Lifestyle

Jak przetrwać izolację. Wyżej zadu nie podskoczysz

Magda Kuydowicz Magda Kuydowicz
Zdjęcia Shutterstock
11 kwietnia 2020

Mam taką metodę na stres i sytuacje bez wyjścia: zawsze pytam o rozwiązanie mądrzejszych ode mnie. Zaczynam od kobiet, bo z nimi się przyjaźnię i egoistycznie czerpię z ich doświadczenia. Od lat. Jedną z nich jest Katarzyna Korpolewska, psycholożka społeczna. Zadzwoniłam do niej, gdy tylko zaczęłam izolację. Ta rozmowa niezwykle mnie wzmocniła.

Katarzyna Korpolewska mieszka teraz pod Warszawą. Remontuje tam dom po ojcu, Zbigniewie Korpolewskim. Odosobnienie w tym sensie daje się jej mniej we znaki, że od jakiegoś czasu świadomie zrezygnowała z intensywnej pracy i życia w mieście. Gdy zadzwoniłam z pytaniem jak im się żyje w czasie kwarantanny, akurat wychodziła na spacer z psami do lasu. Dopiero późnym popołudniem, gdy wydała uroczysty urodzinowy obiad dla swojego partnera Roberta, mogła ze mną chwilę porozmawiać. Mówiła jak zawsze konkretnie, głosem pełnym energii i wewnętrznej pogody ducha.

„Staramy się żyć normalnie. Mamy to szczęście, że od jakiegoś czasu mieszkamy w domu pod Warszawą. Tu żyje się inaczej. Blisko lasu i z dala od miastowego pędu i zgiełku. Mamy dwa psy, Armę i Gedona (w sumie Armagedon), które codziennie wyprowadzają nas na spacer do lasu. Robert raz na tydzień wsiada na rower i w masce i rękawiczkach jedzie do sklepu po chleb. Większe zapasy jedzenia zrobiliśmy już wcześniej”.

Kasia zawsze była racjonalną i świetnie zorganizowaną osobą. Czasy, w których teraz żyjemy, traktuje trochę jak moment kryzysowego zarządzania domem i rodziną. Wiele osób buntuje się przeciw zamknięciu w domach, także psychicznie. Ma problem z przebywaniem z bliskimi dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dlatego byłam ciekawa, jak ona – fachowiec – radzi sobie z taką sytuacją przebywania niemal wyłącznie w czterech ścianach.

„Podstawowe prawo psychologii brzmi: „wyżej zadu nie podskoczysz” – nie mam wpływu na sytuację, w której jestem. Mam za to, i powinnam mieć wpływ, jak każdy rozsądny człowiek, na świadomą reakcję wobec zagrożenia, jakie niesie koronawirus. Izoluję się podwójnie, bo rok temu przeszłam zapalenie płuc. Jestem więc w grupie podwyższonego ryzyka. Nie widuję bliskich, poza Robertem, z którym mieszkam. Praktycznie nie ruszam się z domu. Chodzę tylko do ogrodu, który przygotowujemy do wiosennego sezonu, i do lasu, gdzie nikogo nie ma. Dajemy sobie radę, bo w domu jest wciąż sporo do zrobienia, w ogrodzie tym bardziej”.

Ten okres to dobry moment na wiele przemyśleń, na które do tej pory nie miałam czasu. Kiedy krzątam się, wracam myślami do dawnych znajomych, przyczyn dla których zerwaliśmy kontakty.

„Porządkujemy z Robertem kolejne pomieszczenia nie spinając się że to trzeba zrobić na czas. Teraz mamy posprzątany dół – salon z kuchnią. Po pracy w ogrodzie bolał mnie kręgosłup, więc w łazience tylko umyłam podłogi. Trudno, resztę posprzątamy później. Nigdzie się nie spieszę. Mogę starannie rozwiesić pranie, zaplanować sadzenie krzewów w ogrodzie. Zawsze mówiłam, że nie mam czasu „pomieszkać”. Wiecznie się dokądś spieszyłam. W weekendy miałam zajęcia dla studentów psychologii czy w Akademii Teatralnej autorskie wykłady z Psychologii Teatru. Miałam też sporo szkoleń w całej Polsce. Prowadziłam firmę. Teraz za to mieszkam w pełnym tego słowa znaczenia. Wróciliśmy z Robertem do naszej idei życia „slow life”, tu w Nadarzynie to się świetnie sprawdza”.

