Moove

dr Dorota Wiszejko-Wierzbicka Przez dobry kontakt ze sobą samą, z własnym ciałem, możemy osiągnąć poczucie bezpieczeństwa [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia Shutterstock
29 września 2021

Ciało jest tym, co mamy najcenniejszego, choć nie zawsze sobie to uświadamiamy. Dobry kontakt z własnym ciałem wpływa m.in. na poczucie własnej wartości, ogólny dobrostan czy jakość związków, które budujemy z innymi ludźmi, również intymnych. O najważniejszej relacji w naszym życiu – z własnym ciałem, mówi dr Dorota Wiszejko-Wierzbicka, psycholożka i seksuolożka, wykładowczyni na Uniwersytecie SWPS.

Czym dla każdego z nas jest nasze ciało?

Ciało jest łącznikiem pomiędzy naszym wnętrzem a światem zewnętrznym. Możemy myśleć o nim jako czymś, co cały czas kontaktuje się z tym, co wokół nas: przez dotyk, węch, słuch, wzrok. Odbieramy tysiące bodźców na sekundę. Oczywiście nie przetwarzamy ich wszystkich w sposób świadomy, ale nasze ciało je chłonie. Każdy z tych bodźców na jakimś poziomie przechodzi przez nasze ciało. Jeżeli jednak intencjonalnie jakichś bodźców nie dopuszczamy do siebie, bo mamy wizję, że nasze ciało powinno funkcjonować w określony sposób, odbieramy mu tym samym możliwość swobodnej ekspresji.

To znaczy, że jeżeli np. intensywnie ćwiczymy albo poddajemy się różnego rodzaju zabiegom upiększającym, ponieważ naszym celem jest uzyskanie bardziej atrakcyjnego wyglądu, to w gruncie rzeczy nam to nie służy? 

Zawsze zaspokajamy własne potrzeby wierząc, że nam służą. Dlaczego dbamy o swój wygląd zewnętrzny? Dlatego, żeby przyciągnąć uwagę innych, bo oczekujemy, że oni zadbają o nasze potrzeby. Zachowujemy się wówczas tak, jak nas nauczono w trakcie socjalizacji: „wyglądaj ładnie, mów miłe rzeczy, a inni będą się z tobą bawić”.

I nie ma w tym nic złego. Ale to ścieżka naokoło, ponieważ wówczas traktujemy nasze ciało instrumentalnie. Np. odżywiamy się w sposób dla nas nieoptymalny tylko po to, żeby mieć określoną sylwetkę. Wydaje nam się bowiem, że uzyskując wygląd, który wpisuje się w obowiązujące kanony estetyczne i kulturowe, znajdziemy idealnego partnera albo zaczniemy obracać się w określonych kręgach towarzyskich, które zaakceptują nas z powodu naszego wyglądu. I pewnie po części tak właśnie jest, jednak nadzieja za tym ukryta często jest głębsza – oczekujemy, że ten idealny partner czy też krąg przyjaciół będzie chciał (i mógł) zaspakajać jakieś nasze głębsze potrzeby, których my samodzielnie nie potrafimy zaspokoić. Na przykład poświęcą nam uwagę, obdarzą zrozumieniem, akceptacją, jakąś estymą. Oczekujemy, że to właśnie dzięki nim będziemy mogli poczuć się dobrze.

Czy można to porównać do schematu relacji pomiędzy dzieckiem a rodzicem?

Tak, jest to w pewnym sensie jej odtworzenie. Dziecko nie potrafi zaspokoić swoich różnych potrzeb, dlatego musi przyciągnąć do siebie rodzica. Jeżeli w ten sam sposób postępujemy w dorosłym życiu, zaniedbujemy możliwość rozwijania w sobie różnych narzędzi, które umożliwiają nam samodzielne dbanie o siebie. Oczywiście kontakt z innymi ludźmi też jest jedną z naszych podstawowych potrzeb psychicznych, jak powiedzieliby Edward Deci i Richard Ryan  – intymności, relacji. Ale idealną sytuacją jest ta, gdy potrafimy sami o siebie zadbać, a z innymi ludźmi stykamy się po to, by wymienić poglądy i uczucia, czyli budować z nimi bliskość. Wówczas te relacje służą wzbogacaniu nas, ale nie stanowią o naszym „być albo nie być”.

Umiejętność samodzielnego zaspokajania własnych potrzeb na różnych poziomach jest rodzajem dojrzałości?

