Rozmowy

Kasia Wójcik Jestem wdzięczna samej sobie, że się odważyłam [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia archiwum prywatne
11 maja 2021

Jedna z najbardziej cenionych polskich projektantek biżuterii, artystka Kasia Wójcik swój sukces zawdzięcza własnej determinacji i pracowitości. Bo nie wystarczy marzyć. Trzeba jeszcze mieć odwagę, by swoje marzenia spełniać. Nawet jeśli wydają się odległe…

Jesteś absolwentką wzornictwa, ale studiowałaś również psychologię. To dość odległe kierunki.

Psychologia bardzo mnie interesowała. Do tego stopnia, że jeszcze w liceum czytałam podręczniki akademickie. Moim marzeniem było dostać się na psychologię. I udało się, choć na jedno miejsce było 20 chętnych. Spakowałam więc plecak i z Gdyni, gdzie mieszkałam, wyjechałam do Poznania. Tak rozpoczęło się moje dorosłe życie. Studia były fascynujące, ale na drugim roku wiedziałam już, że to jednak nie jest droga dla mnie. Że trzeba mieć i powołanie, i predyspozycje, bo tylko tak można w tym zawodzie się realizować, pomagać ludziom i być szczęśliwym. Ja nie potrafiłabym całe życie pracować jako terapeuta, zmagając się dzień w dzień z bardzo trudną materią i wydobywać cały czas z siebie tę moc, by móc pomagać ludziom w trudnych sytuacjach, które ich dotykają.

Czy wtedy już była ci bliska sztuka?

Tak, chodziłam na wszelkie możliwe wystawy. Któregoś razu trafiłam do jednej z galerii w Poznaniu, gdzie prezentowano biżuterię konceptualną. Wtedy po raz pierwszy miałam do czynienia z biżuterią, która jest nie tylko zwykłym użytkowym przedmiotem, do noszenia na co dzień, lecz małą formą rzeźbiarską. Reprezentacją idei jej autora. Sztuką. To mną wstrząsnęło. Wyszłam z galerii i wiedziałam, że to jest właśnie to, co chcę robić w życiu.

Nosiłaś wtedy biżuterię? Lubiłaś ją?

Biżuteria zawsze mnie elektryzowała i przyciągała moją uwagę, już wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Doskonale pamiętam pierścionki mojej mamy i babci. Lubiłam się nimi bawić. Tylko nie mogłam nosić kolczyków – mama nie pozwalała mi przekłuć uszu, o co walczyłam do 18. roku życia. Zrobiłam to od razu pierwszego dnia po urodzinach. (śmiech) Czekałam tyle lat… To się tak kumulowało we mnie. Być może też miało wpływ na to, czym zajmuję się teraz.

Pamiętasz swoje pierwsze kolczyki?

To były jakieś takie koraliki. Wtedy panowała moda na ręcznie robione kolczyki z koralikami. Bardzo szybko zauważyłam jednak, że kolczyki, które są w sklepach jubilerskich, w ogóle mi się nie podobają. Czułam się zawiedziona, bo czekałam tyle lat, aby móc je nosić. I wtedy już zaczęłam myśleć, aby samej robić kolczyki, w ramach takiego hand made’u, z jakichś pasmanteryjnych dodatków.

A jednak! W stronę projektowania biżuterii ciągnęło cię już wcześniej. (śmiech)

Tak, ale tym momentem decydującym była wizyta w poznańskiej galerii. Po wyjściu stamtąd zadzwoniłam do rodziców i oznajmiłam im, że będę projektować biżuterię. Zaczęłam sprawdzać, gdzie można się tego uczyć i okazało się, że Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi jako jedyna w Polsce miała wtedy katedrę projektowania biżuterii i form złotniczych, na kierunku Wzornictwo na słynnym Wydziale Tkaniny i Ubioru, którego absolwentami jest wielu polskich projektantów mody. Trzeba jednak było przynieść teczkę ze swoimi pracami i zdać egzamin z rysunku, a ja nigdy wcześniej nie rysowałam – uważałam, że nie mam do tego absolutnie ręki. Chodziłam do szkoły muzycznej, grałam na skrzypcach, na gitarze, i byłam przekonana, że albo ktoś gra, albo rysuje. Standardowe szkolnictwo nie przewidywało wtedy, że można robić i jedno, i drugie. (śmiech) Zaczęłam brać lekcje rysunku i okazało się, że z rysowaniem nie jest tak źle. Zostałam przyjęta na studia zaoczne, jednocześnie studiując dziennie psychologię. Wydawało się to dosyć karkołomne, ale dla mnie nie było wtedy rzeczy niemożliwych. Od poniedziałku do czwartku byłam więc w Poznaniu, wieczorem wsiadałam w pociąg do Łodzi i tam spędzałam piątek, sobotę i niedzielę.

Jesteś bardzo zdeterminowaną osobą.

Ja się super wtedy czułam. Wiedziałam, że odkrywam coś nowego. Zaskakiwało mnie, że to mi się udaje i sprawia tyle radości. Ta energia mocno pchała mnie do przodu. Od momentu, kiedy zajęłam się biżuterią, wsiąkłam w to w stu pięćdziesięciu procentach.

Czy ty cały czas myślisz o nowych projektach?

