Rozmowy

Ilona Montana Miałam takie momenty, gdy nie chciałam żyć [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Michał Borkowski
11 marca 2022

Przeszła w życiu wiele kryzysów. Z każdego kolejnego udawało jej się wyjść. Każdy sprawiał też, że stawała się coraz silniejsza. Dzisiaj Ilona Montana ma już w sobie wewnętrzny spokój. Wreszcie też może powiedzieć, że jest szczęśliwa. Że żyje naprawdę.

O, słońce wyszło! To dobry znak.

Wypatrujesz znaków?

Wszystko jest znakiem. Nie ma żadnego przypadku w życiu. Wszystko, co nas spotyka jest dla nas, nie przeciwko nam. I nic nie jest wyłącznie dobre czy wyłącznie złe. We wszystkim jest coś dobrego i coś złego.

Twoje obecne życie jest całkowicie odmienne od tego, jakie wiodłaś na początku swojej drogi zawodowej. Przeszłaś długą i krętą drogę od blichtru showbiznesu do miejsca, w którym obecnie jesteś.

Całkowicie odmienne. Kiedy przyjechałam do Warszawy byłam małą, zagubioną dziewczynką ze wsi, z zaburzonym poczuciem wartości. Musiałam upaść, i to nie raz, ale kilka razy, i stracić wszystko, co wydawało mi się wtedy takie ważne, żeby zrozumieć, że wszystko mam. Dzisiaj mogę powiedzieć: jestem szczęśliwa; nie dzięki czemuś, ale wobec – cokolwiek się dzieje. Kiedyś byłam szczęśliwa dzięki czemuś: bo miałam mieszkanie, bo byłam modelką, bo miałam pieniądze, bo mogłam sobie kupić torebkę Prady. Patrząc z zewnątrz, wydawało się, że wszystko jest super, że moja rodzina jest super, ale tak nie było.

Czy jest coś, czego nie straciłaś?

Moich synów, choć tak mówiono. Po prostu, aby uwolnić się z toksycznej relacji, musiałam zgodzić się, żeby miejsce zamieszkania moich synów było przy ojcu. Zostali więc z nim, w mieszkaniu, które należało do mnie i w którym nadal mieszkałam. Wyprowadziłam się stamtąd dopiero po kilku latach. Poświęciłam im, i poświęcam mnóstwo uwagi, synów więc nigdy nie straciłam. 

Uważam, że każdy, zwłaszcza rodzic, powinien obejrzeć „C’mon, c’mon”. To film o tym, że potrzebujemy uwagi, nie tylko będąc dziećmi. Uwagi, która jest obecnością, a nie tylko udawaniem, że ktoś jest dla nas ważny. Jeśli dla kogoś nie jestem ważna, to mówię: Przepraszam, nasze drogi się mijają, nie spotykajmy się. Ja nie udaję. Nauczyłam się nie oszukiwać – ani siebie, ani innych.

Jestem już w zupełnie innym miejscu niż byłam kiedyś. I bardzo długą drogę musiałam przejść, dużo wycierpieć i wypłakać, by się w nim znaleźć i zrozumieć, że tak naprawdę niczego nie straciłam, że wszystko, co najważniejsze zawsze miałam i mam nadal – w sobie.

Jeden z moich ulubionych pisarzy, Charles Bukowski, powiedział że musisz umrzeć kilka razy, zanim naprawdę będziesz mógł żyć.

Tak, ja kilka razy umarłam; i teraz żyję naprawdę. Mam w sobie wewnętrzny spokój. Jestem silna. Każda z nas jest taka silna, tylko nie każda otrzymuje możliwość sprawdzenia tego. 

Doświadczyłaś również wielkiej fali hejtu – gdy straciłaś prawo jazdy i wszyscy dowiedzieli się, że masz problem z alkoholem. Jak sobie wtedy z tym radziłaś?