Świadoma reakcja na stres i strach związany z izolacją to rzadkość, bo jednak targają nami wciąż emocje. Jednak, gdy ma się codziennie określoną robotę do wykonania, czas inaczej płynie. I nie ma się wrażenia że się go traci. Tym, czego brakuje to typowe miejskie rozrywki, takie jak kawiarnia, kino i teatr. I relacje z ludźmi, które traktowaliśmy dotąd jako coś zwyczajnego, ba nawet męczącego. Psycholożka nie tęskni do miasta, bo okoliczności życiowe spowodowały, że sama z niego zrezygnowała.

„Miasto mnie raczej męczy. Ostatnio jeździłam do Warszawy, gdy już naprawdę musiałam. W kinie i teatrze bywamy rzadko. Robert ma ogromną kolekcję filmów na DVD, a w piwnicy specjalne pomieszczenie do ich oglądania. Czasem oglądamy je razem – takie domowe seanse też są przyjemne. Częściej jednak słuchamy muzyki. Samo oglądanie filmów jest męczące, a muzyka nas relaksuje. Mój tata zostawił sporo swoich płyt, układam je teraz, przesłuchuję. Wspominam nasz ostatni rok. Bardzo dla mnie ważny. W czasie jego choroby poznaliśmy się od nowa jako dojrzali już ludzie. Ta odbudowana wówczas bliskość powoduje, że wciąż czuję w domu obecność taty.

Kawiarni mi nie brak, bo latami mieszkałam na Saskiej Kępie, a kawę pijałam raczej na swoim balkonie. Jeśli zaś chodzi o towarzyskie spotkania, to odbywały się cyklicznie na naszym tarasie. Odkładamy je na za rok.

Rozsądek musi wyprzedzać chęć spotykania się na żywo z przyjaciółmi. Oni to rozumieją. Często rozmawiamy przez telefon. Bardzo tęsknię za moją wnuczką Józefiną. Spędzałam z nią mniej czasu niż bym chciała, ale jednak widywałyśmy się regularnie. Przyjeżdżała z rodzicami na kilka dni. Święta, długie weekendy z nocowaniem to była norma. Te święta jednak spędzimy oddzielnie, bo tego wymaga moje i jej bezpieczeństwo”.

Katarzyna Korpolewska nadal prowadzi szkolenia, udziela konsultacji. Pomaga także ludziom jako psycholog. Sporo odwołanych i już zakontraktowanych spotkań się nie odbędzie. Nie wszystko można załatwić przez telefon, a na jej wsi internet działa jak chce. Nie bardzo wierzy w terapię w sieci, no chyba że się pacjenta zna już bardzo długo, a przerwanie terapii byłoby dla niego szkodliwe. Ale rozmowy przez komunikatory są dla niej męczące, bo zasięg ma słaby i wciąż coś nie działa. Zrywa się kontakt z rozmówcą. I wtedy trzeba się kulejącą techniką zajmować, a nie samym rozwiązywaniem problemu. Przekonała więc teraz swoich pacjentów do regularnych rozmów przez telefon. Wiedzą, że nie zawsze odbiera, ale potem oddzwania. Gdy ktoś odzywa się do niej z poważnym problemem, przerywa i mówi: „Słyszę, że czeka nas poważna rozmowa, proponuję więc jutro o 12-tej godzinę konsultacji. Czy to panu/pani odpowiada?”

