Lifestyle

Jacek Sut Moi bohaterowie ponoszą konsekwencje nieracjonalnych wyborów [WYWIAD]

Magda Kuydowicz Magda Kuydowicz
Zdjęcia Paweł Witecki
10 maja 2020

Aktor, reżyser, scenarzysta, producent telewizyjny… Jacek Sut artystycznie realizuje się na wielu płaszczyznach. Jednak to pisanie książek daje mu najwięcej satysfakcji – sprawia, że czuje się spełniony i na właściwym miejscu w życiu. Niedawno miała premierę jego pierwsza powieść, „Pod powierzchnią nieba”, której kontynuacja też już jest gotowa. Właśnie rozpoczął prace nad trzecią częścią.

Debiut to trudny moment. Czy miałeś taką myśl w głowie, że właśnie nadeszła ta bardzo dla wszystkich ważna chwila, bo wydałeś książkę?

Minęły dwa miesiące od jej wydania, a ja się wciąż nie wiadomo czego spodziewam od rzeczywistości. Ale najgorsze były pierwsze tygodnie. Książka od kilku dni była w księgarniach, a ja chodziłem już po ścianach, bo oczekiwałem reakcji od ludzi: że przeczytali, że wspaniale itd. Tymczasem tak nie było. Musiałem się nauczyć, że książka żyje już własnym życiem. I nie ma co się emocjonować.

Tytuł „Pod powierzchnią nieba” jest intrygujący i ktoś, kto nie zajrzał na skrzydełko okładki, może pomyśleć, że jest to książka o lotnikach. Ich poczuciu wolności, swobody – czyli o wszystkim, co Paweł traci.

Tak. Od tego się zaczyna. On trochę jest jak Hiob – przyjmuje ciosy od losu jeden za drugim. Nie wie, dlaczego go to spotyka, ani jak się bronić. Dopiero w trakcie okazuje się, że był nieświadomym uczestnikiem większych zdarzeń.

Ale trochę jego winy też w tym jest. Sam często mówisz, że decyzje, które człowiek podejmuje w życiu, pomimo dobrych intencji, nie przynoszą korzyści tylko straty.

W takim ontologicznym sensie można by to w ten sposób ująć. Ta książka jest o tym, że jesteśmy nieracjonalnymi istotami, co czyni nas ludźmi zresztą, bo zwierzęta są do bólu racjonalne. My jesteśmy zdolni do podejmowania decyzji z powodu abstrakcyjnych zupełnie pojęć lub wartości, albo wyobrażeń. Albo przekonań, które w danym momencie nami kierują, wykluczając inne ewentualności w definitywny sposób. A po jakimś czasie okazuje się, że niepotrzebnie, że innych opcji było całe morze, tylko wtedy tego nie widzieliśmy zaślepieni emocjami albo przeżyciami, które się nawarstwiały. Moi bohaterowie ponoszą konsekwencje nieracjonalnych wyborów. W pewnym momencie dochodzi nawet do hiperboli w tych nieracjonalnych wyborach. Chciałem podkreślić, że człowiek i do takich rzeczy jest zdolny. Potrafi postąpić wbrew wszystkiemu, żeby coś zmienić. Na tym polegają zresztą rewolucje. Niszczą wszystko, żeby na gruzach zbudować coś nowego.

Dlatego właśnie tych swoich bohaterów tak bardzo doświadczasz?

Należałoby się zastanowić, czy w ogóle życie jest przyjemnym i wygodnym procesem. Ja uważam, że nie jest – to po pierwsze. Po drugie – zmiana jest dla mnie istotą bycia człowiekiem. Nie rozwijamy się, jeśli nie napotykamy przeszkód. I albo te przeszkody nam stawia życie, co jest zwykle bardziej dramatycznym wariantem, albo powinniśmy sami je sobie stawiać. Te przeszkody mogą być wyzwaniami, ambicjami. Ja na przykład nagle, z głupia frant, zaczynam się uczyć języka, który jest mi do niczego niepotrzebny, ale to mi pozwala zachować balans i nie zastanawiać się nad tym, co było. Bo jak powiedział stulatek, który wyskoczył przez okno: „Żal nic nie daje, chyba że masz korbkę do cofania czasu”. W związku z tym, ja zawsze idę do przodu.

Trochę dajesz teraz nadziei czytelnikom, że twoi bohaterowie jakoś się wykaraskają ze swoich problemów życiowych. Myślę jednak, że ta opowieść jest taką zawoalowaną trochę, ale jednak historią o trudnej miłości w związku. W rozmowach Pawła z Moniką jest wiele niedopowiedzeń i zawieszeń emocjonalnych. Wiele dzieje się też poza słowami, ale nic z tym nie robią – nie rozwiązują problemów, nie analizują. Wydaje mi się, że to jest częste między ludźmi. Jak myślisz, dlaczego?

