Rozmowy

Anna Dereszowska Wszystko zależy od naszego podejścia, determinacji i wiary, że damy radę [WYWIAD]

Aldona Sosnowska Aldona Sosnowska
Zdjęcia archiwum prywatne, Avalon Extreme
1 marca 2021

Niedawno obchodziła okrągłe, czterdzieste urodziny. Ale nie ściga się z czasem. Lubi siebie taką, jaka jest teraz. Anna Dereszowska ma w sobie tyle energii, że mogłaby nią obdarować kilka osób. Pandemia nauczyła ją jednak żyć wolniej. Aktorka ma więcej czasu dla rodziny oraz dla siebie. Docenia to i nie chce już tego zmieniać.

Jak się czujesz jako czterdziestolatka, Aniu?

Mam się bardzo dobrze. I zawodowo, i prywatnie – mimo trudnej sytuacji pandemicznej. Oczywiście najbardziej brakuje mi teatru, ale jednak to, że jestem teraz bardziej obecna w domu i w życiu moich dzieci jest bardzo fajnym (i nowym!) doświadczeniem. A z tą czterdziestką… Nie wydaje mi się, żeby to był jakiś przełomowy moment w moim życiu. Pod wieloma względami czuję się spełniona i myślę, że to jest bardzo dobry czas. 

Jesteś w życiowej formie?

Dzisiaj wstawałam z bólem kręgosłupa z łóżka, więc nie wiem, czy jestem w życiowej formie. (śmiech) Ale generalnie jest ok. Patrzę w lustro i bardzo lubię tę osobę po drugiej stronie. Nieszczególnie chciałabym w niej cokolwiek zmieniać – pod każdym względem. I emocjonalnym, i takiej dojrzałości, i podejścia do życia… I fizycznie również. Oczywiście nie zatrzymam czasu i nie chcę tego robić, ale bardzo bym chciała pomóc mojemu ciału i twarzy, żeby jak najdłużej były w dobrej formie.

Co lubisz w sobie najbardziej?

Momenty spokoju, które udaje mi się osiągać. Przy moim charakterze, nadmiarze emocji i temperamencie to naprawdę wyjątkowe. Ostatnie dwa dni miałam bardzo intensywne – w poniedziałek byliśmy z Danielem [partner aktorki – przyp. red.] pod Bochnią, na zdjęciach do naszego programu „Budując marzenia”. Wstaliśmy o czwartej rano, akurat była najgorsza pogoda, sypał śnieg, ale udało nam się tego samego dnia wrócić. W kolejnym od 7 rano miałam dzień zdjęciowy, który skończył się o 18.00. Dzisiaj jestem więc zmęczona. I normalnie taka Dereszowska nie dałaby sobie pozwolenia na to, żeby odpocząć. Żeby po odprowadzeniu Maksa do przedszkola pójść tak po prostu na spokojny spacer z psem, a nie pobiec. Tym bardziej, że jest pięknie na dworze. No i udało się, wow! (śmiech)

Ile czasu potrzebowałaś, aby nauczyć się być dla siebie dobrą? Wiele osób tego nie potrafi.

No tak, ale też wiele osób osiąga tę umiejętność dużo wcześniej. Mnie trochę zajęło, żeby do tego dojrzeć. Potrzebowałam około 20 lat, zanim zwolniłam. I bardzo mi w tym pomogła pandemia. Wszystko nagle się zatrzymało, więc i ja musiałam.

Czy dzięki tej sytuacji pojawił się pomysł domu na Mazurach?

Tak, to się zrodziło w pandemii. Ale też z dużej potrzeby, głównie Daniela, który pochodzi z Warmii, do powrotu do swoich korzeni. Mamy cel, żeby to była taka nasza przestrzeń i żeby pracować mniej, w dużej mierze stamtąd. Logistycznie trochę będzie to trudne, bo jednak nie chcemy bardzo zmieniać życia naszej córce, która jest mocno związana z Warszawą, ze swoją szkołą i przyjaciółmi. Chociaż nie ma co teraz prorokować, jak będzie wyglądało nasze życie. Wiem na pewno, że nie chcę już pracować w teatrze w takim wymiarze godzin jak przed pandemią. To było 15-20 dni pracy popołudniowo-wieczornej, czyli teatr, koncerty, spotkania, prowadzenie różnych imprez… Mnie naprawdę często nie było wieczorami w domu, a to jest najbardziej wartościowy czas, jeśli ma się dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym. Mazury są miłą alternatywą dla Warszawy.

Idealna przestrzeń nie tylko do spędzania czasu razem, ale też do uprawiania sportu, co bardzo lubisz. 

Zostałam w tym duchu wychowana. W moim domu uprawiało się dużo sportu, choć nigdy zawodowo. Babcia grała w tenisa, mama grała w tenisa i jeździła bardzo dobrze na nartach. Tata również. Od dzieciaka rodzice zarażali nas sportem. Zimą w weekendy zawsze jeździliśmy na narty – z Mikołowa, skąd pochodzimy, do Szczyrku było niecałe półtorej godziny. Ferie spędzaliśmy w Chopoku na Słowacji albo gdzieś w polskich górach. Latem jeździliśmy na Mazury – tam z kolei narty wodne, jazda konna, tenis, pływanie…

Rzeczywiście, sport był w moim życiu zawsze obecny. W tej chwili również. I nawet jeśli nie chodziło akurat o utrzymanie wagi, to zawsze chodziło o to, że aktywność fizyczna daje mi bardzo dużo dystansu i czas tylko dla siebie – jak w przypadku biegania, które uwielbiam. To jest godzina wyłącznie ze sobą, wtedy  mogę myśleć o różnych sprawach. Włączam w telefonie tryb samolotowy, zaczynam biec i mam swoje zen. Podobnie jest z pływaniem – wskakuję do wody i potrafię przez godzinę pływać w tę i z powrotem. W ogóle nie mam poczucia, że to jest nudne, bo to jest czas tylko dla mnie. Uwielbiam. Z powodu swojego temperamentu oraz potrzeby, żeby jednak coś robić, żeby to nie było tylko siedzenie i gapienie się w okno.