My tę dojrzałość osiągamy na kolejnych etapach naszego życia, ucząc się czy też raczej wykształcając w sobie umiejętności do zaspakajania różnych potrzeb. W psychologii rozwojowej mówi się o tzw. kryzysach rozwojowych, które są takimi krytycznymi momentami w życiu każdego z nas, gdy stajemy przed jakimś nowym wyzwaniem, którego przezwyciężenie pozwala wejść na wyższy poziom naszego funkcjonowania i coraz lepiej przygotować nas do samodzielnego życia.

Początkowo nasze umiejętności są raczej odruchowe, wpisane w ciało i uwalniające się w sposób automatyczny. U noworodka są to wszelkie odruchy – ssania, płaczu, pełzania czy reakcji ruchowych. Pierwotnie mają one zapewnić zaspokojenie potrzeb malucha, żeby przetrwał. Na dalszych etapach, za taką umiejętność można uznać chodzenie, które umożliwia samodzielne sięganie po pokarm czy zaspokojenie ciekawości. Na kolejnych etapach życia te umiejętności są bardziej złożone, niekiedy nawet pojawiają się całe sekwencje działań, strategie komunikacji przez sposób wyglądu, poruszania się, mowę itp., a przez to nawiązywania relacji z innymi, zaspakajania potrzeby bezpieczeństwa (na przykład poprzez pracę i zdobywanie środków finansowych) czy innych, uważanych za „wyższe”, potrzeby według Abrahama Maslowa, typu przynależność do grupy czy uzyskiwanie prestiżu.

Małe dziecko dojrzewa do autonomii, ucząc się chodzić, co pozwala mu oddalić się od rodzica i sprawia radość, że może pójść tam, gdzie chce. Dojrzałość osoby dorosłej natomiast może polegać na możliwości oddalenia się od niezadowalającej pracy czy związku, i rozwijania z satysfakcją własnych wyborów życiowych podyktowanych indywidualnymi pasjami, zainteresowaniami i potrzebami.

Kiedy ponownie zaczynamy zauważać swoje ciało? Uwrażliwiamy się na nie?

Niestety zwykle dopiero w momencie, gdy nasze ciało zaczyna już krzyczeć. A tak się dzieje np. podczas choroby albo w przypadku jakiegoś uszkodzenia ciała – czyli w sytuacji ekstremalnej, przekroczenia pewnej granicy. Dopiero wtedy, często poprzez ból, zaczynamy czuć, że posiadamy ciało. Na co dzień zwykle o nim zapominamy, ponieważ nasza uwaga skoncentrowana jest na różnych zadaniach, na myśleniu o planach, na wyobraźni. A to odwodzi nas od naszego ciała i czucia, które są osadzone w „tu i teraz”.

Jak pisze Marion Woodman – żeby poczuć swoje ciało, trzeba usiąść albo położyć się i wsłuchiwać w to, co ono nam komunikuje. Ciało mówi do nas poprzez różne impulsy, bodźce dochodzące z wewnątrz. My jednak bardzo często nie mamy nawet czasu ich odczytywać, ignorujemy je. Siedząc kilka godzin przed komputerem zapominamy, że jesteśmy głodni i spragnieni, a co dopiero o tym, co czujemy w danym momencie w palcu serdecznym naszej lewej dłoni.

Czy to naprawdę jest aż takie ważne?

W danym momencie to może być bardzo ważne, dlatego że sygnalizuje nam coś, co się z nami dzieje. Np. rodzaj napięcia, gdy kolejny tydzień mamy spięty kark albo gdy boli nas brzuch przed jakimś wydarzeniem lub podczas kontaktu z inną osobą. To są bardzo wyraźne, wręcz krzyki naszego ciała. Jeśli chcemy je odczytać, musimy się zatrzymać, poczuć je i nad nimi zastanowić. Taką umiejętność kontaktu z własnym ciałem trzeba w sobie pielęgnować, a często najpierw wypracować, ponieważ w toku socjalizacji zazwyczaj kontakt z ciałem tracimy. 

Co jest pierwszym krokiem zbliżającym nas do naszego ciała?