Na pewno wobec osób bliskich mamy bardzo często wygórowane oczekiwania. Chcielibyśmy, żeby siedzieli w naszej głowie, rozumieli nasze intencje nawet wtedy, gdy my ich nie wyrażamy. A oczekiwania, które nie są spełnione przynoszą rozczarowanie, zawód i na końcu pretensje. I tak aż do uczucia przeciwnego do miłości. Mamy zakodowane z jednej strony dążenie do szczęścia, a z drugiej mechanizm stricte ewolucyjny, polegający na ciągłym wypatrywaniu zagrożeń. I działa to nieproporcjonalnie. Na co dzień widzimy o wiele więcej zagrożeń niż momentów, w których jesteśmy szczęśliwi. W związku z tym mamy poczucie, że tego szczęścia nam wciąż brakuje. Usiłujemy więc poprawić coś, co wcale nie jest złe. I tak wpadamy w pułapkę bez wyjścia, bo rysując sobie perspektywy nie do zrealizowania, nie jesteśmy w stanie uruchomić własnego potencjału, rozsądku, podświadomości, świadomości czy czego tam jeszcze, bo po co się szarpać o coś, co się nigdy nie wydarzy? Ja mam swój własny sposób, który mi pozwala trzymać się w kupie, kiedy jest źle – robię małe rzeczy. Ratuję się pracą w ogrodzie albo naprawieniem kabla, który się przerwał. Nie obrażam się i nie uważam, że to są rzeczy nieistotne, wręcz przeciwnie, to są bardzo istotne drobiazgi. Coś, co leży w zasięgu rąk. Paweł i Monika uważają, że wszystko powinno w ich wypadku wrócić na stare tory jak za dotknięciem magicznej różdżki. I każde z nich oczekuje, że to drugie odgadnie jego myśli – to nie ma prawa się udać.

Czego twoi bohaterowie się dowiadują o sobie?

Myślę, że dowiadują się, że niekoniecznie są tak dobrymi ludźmi, jakby im podpowiadało ich wyobrażenie na swój temat. Dowiadują się także, że istnienie jest trudnym procesem i nie da rady ominąć raf. Myślę, że także tego, jak ważna wobec życia jest pokora, że pycha kroczy przed upadkiem – że w momencie, kiedy nam się wydaje, że jesteśmy panami życia, to nigdy tak w istocie nie jest. Dowiadują się również, że drugi człowiek jest bardzo często kimś innym niż ta osoba, która znamy, bo na ogół znamy nasze wyobrażenie na temat tej osoby, a nie patrzymy na to, jaka ona naprawdę jest.

Zakochujemy się w wyobrażeniu, a nie w prawdziwej osobie?

Mówi się, że kochamy drugiego człowieka nie za to kim jest, ale za to, kim mógłby się stać. To „mógłby się stać” jest naszą perspektywą, projekcją. W tym wyobrażeniu, w tej projekcji się zakochujemy.

Dotarło właśnie do mnie, że dużo rozmawiamy o egzystencjalnym wymiarze powieści, a mało o samej intrydze. Czy kryminał, ta forma literacka była dla ciebie pretekstem do powiedzenia czegoś więcej?

Myślę, że odpowiedź na to jest dość uniwersalna. Autorzy nie raz wskazują, że opowiadane przez nich historie są pewnego rodzaju narzędziami, wehikułami. W moim wypadku być może widać to ostrzej, bo dokonuje się tu pewnego rodzaju eksperyment na postaciach. Pytanie najczęściej brzmi: „Co by się musiało stać, żeby ta postać tak się zachowała?”

I to jest filmowe myślenie. Masz doświadczenie w pisaniu scenariuszy. Przekułeś to na formę literacką.

Tak, niewątpliwie i ślady tego można znaleźć w książce, choćby w sposobie narracji, równoległego opowiadania. Jednak eksperymentuję z formą, choćby poprzez wprowadzanie i wyprowadzanie postaci. Ta książka nie jest czysta gatunkowo i z tego powodu została kilkakrotnie odrzucona przez wydawców. Ale też z tego samego powodu została opublikowana, co pokazuje, że nie należy wątpić i warto czekać na swojego odbiorcę.

Masz taką cechę prywatnie i w pisaniu, że sobie utrudniasz.

To utrudnianie jest czasami lękiem podszyte. Świadomie nie uczyłem się pisania powieści. Byłem na jednym jedynym warsztacie pisarskim, skąd wyszedłem przerażony. Przestraszyłem się, że dostanę do ręki narzędzia, które mnie zablokują zupełnie. Bo po pierwsze – ich nie zrozumiem. Po drugie – nie będę wiedział, jak ich użyć. Po trzecie – nie będę wiedział, jak poddać się weryfikacji z zastosowania tych narzędzi i skończę w potężnym stresie, że nic nie potrafię i po co mi to. Bałem się tego. Podobnie jak boję się czytać polskie kryminały, bo jeszcze trafię na coś tak zniewalającego, że uznam siebie za beztalencie i przestanę pisać.

Wspomniałeś, że druga część „Pod powierzchnią nieba” jest już napisana. Historia cię goniła, żeby ją uwolnić i przelać na papier?

Tak.

Czy jeszcze bardziej pognębisz swoich bohaterów?

Oj, bardzo. Uważam w ogóle, że druga część jest lepsza. Wracając: historia Janickiego, jego wątek głębiej mi się snuł i wiedziałem, że jest w tym potencjał, który trzeba uwolnić. Pracuję już nad trzecią częścią, napisałem połowę pierwszego rozdziału, wiem o czym ma być, ale nie mogę ruszyć. Próbuję właśnie wepchnąć ten kamień na górę…

Czy czas izolacji pomaga ci w pisaniu? Mówisz, że masz kłopot, by ruszyć dalej, a teoretycznie to wymarzony czas dla pisarza.

Tak, ale to nie jest takie proste. Po pierwsze ten czas jest obarczony emocjami, które się zewsząd przebijają. Po drugie, siedząc w domu, bo dopiero co skończyłem kwarantannę, mam co robić. Jest sporo rzeczy domowych, a takie wakacje pisarskie, muszą być bez rodziny. Moja już się nauczyła, że kiedy wyjeżdżam pisać, to mnie nie ma.

Czy ty czujesz się już pisarzem, czy nadal tylko osobą, która wydała książkę?

Czuję się pisarzem, i nie obawiam się tak mówić. Zawsze się tak czułem, ale bałem się do tego przyznać sam przed sobą, bo wydawało mi się to takie małe i pretensjonalne. Teraz już tak nie jest.