Błędnie. Sądziłam, że jeśli wytłumaczę wszystkim, jak było, to mi uwierzą. Im bardziej jednak się tłumaczyłam, tym więcej było przekłamań i interpretacji tego zdarzenia. Teraz już wiem, że nasze życie jest naszym życiem i nie musimy się nikomu z niczego tłumaczyć. Chyba, że szukamy pomocy. Wtedy powiedzmy jednak: „potrzebuję pomocy”. Ja tego nie umiałam. Ale teraz tak, i jestem z siebie dumna.

Czasami było bardzo źle, tak bardzo źle, że nikomu nie życzę. Jestem jednak wdzięczna za wszystkie trudne sytuacje, przez które przeszłam. Dzięki temu, jeśli ktoś szuka we mnie wsparcia, mogę powiedzieć: „wiem, co czujesz”.

Który z twoich kryzysów był dla ciebie najtrudniejszy?

Zawsze ten pierwszy kryzys jest najtrudniejszy. Bo przy pierwszym myślimy: nie zasłużyłam, życie jest niesprawiedliwe. Tymczasem wszystko jest takie, jakie jest, tylko nasz odbiór sytuacji – mylny. Ważne, żeby zadać sobie pytanie, dlaczego tak się wydarzyło? I zrozumieć, że rzeczy po prostu się dzieją, ale nie przeciwko nam. Nigdy nie będzie idealnie, co najwyżej może być łatwiej.

Co sprawiło, że zaczęłaś uciekać w alkohol? Co cię bolało w życiu? Co chciałaś zagłuszyć?

Zaburzone poczucie wartości. Niską samoocenę, silną potrzebę akceptacji nawet kosztem rezygnacji z siebie, uległości. Człowiek nie wie, że się uzależni, najpierw sięga po alkohol, żeby było przyjemniej. Ale to jeden z rodzajów ucieczki. Niektóre kobiety przesiadują godzinami w internecie, inne robią sobie ciągle selfie i sprawdzają, ile dostają lajków, jeszcze inne chodzą na zakupy albo na różne zabiegi estetyczne… W ten sposób uciekają od tego, co jest. Każde uzależnienie jest jednak uzależnieniem.

Miałam taki okres, gdy wydawało mi się, że już jestem silna, że mam nad tym kontrolę. Ale kontrolować można jeden raz, drugi, trzeci, a potem znów w to wpadasz. Takie doświadczenie też mam za sobą, co wiązało się z kolejną falą hejtu, jaki na mnie spadł. Ponownie mnie rozjechano: że mam nawroty, że znowu piję.

Jak się z tym czułaś?

Niesprawiedliwie, bo wtedy nie byłam jeszcze tak dojrzała i tak dorosła jak teraz. Ale to było mi potrzebne – żebym nauczyła się być poza hejtem. Niektórzy tylko czekali, żeby nam się noga powinęła i żeby sobie mogli kamieniami porzucać. Najwięcej do powiedzenia zawsze mają hejterzy. To są ludzie, którzy najbardziej potrzebują miłości, ale nie potrafią o nią poprosić. I nie potrafią jej w sobie znaleźć.

Mówimy o tym momencie twojego życia, kiedy związałaś się z Paulem Montaną. Dlaczego weszłaś w ten związek?

To była miłość niesamowita. My się wielokrotnie w życiu mijaliśmy. I czuliśmy wtedy wręcz paraliżującą energię. To też były znaki. Takie największe miłości są najważniejsze w naszym rozwoju, co nie znaczy, że muszą przetrwać. Jesteśmy teraz z Paulem w separacji, a co będzie? Żyję dzisiejszym dniem i wiem, że na tym etapie chcę wrócić do swojej siły, którą pozwoliłam sobie w tej relacji odebrać. Do swojej mocy – do tego, co mam w życiu zrobić jako dojrzała kobieta.

Myślę, że każdy mój powrót do Paula to była jeszcze moja niegotowość do pozostawania w swojej sile i mocy. Ja stałam kiedyś na własnych nogach, ale tylko, gdy nie było obok mnie mężczyzny. Kiedy byłam sama, wszystko było ok. Kiedy pojawiał się w moim życiu mężczyzna – upadałam. 

