że mnie wszystko boli.  

I zaczęłaś się odchudzać?

Nie lubię słowa „odchudzać”, wolę określenie „redukować wagę”. Miałam już trzeci stopień otyłości [BMI >40 – przyp. red.]. Przestraszyłam się, że serce mi wysiądzie, że stanie mi się coś złego zdrowotnie. Nie chodziło o to, jak wyglądałam – chociaż też – ale że po prostu było to już niebezpieczne dla mojego zdrowia. Bo ja się sobie nawet podobałam z tą otyłością. Uważałam, że jestem ładną dziewczyną, że niczego mi nie brakuje, że dziewczyny size plus są atrakcyjne i ponętne – i nadal tak uważam. 

Do redukcji wagi podeszłam kompleksowo: znalazłam lekarkę, dietetyczkę i trenerkę. Te trzy dziewczyny zaczęły mnie wspierać w tym procesie. I myślę, że to jest recepta na powodzenie – nie robić tego same_, na własną rękę.

Ja tak długiej drogi jak ty nie przeszłam. Gdy zmieniłam styl życia, schudłam w ciągu roku 15 kilogramów. Pamiętam jednak, że w trakcie tego procesu i nawet po jego zakończeniu, gdy patrzyłam na siebie w lustrze, uważałam, że nadal nie wyglądam wystarczająco dobrze. Nieustannie samą siebie krytykowałam. 

Ja mam tak, że jeśli niekorzystnie wyjdę na jakimś zdjęciu albo zobaczę się w telewizji, to myślę, że nadal źle wyglądam. Gdy schudłam pierwsze 10 kilogramów, miałam wrażenie, że nikt tego nie zauważa oprócz mnie i nikt nie wierzy, że może mi się udać. To było przykre. Takie namacalne dowody, kiedy ludzie zaczęli reagować mówiąc „wow!” miałam, gdy schudłam 30 kilo i zaczęłam ćwiczyć. Redukcja kolejnych 10 kilogramów totalnie zmieniła moją sylwetkę. Dopiero wtedy zauważyłam, że moje ciało wygląda naprawdę inaczej, i że nie jestem już fizycznie tamtą Kasią.

A czy zewnętrzne wzmocnienia, od innych osób, są dla ciebie ważne?

Dla mnie nie jest ważne, co inni mówią na temat mojego wyglądu. I nigdy nie było, bo mam odpowiednią samoocenę. Natomiast znaczenia nabiera to, jeśli kogoś nazywam swoim przyjacielem. Oczekuję wtedy, że będzie mnie doceniał, dopingował. Ponieważ sama jestem taką osobą – jeżeli widzę, że komuś coś się udaje, jestem przeszczęśliwa. Kiedy więc kilka bliskich koleżanek udawało, że nie dostrzega zmiany, jaka w moim wyglądzie zaszła, to było mi po prostu przykro. Byłam przekonana, że będą się bardzo cieszyły, nie brałam pod uwagę innej opcji. Niektóre mówiły: „żebyś nie miała jo-jo!”, albo: „tylko nie przegnij!”, albo: „jeszcze 20? już schudłaś 40, więc może będzie za dużo?”, albo: „no, wreszcie wyglądasz jak człowiek”. To ostatnie jest właśnie fatshamingiem.

Reakcje bliskich nam osób na pozytywne zmiany w nas czy w naszym życiu często są rozczarowujące, to prawda. Ja również tego doświadczyłam.

Uważam, że prawdziwych przyjaciół poznaje się nie tylko w biedzie, ale też, gdy odnosi się sukcesy. Pacjentki często mi opowiadają podobne historie – nie dotyczące redukowania wagi, tylko np. awansu w pracy, poznania fajnego faceta, zajścia w ciążę. Mówią, że nie mogę być w pełni szczęśliwe, bo najbliższa przyjaciółka nie okazuje radości, nie komentuje nawet tego w żaden sposób. Także ja wiem, jak to smakuje i traktuję te sytuacje jak weryfikator relacji. Części z nich mnie pozbawił, zostały przy mnie naprawdę te osoby, które mnie lubią i dobrze mi życzą, a nie te, dla których gruba koleżanka była tylko tłem, by błyszczeć.

Myślę też, że czasami pewne znajomości po prostu muszą się zakończyć, żeby dać miejsce nowym. A czasami dopiero w takiej sytuacji człowiek sobie uświadamia, że to nie jest pierwszy raz, gdy dana osoba nas rozczarowała; że w sumie ten brak ciepłego słowa nie jest jednorazową wpadką, tylko naturą tej właśnie relacji. Lepiej być samej niż w złym towarzystwie albo lepiej mieć jednego przyjaciela niż pięcioro fałszywych.

Gorzko to zabrzmiało.

Tak, ale żeby też to zrównoważyć – dostałam również mnóstwo naprawdę bardzo, bardzo pozytywnego feedbacku od innych osób. Wzmacniającego. No, ale wiadomo, przede wszystkim najważniejsze jest to, że ja samą siebie potrafię doceniać i chwalić. Umiem siebie dopingować oraz nagradzać i nie w ten sposób, że pozwalam sobie na zjedzenie czegoś słodkiego. Potrafię powiedzieć sobie: „Kasia, jesteś dzielna, silna, zdolna, konsekwentna, zdyscyplinowana”. Robię sobie prezenty w rodzaju pójścia na masaż, na basen czy dodatkową lekcję pilatesu. To jest takie moje troszczenie się o siebie. Polega ono na tym też, że kiedy mam kryzys, nie opuszczam siebie, tylko staram się ze sobą rozmawiać i samą siebie wspierać.

A czy zdarza ci się krytykować samą siebie?