Pierwszy krok to krok rozwojowy. Przychodząc na świat nie mamy jeszcze rozwiniętego myślenia i wyobraźni, mamy tylko swoje ciało. Dziecko swoim ciałem wyraża wszystko, za jego pomocą poznaje też świat. Mówi o tym między innymi Jean Piaget, nieżyjący już psycholog, który uznał, że dziecko w pierszym okresie życia rozwija swój umysł, funkcje poznawcze poprzez ruch i dotyk. To sensoryczno-motoryczna faza rozwoju. Komunikacja dziecka ze światem zewnętrznym poprzez ciało jest bardzo żywa i bezpośrednia. Jeśli więc chcemy zbliżyć się do naszego ciała, musimy wrócić do momentu, gdy straciliśmy z nim kontakt.

Skąd mamy wiedzieć, kiedy to się stało?

My możemy całe życie nie zdawać sobie sprawy z tego, kiedy to się stało. Może też być tak, że coś nieoczekiwanego nam się przydarzy. Jak w twoim przypadku – rak piersi. To był ten moment, gdy zaczęłaś koncentrować się na swoim ciele, o czym piszesz w swojej książce. Zaczęłaś odczytywać sygnały, które ci wysyła. Ale punktem zwrotnym może też być np. kontuzja, która nam się  przytrafiła podczas biegania albo odczuwanie jakichś przewlekłych bólów. To jest właśnie ten krzyk ciała.

Na co dzień, o ile nasze ciało dobrze funkcjonuje, po prostu pomijamy różne płynące z niego sygnały. Dlatego, że od dziecka jesteśmy odwodzeni od naszych ciał. Jean Piaget, wspomniany już wcześniej szwajcarski psycholog rozwojowy, mówi, że dziecko nie mając jeszcze wyobraźni, czy rozwiniętego myślenia, poznaje świat poprzez ciało i zmysły. Musi mieć więc dobry kontakt z ciałem, bo w przeciwnym razie nie będzie wiedziało np. jaka jest odległość do ściany, jak się poruszać albo co zrobić, by dostać pokarm. Wydobycie z siebie np. płaczu jest sygnałem poprzez ciało.

Jak zatem możemy odzyskać kontakt ze swoim ciałem?

Np. przez zabawę, przez wykonywanie różnych czynności, których zaniechaliśmy już dawno. To może być budowanie zamku z piasku na plaży, wysmarowanie sobie twarzy kremem, taniec, bieganie, joga… Każda czynność, która sprawia, że zaczynamy odczuwać bodźce zewnętrzne poprzez inne kanały niż myślenie i abstrakcja. Coś, co będzie organoleptyczne, konkretne. Przecież inteligencja i procesy poznawcze historycznie rozwinęły się w wyniku takiego właśnie bardzo konkretnego działania, czyli poprzez ciało.

Można więc powiedzieć, że ciało jest rodzajem narzędzia, za pomocą którego dostarczamy mózgowi różnorodnych bodźców?

Tak, chociaż ja nie lubię tego określenia, ponieważ sprowadza ciało do przedmiotu, a ono powinno być podmiotem. Ciało samo w sobie może być instrumentem, który też ma własną inteligencję – ono wie więcej niż my wiemy, a raczej niż sobie uświadamiamy. Może nas doinformować na temat tego, co się z nami dzieje, ponieważ ma kontakt z większą ilością bodźców niż jesteśmy w stanie świadomie przetworzyć. Zatem wsłuchanie się we własne ciało oznacza odzyskanie potężnego kanału komunikacji ze światem. Aby ten cel osiągnąć, musimy nauczyć się czy też wykształcić specyficzny język, w którym będziemy kontaktować się z ciałem.

Czy to jest trudne?

Myślę, że w obecnych czasach jest to szalenie trudne. Z tego względu, że charakter naszego funkcjonowania na co dzień, charakter naszej pracy odwodzi nas od naszych ciał. Te wszystkie systemy abstrakcyjne, kultura, nasza praca głównie polegają na myśleniu, planowaniu, wyobraźni, czyli tzw. procesach poznawczych. I nawet jeśli w danym momencie mamy ochotę, by np. wypielić ogródek, mimo że nie lubimy tego robić, albo pobiec przed siebie czy spontanicznie zatańczyć, to jest ona mglista. Te sygnały są zwykle delikatne, mało wyraźne, więc je pomijamy. W dzieciństwie jednak były dla nas bardzo wyraziste – szybko je odczytywaliśmy i podążaliśmy za nimi, bo byliśmy w większej kongruencji, większej harmonii z naszym ciałem.

