Lifestyle

Jagoda Petryna Przebiegnięcie stu kilometrów daje poczucie, że możesz osiągnąć wszystko [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Adrian Stykowski, archiwum prywatne
23 października 2020

Jest delikatna, dziewczęca i skromna. Patrząc na nią, trudno uwierzyć, że dwukrotnie w tym roku pokonała dystans stu kilometrów. Jagoda Petryna należy do czołówki polskich zawodniczek w biegach ultra. I nie powiedziała jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa.

Jakie to uczucie stanąć na mecie swojego pierwszego w życiu biegu ultra na 100 kilometrów?

Trudne do opisania… Wielka radość. Wielka ulga. Spełnienie… Kiedy biegnąc zobaczyłam metę, miałam w oczach łzy. To były ogromne emocje. Biegłam 13,5 godziny i mimo, że byłam bardzo zmęczona, gdy stanęłam na mecie, żałowałam, że jest już po wszystkim, że przygoda się skończyła. Mimo bólu i kryzysów na trasie, naprawdę było mi szkoda, że to koniec. Przebiegnięcie tej pierwszej setki to była bardzo, bardzo duża rzecz dla mnie. Poczułam się wtedy prawdziwym ultrasem.

Czy wcześniej miałaś inne marzenia biegowe?

Pierwszym było dla mnie ukończenie maratonu, co wydawało mi się zawsze totalnie niemożliwe, abstrakcyjne. Nie mieściło mi się w głowie, jak można w ogóle przebiec 42 km? (śmiech) Ale kiedy już udało mi się przebiec ten pierwszy maraton, zaczęłam coraz bardziej wchodzić w świat biegowy.

Kiedy to było?

Swój pierwszy maraton, PKO Wrocław Maraton przebiegłam w 2015 roku. Rok wcześniej – pierwszy półmaraton, wrocławski.

Długo trenowałaś, przygotowując się do udziału w maratonie?

Nie nazwałabym tego trenowaniem. To było raczej sporadyczne wychodzenie na bieganie. Wtedy dużo chodziłam na fitness i ćwiczyłam na siłowni, a biegałam dodatkowo. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, bardzo mało było tego trenowania. Dlatego mój pierwszy maraton był dosyć mocno wymęczony. Na 30. kilometrze – ściana, później dużo marszu i podbiegania. Ale kiedy stanęłam na mecie, poczułam coś niesamowitego – spełnienie. Utwierdziłam się też, że chcę nadal biegać. I miałam pewność, że mogę to robić lepiej. Wkrótce trafiłam do grupy biegowej NOA. Na pierwszy trening zaprosił mnie kolega z grupy, Kuba. Pamiętam, że to był niedzielny trening na Ślęży. Zmęczyłam się jak nigdy przedtem, ale do domu wróciłam szczęśliwa. W NOA poznałam też wielu górskich freaków. To było moje pierwsze zetknięcie się z bieganiem ultra. Myślałam wtedy: 100 km? Przecież to jest w ogóle niemożliwe! W dodatku po górach! A potem poznałam ludzi, którzy biegali nawet 240 km. (śmiech) Wiele osób robi naprawdę niesamowite rzeczy.

A kiedy zaczęłaś myśleć o pokonaniu 100 km?

Gdy poznałam osoby, które go przebiegły. Wtedy dystans ten stał się moim bardzo dużym marzeniem. Nie wierzyłam jednak, że kiedykolwiek je spełnię, że będę w ogóle w stanie tyle przebiec. Ale zaczęłam się przygotowywać, sama oraz na treningach grupowych. Wiosną tego roku, bez supportu pokonałam trasę KBL-110 km, podzieloną na dwa etapy, oraz część trasy Sudeckiej Setki – odcinek 72 km. To był dla mnie przede wszystkim trening mentalny oraz sprawdzian, jak radzę sobie sama w górach przez wiele godzin. 

Zanim wystartowałaś na sto kilometrów, brałaś udział w oficjalnych biegach ultra, ale na krótszych dystansach?

Tak, zaczęłam od takiego małego ultra w 2017 r. w Lądku Zdroju. To był bieg Złoty Maraton i trasa o długości 45 km. Kolejnym etapem były 53 km na Festiwalu Biegu Rzeźnika w 2019 roku w Bieszczadach. Następnie, w 2019 roku Bieg 7 Dolin i 64 km w Krynicy. I tak cały czas zwiększał się dystans. Coraz bardziej też utwierdzałam się, że jestem w stanie jednak tę setkę przebiec. Chciałam spróbować swoich sił. Przekonać się, co się czuje w trakcie i po biegu, i jak to jest stanąć wtedy na mecie. W końcu wystartowałam w tym roku w Gorce Ultra Trail. Zapisałam się, pobiegłam i poczułam to. (śmiech)

Czym jest dla ciebie start w zawodach?

Traktuję to jak nagrodę. Szczególnie starty w biegach górskich, podczas których jest bliski kontakt z naturą. I też dużo większy z innymi zawodnikami, bo wzajemnie się sobie pomaga. To akurat rzadko się zdarza podczas biegów asfaltowych – tam każdy spogląda na zegarek, bo liczy się przede wszystkim czas.

Czy długodystansowe bieganie sprawiło, że się zmieniłaś?

Na pewno nauczyło mnie dużej cierpliwości. Bo wiadomo, że po drodze są kontuzje, potknięcia… Raz start się uda, a raz – nie. Ja lubię wyciągać wnioski z takich sytuacji. I powiem szczerze, że bardziej motywuje mnie, gdy coś mi nie wychodzi. Wiem wtedy, że muszę mocniej docisnąć. Chociaż sukcesy są super, cieszę się z nich.

Czy przebiegnięcie stu kilometrów dodaje odwagi, pewności siebie?

Tak. Daje poczucie, że możesz osiągnąć wszystko, o czym marzysz. W każdej sferze życia – zawodowej i prywatnej.

Na początku października tego roku przebiegłaś swoją drugą setkę – ukończyłaś Bieg 7 Dolin w ramach festiwalu biegów w Krynicy Zdrój. Myślisz już o kolejnym celu?

Oczywiście. (śmiech) Teraz jestem w okresie roztrenowania i zawsze w tym czasie planuję kolejny sezon. Na pewno wystartuję w Biegu Rzeźnika, w parze z Arkiem Rymarskim. To będzie mój pierwszy główny cel. Ten bieg odbywa się wiosną i chcemy dobrze się do niego przygotować. Zawsze na starcie staję z myślą, aby powalczyć i pobiec jak najlepiej. Lubię zawody, gdzie jest duża rywalizacja. Tak było teraz w Krynicy, gdzie mogłam zmierzyć się z czołowymi zawodniczkami, m.in. z Pauliną Tracz i Ewą Mejer, które co roku tam biegną i osiągają piękne wyniki. Wspólne startowanie z nimi było fajne, bo to w pewnym sensie moje idolki.

Przecież ty też należysz do czołowych zawodniczek w biegach ultra. (śmiech)

(śmiech) Staram się. Cały czas.