Moove

CZYM JEST JOGA? Nowe spojrzenie na nauki jogi

Eddie Stern Eddie Stern
Zdjęcia Jared Rice/Unsplash
5 sierpnia 2022

Jeśli jakąś praktykę duchową na Zachodzie obśmiano, wykpiono i ubrano w stereotypy, to właśnie jogę. Czemu nie? Łatwo przecież śmiać się z zachodnich joginów. Naszych koczków na czubku głowy, drogich legginsów, nasion chia, smoothies, toreb na matę do jogi prze­wieszonych przez ramię, wyjazdów w zaciszne miejsca, kryształów, ciągłego mówienia „namaste”, omowania i siedzenia po turecku gdzie tylko się da – jeśli ktoś chce się pośmiać, ma duże pole do popisu. 

Dwieście lat temu, w czasach brytyjskiej okupacji, jogini w Indiach też byli wyśmiewani i oczerniani przez pierwszych przybyszów, któ­rzy nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widzieli. Już relacje Johna Ovingtona datowane nawet na 1698 rok opisują „bolesne i nienatu­ralne pozycje” filozofów żebraków obsypanych popiołem, znanych jako fakirzy. Określano tak perskich ascetów, których wrzucano do tej samej kategorii co hinduskich joginów. Naga Sannjasinowie bun­towali się zbrojnie przeciw hegemonii Kompanii Wschodnioindyj­skiej i od połowy XVIII do początków XIX wieku wywoływali wraz z muzułmańskimi fakirami powstania i ataki na Kompanię w Bengalu, co doprowadziło ostatecznie do wielkich represji wobec wszystkich organizacji ascetycznych. 

To, że ludzie Zachodu wrzucili Naga Sannjasinów, fakirów i jogi­nów z porządków bardziej łagodnych do tej samej kategorii niebez­piecznych, posługujących się przemocą ascetów, jest prawdopodobnie jedną z przyczyn tego, że w XVIII i XIX wieku joga wyszła z mody. Choć wprawdzie uważano joginów za niebezpiecznych, brudnych, kłamliwych łajdaków (nawet dziś można znaleźć przykłady podobnych poglądów), to praktyki i założenia filozoficzne przetrwały jakoś ten trudny okres w Indiach i odrodziły się wraz ze Sri Krishnamacharyą, Swamim Sivanandą i podróżą jogi na Zachód pod koniec XIX wieku.

W 2014 roku miejsce narodzin jogi, Indie, z premierem Narendrą Mo­dim, gorliwym zwolennikiem tej praktyki, zaczęły znów w jej kwestii stawać na wysokości zadania. Pomysł Modiego, by ustanowić Międzynarodowy Dzień Jogi na rzecz globalnej harmonii oraz wewnętrznego i zewnętrznego pokoju, został poparty przez każdy kraj reprezentowany w Organizacji Narodów Zjednoczonych i pomógł Indiom odzyskać prymat w świecie jogi. Choć niektórzy powiedzą, że nigdy nie straciły z nią kontaktu, to w końcówce lat 80. XX wieku dużo czasu spędziłem, podróżując z północy na południe Indii w poszukiwaniu nauczycieli jogi i znalazłem ich względnie niewielu. W 1990 roku w Mysore były tylko dwie czy trzy szkoły jogi – dziś jest ich prawie pięćdziesiąt. My­sore jest obecnie uważane za jedną ze stolic jogi w Indiach, głównie za sprawą wpływów Pattabhiego Joisa. Jogiczny krajobraz Indii zmienił się nie do poznania. 

Do Ameryki joga przybyła w XIX wieku i w dużej mierze zagoś­ciła w jej kulturze. Choć Amerykanie na początku studiowali teksty jogiczne – Ralph Waldo Emerson kochał Bhagawadgitę – niewielu tak naprawdę praktykowało jogę.

Niemniej w ciągu nieco ponad dwu­stu lat zaczęło uprawiać jogę wiele milionów ludzi z wszelkich środo­wisk – w samych Stanach Zjednoczonych w 2017 roku jakąś formę jogi praktykowało około trzydzieści sześć milionów osób, i to nie tylko takich, dla których ma to związek z duchowością. Sięgają po nią dzieci w szkołach, starsze osoby na wózkach, więźniowie, osoby cierpiące na zespół stresu pourazowego, pacjenci szpitali i ludzie, którzy po prostu mają w życiu dużo zwyczajnego stresu. Joga przynosi ukojenie i nikogo nie dyskryminuje. 

Należy jednak uzmysłowić sobie, że mamy dziś w Stanach Zjedno­czonych do czynienia z bardzo realnym zderzeniem kultur w pełnej krasie. W latach 60. XX wieku Wschód skonfrontował się z Zacho­dem, w wyniku czego powstał ruch hippisowski, w którym pokole­nie młodych próbowało uwolnić się od więzów ascezy lat wojennych i restrykcyjnych ideałów rodziny nuklearnej.