Czy tego rodzaju aktywność fizyczna daje ci poczucie komfortu psychicznego? 

Dokładnie. Również poczucie, że robię coś dobrego dla swojego zdrowia.

Dzień zaczynasz od treningu?

Różnie, na przykład dzisiaj potwornie mi się nie chciało. Rano odprowadziłam Maksa do przedszkola, ale tuż po rozmowie z tobą zrobię trening. Mam wpisane w kalendarzu, że muszę poćwiczyć. I z całą pewnością nie odpuszczę, minimum 40 minut. Ze mną jest tak, że jeżeli sobie założę, że muszę coś zrobić, a tego nie zrobię, to mam poczucie niespełnionego obowiązku. Ćwiczę od jakiegoś czasu z Anią Lewandowską. To jest program Summer Shape. Bardzo różnorodny – są w nim zarówno ćwiczenia cardio, ćwiczenia na mięśnie brzucha, program ramiona-plecy, trening na całe ciało. Trwają 60, 40 i 30 minut, a stretching kilkanaście minut. Wybieram więc akurat taki, na który mam czas danego dnia.

Dajesz świetny przykład swoim dzieciom. Czy zdarza się, że twoja córka ćwiczy z tobą?

Lena nie ćwiczy ze mną, choć bardzo ją do tego namawiałam. Ale nic na siłę. Myślę, że do tego dojrzeje. Poza tym nie mam poczucia, że Lena sportu ma za mało. Cztery razy w tygodniu – w środy, piątki, soboty i niedziele – ma treningi siatkarskie. Do tego raz-dwa razy w tygodniu tenis. Poza tym to jest naprawdę bardzo aktywne stworzenie. (śmiech) Teraz zimą jeździliśmy na rowerach – to była super frajda! Cudnie było. Jeśli się ma odpowiednie ubranie, to nawet mrozy nie są aż tak dotkliwe. Rowery oczywiście muszą też mieć specjalne opony. Lena jeździ też pięknie na nartach, pięknie pływa. I to jest absolutnie nasza zasługa – włożonego przez nas czasu i energii w to, aby zachęcić ją do sportu. Aby miała w sobie taką chęć, by wstać od biurka, a nie siedzieć przy komputerze w czasie lekcji, a po nich w mediach społecznościowych i na YT. 

Z Maksem jest podobnie?

To jest w ogóle torpeda. Zastanawiamy się czasem, jak to możliwe, że w człowieku drzemie tyle energii. Maks jest totalnie aktywnym dzieciakiem – non stop skacze, biega. Stąd też te rowery nasze wspólne. Jeździmy na długie wycieczki, bo Młody ma super kondycję. Od trzech lat Maks jeździ również na nartach – w tym roku, niestety, nie udało nam się wyjechać. Dbamy, żeby oboje, Lena i Maks, wszechstronnie rozwijali się sportowo. Zachęcamy dzieci do aktywności, bo fajnie jest uprawiać sport rodzinnie, jeśli jest taka możliwość.

Pod koniec 2020 roku wsparłaś projekt Avalon Extreme, którego misją jest zmiana postrzegania niepełnosprawności poprzez promocję sportów ekstremalnych. Poznałaś ludzi, którzy mimo fizycznych ograniczeń robią rzeczy, na które nie każdy by się odważył. 

Ci ludzie są dowodem na to, że wszystko jest w głowie. Wszystko zależy od naszego podejścia, naszej determinacji, wiary, że damy radę. Osoby związane z Avalon Extreme, które poznałam przy okazji naszej współpracy, w gruncie rzeczy są dużo sprawniejsze w wielu aspektach niż ludzie pełnosprawni. I to jest z jednej strony budujące, ale z drugiej – uświadomiło mi, że sama myślałam w schematyczny sposób: jak osoba, która ma 95 proc. niepełnosprawności może prowadzić samochód? Tymczasem determinacja osoby z niepełnosprawnością, żeby normalnie żyć i uprawiać sport, który jest pasją, sprawia, że naprawdę można – jeśli nie wszystko – to bardzo wiele. Za każdym razem spotkanie z takimi osobami to dla mnie wielka inspiracja. To sprawia, że bardziej mi się chce. Myślę sobie: No, stara, nie leń się! Wstawaj, idź ćwiczyć! Nie wmawiaj sobie, że dzisiaj nie dasz rady. Trzeba po prostu podnieść tyłek i zacząć.

A ty w ogóle miewasz gorsze dni? (śmiech)

No raczej! (śmiech) Oczywiście, że tak! Miewam. Kiedy mam gorszy dzień, jestem zmęczona i nic mi się nie chce, myślę sobie: dobrze, chociaż chwilę się poruszam. I jak zacznę trening, to mi się nie chce go kończyć. (śmiech)