Oczywiście, ale nigdy nie jestem wobec siebie przemocowa, nawet jeżeli zrobię coś, co jest głupie i czego żałuję. Mówię sobie wtedy: nie zrobiłaś tego dobrze, to nie wypadło najlepiej. Potrafię być wobec siebie szczera, czasami brutalnie, ale nigdy nie przekraczam granicy – nie zaczynam siebie samej oczerniać, wyszydzać, nie dewaluuję swojej wartości. Swoich pacjentów zawsze uczę też, że nie chodzi o to, aby wewnętrznego krytyka wyłączyć w ogóle i bez względu na wszystko zawsze siebie chwalić. Chodzi o to, aby umieć siebie skrytykować w taki sposób, by nie tracić motywacji; by rano wstawać z łóżka z myślą „dzisiaj dam radę”.

Skąd jeszcze czerpać tę motywację?

Każdego motywuje co innego. Mnie, w kontekście redukcji wagi, bardzo motywuje dyscyplina, ponieważ całe życie jej nie miałam. Po śmierci mojej mamy na wszystko mi pozwalano. Wszystko miałam podane na tacy i nie potrafiłam z tego mądrze skorzystać.

Czy dyscyplinowanie siebie jest rodzajem kontroli?

Na pewno. Myślę, że wśród osób z otyłością wiele ma z nią problem. Ja np. kontrolowałam wszystko z wyjątkiem jedzenia. Dlatego wiem, że potrzebuję surowej dyscypliny, bo powiedzenie sobie: „możesz zjeść trochę słodkiego” wprowadza poczucie chaosu. Dla innych „trochę” oznacza trochę, dla mnie: no limits. Ja muszę mieć bardzo klarowne zasady gry. I akurat w przypadku redukowania wagi potrzebuję prostych komunikatów, np. że mogę zjeść 25 dkg owoców. Tego się trzymam, bo jak zaczynam kombinować, że np. na śniadanie zjem sobie to albo to, a nie wskazany posiłek, sytuacja ta zaczyna mnie denerwować.

Rozumiem, że korzystasz ze szczegółowo rozpisanego planu żywienia? I wiesz, co będziesz jadła na śniadanie w piątek za tydzień?

Mam bardzo dużo planów żywieniowych od mojej pani dietetyczki, żeby nie było monotonnie, bo szybko mi się nudzi. Więc co za tydzień w piątek – nie do końca, bo to zależy, który plan stosuję, ale generalnie można powiedzieć, że wiem. Mam cały czas w głowie kalkulator kalorii i kiedy idę np. na śniadanie do restauracji, przeliczam, ile mniej więcej zjadłam, żeby dopasować do tego kolejny posiłek. Wiem, że jeżeli chcę zredukować wagę, muszę zjeść mniej, więc pilnuję się, żeby nie przegiąć. Dlatego denerwujące jest dla mnie, gdy ktoś mi mówi: „nie widzieliśmy się tak długo, co ci szkodzi zjeść ze mną kawałek ciasta”, „nie przesadzaj” itd. No nie – ja miałam otyłość olbrzymią, a to jest choroba. I podobnie jak osobie z alkoholizmem nie powiesz: „drinka się ze mną nie napijesz?”, tak samo nie namawiaj mnie, żebym zjadła dodatkowy kawałek pizzy, bo ja nie mogę sobie na to pozwolić.

Masz momenty, w których boisz się, że wrócisz do punktu wyjścia?

Wydaje mi się, że nie wrócę, udało mi się naprawić swoją relację z jedzeniem. Ale tak, mam takie momenty. Myślę wtedy: trudno, jeśli przytyję, to przecież nie będzie koniec świata. Tłumaczę sobie, że zanim doszłabym do tego krytycznego momentu, że znów ważyłabym 60 kilo więcej, minęłoby dużo czasu. Ale ja nie mam też poczucia, że jestem na diecie. Jestem pewna, że w ten właśnie sposób będę już jadła do końca życia i nie zacznę nagle tęsknić za słodyczami do tego stopnia, żeby wszystko odpuścić.

Co powiedziałabyś osobom, które mają podobne doświadczenia do twoich, ale jeszcze nie weszły na taką drogę jak ty?

Że warto – ja się po prostu lepiej czuję fizycznie. I pomijam już nawet to, że jestem atrakcyjniejsza – ten aspekt jest dla mnie mniej ważny, bo jestem w stabilnej relacji od wielu lat. To wyjątkowo fajne uczucie wejść do sklepu i móc przymierzyć dżinsy, które ci się podobają. Wtedy wiesz, że ci się udaje.

Dla mnie wędrówka w kierunku wymarzonej wagi jest też drogą rozwoju osobistego – wytrzymałości, dyscypliny. Nauczyłam się lepiej ze sobą rozmawiać, spędzać czas w fajniejszy sposób, mówić „nie”, gdy ktoś proponuje mi np. kolejną porcję ciasta marchewkowego. Powiem szczerze: jeżeli mamy dobrze przygotowaną tę wędrówkę, której celem jest utrata kilogramów, to jest to fajna wędrówka, ciekawa. Lubię siebie w tym procesie. Czasami zastanawiam się tylko, co zrobię, kiedy już dojdę do końca? Bo bardzo pokochałam to, że mam swoje rytuały: planowanie, co będę jadła, przygotowywanie sobie posiłków, wizyty u mojej pani doktor, ćwiczenia, mierzenie się, wymianę garderoby co jakiś czas… I słuchanie setek komplementów od różnych osób. Zachęcam wszystkie osoby, żeby podjęły tę wędrówkę w kierunku swojego zdrowia. Nieważne, czy na końcu będziesz mieć mniej o 2 czy 15, czy 40 kilogramów.