Jeśli spojrzymy na to, co działo się w świecie jogi w ciągu ostatnich trzydziestu lat, to od razu zauważymy, że teraz to raczej Zachód pochłania Wschód, a coś, co było nieskrępowanym uznaniem duchowości, zmieniło kurs na czołowe zderzenie z konsumpcjonizmem. Stało się zatem coś dokładnie prze­ciwnego niż to, co miała obiecywać i zapewnić joga. Indie, zwłaszcza za czasów premiera Modiego, zaczęły odzyskiwać jogę jako część swego dziedzictwa kulturowego, którym z pewnością jest. Jednak po drodze Zachód zaadoptował jogę jako jedno ze swoich własnych dzieci, a ona w doprawdy niezwykły sposób przystosowała się do życia w USA, łącz­nie z sekularyzacją samej praktyki kontemplacyjnej. 

Trudno mi oddzielić starożytną kulturę indyjską czy hinduską od praktyki jogi i nie jestem pewien, czy przemiana praktyki kontemplacyjnej, mistycznej, w zupełnie świeckie zajęcia fitness to do­bry pomysł. Gdy usuniemy z praktyki aspekt kontemplacyjny, to czy można ją wciąż nazywać jogą?

Z drugiej strony joga sama dowiodła, że jest czymś ponad przekonaniami religijnymi i że sięgają po nią lu­dzie reprezentujący najrozmaitsze religijne nurty i także ci niereligij­ni, którzy praktykują jogę, bo uspokaja umysł, redukuje stres i spra­wia, że czują się czystsi wewnętrznie. Pewien pastor, który ćwiczy ze mną, wykorzystuje czas, gdy wykonuje się głębokie oddechy pod koniec praktyki, do refleksji nad niedzielnym kazaniem. Rabin podczas praktyki odnajduje cichą przestrzeń, której nie daje mu modli­twa mówiona.

Wszystkie tradycje judeochrześcijańskie mają odgałęzie­nia mistyczne, w których poszukuje się bezpośredniej relacji z bóstwem, ale często uważa się je za marginalne. Tradycje wschodnie nie rozróż­niały świata i świętości. Jogę, rytuał i ziemię postrzegano jako jedność. Były w swoim rdzeniu mistyczne. Dziś często zapominamy o różnicy między religią a mistycyzmem, dogmatem a kontemplacją. W tym właśnie specjalizuje się joga. To mistycyzm w przystępnej formie. Jest kontemplacyjna od pierwszych niemal chwil – zazwyczaj od momentu, gdy człowiek kładzie się, by odpocząć po pierwszych ćwiczeniach. 

Niektóre elementy jogi są głęboko powiązane z tradycją hindu­ską, inne nie. W starożytnych tekstach można odnaleźć sugestie, że joga przekracza kultury, czas, miejsca i to, co dziś nazywamy religią. Choć joga rzeczywiście pochodzi z Indii i jest zakorzeniona w hindu­skiej myśli, to jednocześnie wyjątkowo dobrze przyjmuje się w innych miejscach, jest praktykowana na każdym kontynencie, przez ludzi pochodzących z różnych środowisk i kultur.

Znaczące jest to, że spośród milionów osób, które regularnie praktykują jogę, wiele doświadcza podobnych jej skutków: czujemy się lepiej, mamy spokojniejszy umysł, jesteśmy zdrowsi, a w wielu przypadkach mamy też większe poczucie celu.

Naprowadza nas to na źródło tradycji hinduskiej zwane Wieczną Drogą, inaczej sanatana dharma – zanim nazwano ją hinduizmem. Oprócz bóstw i reinkarnacji hinduizm zajmuje się ideą, według której każde istnienie ma cel i powinniśmy starać się żyć tak, by ten cel osiąg­nąć. Właśnie w taki sposób patrzę na jogę. 

Tak wiele spraw na świecie nas dzieli – polityka, religia, drużyny sportowe, wszystkie nasze osobiste opinie, idee i przekonania. Rzad­ko znajdujemy coś, co nas łączy. Jedną z tych rzeczy jest joga, która potrafi pomóc pokonać różnice, bo jej podstawą jest jasność umysłu, współczucie, współodczuwanie, dobroć, miłość i troska – te wszystkie stany umysłu i emocje, które przekraczają religie i inne zjawiska, które odsuwają nas od siebie. Są to rzeczy, które nas łączą albo przypominają nam o tym, że jesteśmy tak naprawdę połączeni – nie rzeczy, które nas dzielą.

Oczywiście na rynku nie zawsze widzimy ich odzwierciedle­nie, ale jeśli chodzi o efekty doświadczane przez ludzi poprzez jogę, to korzyści są mniej więcej takie same. Uważam, że to coś niesłychanie ciekawego i właśnie przez to, między innymi, zacząłem się zastanawiać, jaki mechanizm powoduje, że joga działa na tak wielu różnych ludzi, niemal bez względu na to, jaki jej rodzaj praktykują. 

Jedna prosta rzecz okładka książki
Tekst jest fragmentem książki
„Jedna prosta rzecz”,
która ukazała się nakładem
wydawnictwa Czarna Owca