Robi tak dlatego, że sama musi się do takiej terapeutycznej pracy przygotować. A znając już temat szuka rozwiązań, porządkuje myśli. Ludzie dzwonią w stanie paniki, zdarzają się i tacy, którzy czują się skrzywdzeni „przymusowym uwięzieniem” i nie rozumieją skali zagrożenia. Lub tacy którzy obsesyjnie oglądają wszystkie serwisy informacyjne, chcąc w ten sposób kontrolować sytuację pandemii. Której ani przewidzieć, ani kontrolować się przecież nie da. Katarzyna Korpolewska ma za złe politykom, że nie mówią teraz w mediach o śmiertelnym zagrożeniu, a radzą jedynie ostrożnie, by „przemyśleć i ograniczyć wyjazdy na święta do rodziny”. Jej zdaniem trzeba powiedzieć ludziom wprost, że ryzyko rodzinnych odwiedzin jest ogromne i dlatego trzeba zostać w domu.

Zawsze potrafiła i lubiła pomagać innym. Teraz ludzie dzwonią bardzo często. W różnym stanie emocjonalnym. Jak ona to znosi? Radzenie innym, wchodzenie w ich świat jest bardzo obciążające psychicznie. Jak temu się nie poddać, zachować dystans, gdy często czuje się strach samemu.

„Przez wiele lat tłumaczyłam różne relacje, wyjaśniałam niezręczne sytuacje. Dążyłam do kompromisu. Przejmowałam się tym. Także prywatnie. Teraz uważam, że już nic nie muszę. Z trudnych relacji rezygnuję. Zleceń zawodowych przyjmuję niewiele.

Jak się sama resetuję? Idę na spacer z psami do lasu i nie zabieram telefonu. Pilnowanie dwóch zwierzaków wymaga koncentracji. Gdy potrzebuję się skupić na własnych sprawach w domu, wyciszam telefon. Tak także dbam o siebie. Stawiam granice między pracą a domem. Staram się na bieżąco wyciszać emocje, redukować stres. Cieszyć się na przykład tym, że uporządkowałam kawałek ogródka i posadziłam rododendron. Mówię sobie: Korpolewska ciesz się! Nareszcie masz na to czas!”

Psycholożkę relaksują proste czynności i kobiece rytuały. Kawa na tarasie, malowanie paznokci. Ma lampę do żelowych tipsów, specjalne cążki i lakiery. Paznokcie miała zawsze słabe, łamały się w trakcie domowych prac i to ją denerwowało. Kiedyś robiła je u manicurzystki, ale było to drogie. Dlatego kupiła lampę i lakiery – koszt zwrócił się już po dwóch manicure’ach i pedicure’ach. Włosy też farbuje od lat sama, na rudo. Zawsze czuła dyskomfort, siedząc publicznie z farbą na głowie u fryzjera w salonie. A gdy to robi sama, zwykle oglądając jakiś program w telewizji lub obierając warzywa, czas farbowania mija jej szybko, niezauważalnie. Fryzjer tylko podcina jej włosy od czasu do czasu. Teraz rosną, bo zakłady fryzjerskie są zamknięte. Nie przejmuje się tym.

Uszyła maseczki dla siebie i swojego partnera. Ubiera się na sportowo, wygodnie. Choć kolorowo. Jak każda kobieta chce ładnie wyglądać i dlatego znalazła na to optymalny i tani sposób. Cieszy się z każdego drobnego sukcesu, jakim jest zasadzony własnoręcznie tulipan, który wypuszcza pąki, czy nowe pyszne danie z warzyw, które zakupiła przez internet. Jej wiara i racjonalne podejście do życia są naprawdę zaraźliwe. Pomaganie innym bardzo ją wzmacnia, bo w naturalny sposób odwraca uwagę od siebie. Pokazuje rzeczywistą skalę zagrożenia. Uczy pokory. Izolacja nauczyła ją także tego, że w trudnych sytuacjach jest w stanie przetrwać i zaakceptować wiele ograniczeń, bo dużo rzeczy potrafi zrobić sama. Upiec chleb na przykład, gdy go zabraknie w miejscowym sklepiku. Jest dzielna, bo nie ma teraz innego wyjścia. Jak każda z nas.