Tak, teraz zwłaszcza. Bo jestem na etapie projektowania nowej kolekcji i to mnie totalnie ekscytuje. To jest najpiękniejszy etap mojej pracy. Wszystko inne schodzi na drugi plan. Moja wyobraźnia daje sobie możliwość, by trochę bardziej rozkwitnąć niż na co dzień. Pomysły pojawiają się jeden za drugim…

Co cię inspiruje?

W moim przypadku pojęcie inspiracji nie jest takie do końca oczywiste, bo zazwyczaj nie pracuję nad jednym motywem, interpretując go w formie biżuterii. Raczej odbywa się to tak, że z otaczającego mnie świata wyłapuję jakieś elementy, niuanse czy kompozycję. Coś, co plastycznie mnie zainteresuje i co potem przetwarzam. W wyobraźni pracuję na podstawie takich właśnie elementów. Ale też na podstawie tego, co już zrobiłam do tej pory, ponieważ każdy nowy projekt jest kontynuacją poprzedniego. Nazywam to moją drogą rozwoju plastycznego.

Masz swoje ulubione projekty spośród wszystkiego, co zaprojektowałaś do tej pory?

Często zdarza się, że w kolekcji składającej się z kilkunastu różnych wzorów, jeden albo dwa są moimi ulubionymi. I za każdym razem jestem ciekawa, czy kobiety, które kupują moją biżuterię, wybiorą to samo, co ja bym wybrała. Zawsze jestem bardzo podekscytowana, z jakim odbiorem spotka się moja nowa kolekcja. Przyznaję, że mam grono stałych klientek, które wykupują prawie wszystkie wzory z każdej kolekcji. Zawsze jest jednak we mnie taka nutka niepewności, czy to, co nowego zaprojektowałam, im się spodoba. Czy w ogóle komukolwiek się spodoba.

Nie wiem, jak możesz w ten sposób myśleć, skoro odniosłaś sukces?

To jest taki rodzaj podekscytowania i niepewności związany z premierą. Myślę, że twórcy filmowi czy twórcy innych sztuk też to odczuwają. To jest też taka fajna energia i adrenalina, które jeszcze bardziej mnie angażują w to, co robię, wzbudzają jeszcze większe emocje.

Co czujesz, gdy widzisz zaprojektowaną przez siebie biżuterię na innej kobiecie?

Przede wszystkim mam ochotę podejść i się przywitać. I pogadać. Jest to cudowne uczucie, przemiłe. I z racji tego, że moją biżuterię noszą kobiety nie tylko w Polsce, ale w różnych miejscach na świecie, mam poczucie, że design, piękne obiekty są czymś ponadnarodowym. Są ponad społecznymi schematami.

Sztuka łączy. Czy z tego właśnie powodu zapraszasz też do współpracy inne artystki? Jakiś czas temu zrobiłaś kolekcję wspólnie z Misią Furtak. Ostatnio grafiki do kolekcji Muse przygotowała Dominika Cierplikowska.

Ja, oprócz tego, że sama projektuję, jestem również fanką twórczości innych kobiet. Z Misią było tak, że uwielbiałam (i uwielbiam nadal) jej muzykę – jej głos, energię. Dlatego postanowiłam zaprosić ją do współpracy. Zrealizowałyśmy razem mini kolekcję, składającą się z kilku obiektów. I to było cudowne doświadczenie, zupełnie nowe, bo po raz pierwszy całego procesu twórczego nie przechodziłam sama. Dla mnie to było bardzo rozwijające.

Dominika z kolei zaprojektowała ilustracje do gotowej już kolekcji Muse. To też było nowe doświadczenie, ze względu na nową materię – połączenie rysunku, czyli płaskiej formy, z biżuterią, która jest formą przestrzenną. Bardzo dobrze się zrozumiałyśmy, jeśli chodzi o klimat kolekcji i atmosferę ilustracji. Dominika okazała się mistrzynią. Jej grafiki są przepiękne. Jestem szczęśliwa, że udało nam się wspólnie to zrealizować.

Myślę, że połączył was ten sam rodzaj wrażliwości – mimo, że każda z was zajmuje się innym rodzajem sztuki.

Dobrze to określiłaś – połączyła nas wrażliwość, i na tym poziomie się zgrałyśmy.

Jakie są kobiety, które noszą twoją biżuterię?

Te, które miałam okazję spotkać i z nimi porozmawiać, wymienić się energią, to kobiety, które podziwiam. Za to, że realizują siebie i swoje talenty w przeróżnych dziedzinach: kultury, sztuki, biznesu. Często mając jednocześnie rodzinę i pokonując różnego rodzaju trudności czy ograniczenia. To są kobiety odważne, nowoczesne, o dużej wrażliwości. Naprawdę wyjątkowe. Czasami jestem onieśmielona, że takie fantastyczne kobiety wybierają moją biżuterię.

To, co przed chwilą powiedziałaś, moim zdaniem, trafnie opisuje również ciebie.

Dziękuję! Coś w tym jest. (śmiech) Tak. Jestem wdzięczna samej sobie, że postawiłam na siebie, kiedy przyszedł taki moment. Że się odważyłam. Dzięki temu jestem teraz szczęśliwą, spełnioną kobietą. Na pewno mam coś wspólnego z moimi klientkami.