Z czego to wynikało?

Bo chciałam wtedy nareszcie poczuć, jak to jest być małą dziewczynką. Ja nie znam swojego biologicznego ojca i to jest wielka trauma. Odrzucenie przez mężczyznę, brak opieki, brak poczucia bezpieczeństwa… Zrozumienie tego, uwalnia. Tylko znów: zrozumienie to jedno, a umiejętność wyjścia z tego jest ciężką pracą. Mówi się, że człowiek cierpi do momentu, gdy zrozumie, że nie musi cierpieć. I tak właśnie było w moim przypadku – zrozumiałam, że chcę być teraz sama. Stanąć w pełni swojej siły i mocy.

Tłumaczysz Paula.

Czy ja go tłumaczę? Nie. Absolutnie nie tłumaczę tego, co robił. Patrząc jednak na wszystko z perspektywy rozwoju duchowego – nie znalazłabym się w tym miejscu, gdyby nie wydarzyło się to, co się między nami wydarzyło. Wierzę, że nie ma w życiu przypadków, ani przypadkowych spotkań, ani zdarzeń.

Tęsknisz za nim?

Tęsknię za wspólnymi momentami, które były przepiękne i cudowne. Tęsknię za marzeniami niespełnionymi, za nadziejami niespełnionymi… Za tym tęsknię. Ale już wiem, że to była tylko iluzja, jaką stworzyłam na temat naszej relacji. Projekcje mojej głowy. Uwięziłam się w nich, myśląc że wiem, co i jak być powinno. 

Czy umiałabyś teraz stworzyć z mężczyzną taki związek, w którym czułabyś się silna i zachowałabyś niezależność?

Bardzo chciałabym stworzyć dom, partnerski. Taki, w którym byłaby wolność i przestrzeń dla własnych działań, w którym się rozmawia i nie trzeba się niczego domyślać… Znam teorię, czy uda mi się to w praktyce zrealizować? Mam nadzieję. 

Wiesz, czego się nauczyłam? Nie myśleć, co by było, gdyby. I nie zastanawiać się nad przyszłością. Jeżeli mam być sama, to nigdy nie będę samotna, bo wokół mnie jest dużo wspaniałych osób.

Zrozumiałam też, że miłość musimy znaleźć w sobie, że to my nią jesteśmy. I że sami też musimy zbudować swoją wartość. Nikt i nic nam tego nie zapewni: ani zawrotna liczba lajków pod kolejnym takim samym zdjęciem na Instagramie, ani kolejna operacja plastyczna, ani kolejna para nowych butów, ani kolejna kreska, ani kolejny kieliszek, ani cokolwiek innego kolejnego.

To jest niszczące.

Mówi się, że trzeba dotknąć swojego dna, żeby wyjść z destrukcyjnych zachowań. Jeśli jednak nie pojawi się wówczas refleksja, że jest po co żyć… tak, można chcieć skończyć to życie. Ale czy na pewno warto? A może mimo wszystko warto się podnieść i na początku nawet na czworaka iść dalej, i powoli coraz bardziej się prostować?

Miałam takie momenty, gdy nie chciałam żyć i jest mi wstyd z tego powodu. Ale widocznie musiałam przez to wszystko przejść, żeby teraz, słysząc od kogoś: „chcę umrzeć”, powiedzieć mu: „wiem, co możesz czuć, bo byłam kiedyś w takim miejscu i też chciałam umrzeć… [cisza] Dzisiaj nie wyobrażam sobie, że mogłabym zrobić to moim dzieciom, mamie… [cisza]

Wiesz, czasami siedzę i płaczę, i mam wrażenie, że nie płaczę sobą, tylko tymi wszystkimi kobietami, które potrzebują wsparcia i pomocy. Że to nie są tylko moje łzy. W pewnym momencie zaczynamy czuć jedność. My, kobiety, mamy taką siłę w sobie i moc, i takie możliwości… Wspierajmy się.

Ilona Montana