Chcesz powiedzieć, że jeśli budzimy się rano i w naszej głowie pojawia się chęć, by umyć okna, to wcale nie dlatego, że chcemy, aby były czyste?

Oczywiście! [śmiech] Często przyczyną jest po prostu to, że potrzebujemy ruchu o określonym charakterze. Że nasze ciało domaga się wykonania jakiegoś rodzaju działania, czynności w określonej konfiguracji ciała, której dawno nie doświadczyło. I tu nie chodzi o jakieś skomplikowane ewolucje, ale o wykorzystywanie w jak największym stopniu możliwości ciała. To jak z najnowszym modelem auta – po co ci on, skoro nie wykorzystujesz wszystkich funkcji, w jakie jest wyposażone?

Czy to znaczy, że im bardziej potrafimy odczytywać sygnały płynące z naszego ciała, tym bardziej jesteśmy szczęśliwi? istnieje taka zależność?

Myślę, że wszystko zależy od tego, co rozumiemy przez szczęście. Nie lubię takiego określenia, bo jest zbyt mgliste i niekonkretne. Na pewno odzyskujemy pełniejsze funkcjonowanie – bliższe rzeczywistości, ale też swobodniejszą ekspresję, która pełniej wyraża nas samych, nasze wnętrze.

Jesteśmy spokojniejsi?

Też. Potrafimy bardziej zaufać ciału. Nie boimy się go i w związku z tym polegamy na nim. A ono nas nie zawiedzie, jeśli tylko będziemy je dobrze rozumieć. Np. możemy posiadać wiedzę o sobie i swoim ciele co do tego, jak należy o nie zadbać przed ważnym wystąpieniem: że musimy się wyspać (dobrze wiedzieć konkretnie, ile potrzebujemy godzin snu), że nie możemy na dzień przed zbyt dużo zjeść ciężkostrawnych potraw (dobrze wiedzieć jakich) albo, że potrzebujemy rano poćwiczyć (dobrze wiedzieć co konkretnie). To jest jak przygotowanie auta do podróży, dzięki temu czujemy się bezpieczniej.

Częstym błędem jest to, że upatrujemy poczucia bezpieczeństwa w dobrach materialnych czy, jak to naturalnie robią dzieci, w innych ludziach. Nasza energia skoncentrowana jest wówczas na nich. Tymczasem poczucie bezpieczeństwa możemy osiągnąć poprzez dobry kontakt ze sobą, z własnym ciałem. Nie zabierzemy przecież nigdzie ze sobą naszego domu czy kariery (w sensie pracy) czy wspierających nas ludzi, choć tych możemy nosić zawsze w sercu. Wszędzie jednak, w każde miejsce, zabieramy swoje ciało – sprawnie funkcjonujące. I nie mam na myśli uzyskiwania jakichś szczególnych wyników, tylko kontakt z otoczeniem, tzn. czucie otoczenia.

Wystarczy poobserwować zachowanie kota. Wchodzi on w różne przestrzenie i jego punktem orientacyjnym jest jego ciało. Kot dużą część swojego czasu spędza na pielęgnowaniu go. Ale nie jest to wyłącznie pielęgnacja estetyczna ciała, to ciągły kontakt z nim: monitorowanie, sprawdzanie jego sprawności – pazurów, sierści, wibrysów, prężności mięśni itd. Całym bogactwem kota jest jego ciało, dlatego tak o nie dba.

dr Dorota Wiszejko-Wierzbicka – psycholożka i seksuolożka. Absolwentka Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz studiów doktoranckich PAN. Ukończyła studia podyplomowe z zakresu mediacji rodzinnych (Uniwersytet SWPS) oraz seksuologii klinicznej (Warszawski Uniwersytet Medyczny), obecnie w szkoleniu psychoterapeutycznym w Instytucie Analizy Grupowej „Rasztów” – członka europejskiej organizacji European Group Analytic Training Institutions Network (E.G.A.T.I.N.). Zastępczyni kierownika i wykładowczyni studiów podyplomowych „Mediacje rodzinne i podstawy pomocy psychologicznej dla rodziny” na Uniwersytecie SWPS. Pracowała naukowo-badawczo oraz terapeutycznie w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, w Fundacji SYNAPSIS z osobami dorosłymi z zespołem Aspergera, w SWPS Uniwersytecie Humanistyczno-Społecznym w Warszawie, z którym nadal współpracuje, prowadząc zajęcia dydaktyczne ze studentami.